Garmann bez picia

"Świat Garmanna" - reż. Ewa Piotrowska - Teatr Baj w Warszawie

Ładnie odnowiony Teatr Baj mieści się w dawnej bożnicy. Jeśli miejsca kultu religijnego należy na coś przerabiać, to właśnie na "świątynię sztuki", bez dwóch zdań

Tylko, że ładnie odnowiony teatr wygląda na razie jak wejście do biura. Oprócz klimatycznych, kręconych schodów prowadzących do kas i widowni reszta nie zachęca. Jasne ściany, metalowe poręcze i ani jednego plakatu czy obrazka. Powiedziałabym: wysmakowanie i surowe. Pomyślałabym: nudnie. Ale może to dopiero zbyt świeża farba, aby pokrywać ją czymś kolorowym, nie wiem, nie znam planów teatralnych.

Po wejściu pierwszy zgrzyt: nie ma barku. Rozumiem, że durne słodycze typu lizaki są wynalazkiem szatana i cieszę się, że nie można ich wszędzie kupować. Ale picie? Soczek, woda? To podstawa. Gdyby chociaż panie szatniarki miały za sobą kilka butelek do wyboru, to załatwiłoby sprawę. A tak to efektem tego braku był koncert kaszlaków na widowni przez całe przedstawieni i zduszone szepty "mamooo, pićććc".

Zgrzyt drugi: nie było programu. Może jestem rozpieszczona przez Teatr Guliwer, gdzie program jest nie tylko do każdego przedstawienia, ale wygląda imponująco. Tutaj nie było nawet ulotki o spektaklu.

Ale dobrze, może jestem gadżeciarą i nazwiska aktorów to element niezbyt ważny.

Do rzeczy, a raczej do Garmanna, czyli głównego bohatera sztuki opartej na trzech książeczkach norweskiego grafika Stiana Hole. Reżyserka, Ewa Piotrowska, w roli sześciolatka obsadziła wysokiego aktora i to początkowo wprawiło w zdumienie mojego syna. Kiedy przypomniałam, że to teatr, było lepiej, chociaż dziewczynka obok mnie już do końca komentowała oskarżycielskim tonem "on nie jest mały". Drugim potknięciem było przebranie w pewnej scenie zabawki- figurki Spider Mana w Batmana. Ludzie! Tego się nie robi przed widownią pełną potencjalnych miłośników super bohaterów.

Mogę jeszcze pomarudzić? Dziękuję.

To wszystko się trochę dłużyło. Dobra scena, ciekawy pomysł na przełożenie dość trudnego, "nie teatralnego" tekstu i za długo. Mimo, że całość mieści się w godzinie.

A teraz plusy, które nie zasłaniają minusów, ale sprawiają, że mimo wszystko nie było źle.

Bo to jest przecież szalenie mądra opowieść: o lękach: przed starością (śmieszna scena z ciotkami opierającymi się na balkonikach, w których wożą sztuczne szczęki), przed nowym i nieznanym (pierwsze dni w szkole), przed innymi ludźmi (zły kolega Garmanna łudząco podobny do ubierających się na czarno kolegów z ćwiekami).

Wreszcie o lęku przed umieraniem (mocny i wzruszający wątek przyjaźni ze starszym sąsiadem, Panem Znaczkiem, w tej roli Jan Plewako).

Na początku denerwowało mnie również wykorzystanie ekranu, na którym bohaterowie nieobecni na scenie-mama i tata- rozmawiali z synem. Ale potem doceniłam oszczędność w formie i prostotę całego projektu.

Poza tym gra aktorska - bardzo. Autentyczność w oddaniu specyficznych gestów i mimiki sześcio- a potem - dziewięciolatków. Bo umowność teatru rzecz oczywista. Ale należy dbać o szczególiki.

Sylwia Chutnik
Malewarszawskie.blox.pl
12 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia