Gdy budzą się demony, oglądajmy "Noc Helvera"

"Noc Helvera" - reż. Giovanny Castellanos - Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie

11 listopada ubiegłego roku. Dzień wolny. Spontanicznie wpadamy na pomysł, by wybrać się do Warszawy na rekomendowaną rzez znajomych wystawę "Krew łączy i dzieli" w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Krążymy po jeszcze pustych ulicach stolicy i nie możemy jakoś trafić we właściwie miejsce.

Zatrzymujemy samochód przed grupą młodych ludzi, by zapytać o drogę. Jednak na ich widok mąż mówi, żebym tego nie robiła. Odstraszają nas nie tyle biało-czerwone flagi, którymi mężczyźni wymachują mimo tego, że Marsz Niepodległości jeszcze się nie zaczął, ani jakaś dziwna zaciętość w ich twarzach. Odstraszają słowa, które wykrzykują: Słyszę wśród nich dobrze znane skądinąd hasło: "Polska dla Polaków". Jestem wściekła sama na siebie, że w sobotni poranek w centrum Europy nie mam odwagi zapytać ludzi, gdzie jest żydowskie muzeum.

Dlatego, gdy w przedstawieniu "Noc Helvera" z Teatru im. Jaracza w Olsztynie zaczęto skandować z podobną zaciętością podobne hasła, przeszły mnie po plecach ciarki. Reżyser spektaklu Giovanny Castellanos wykorzystał tu nagrania pochodzące z wcześniejszych zgromadzeń ONR-u, które nadały tekstowi Ingmara Villqista dodatkowego znaczenia. Sprawiły, że sztuka, która kiedyś wydawała mi się opowieścią o zamierzchłych czasach, stała się nagle boleśnie aktualna. To właśnie z takiej manifestacji wraca tytułowy Helver, niepełnosprawny chłopak zafascynowany faszystowskimi hasłami, związaną z nacjonalistyczną ideologią musztrą, ćwiczeniami i kultem silnego człowieka. Grający go Radosław Jamroż stworzył przedziwną, dwuznaczną postać, która ani na chwilę nie wymusza współczucia. Może dlatego, że aktor nie oddaje stanów chorobowych, a jedynie wokół nich krąży, wyginając palce, dłonie, jakby w tych gestach starał się zawrzeć fizyczną ułomność bohatera.

Jeszcze ciekawsza jest jego psychiczna niedoskonałość. Jamroż prowadzi rolę tak, że Helver szybko zaczyna nas irytować swoim podejściem do opiekującej się nim kobiety (Ewa Pałuska-Szozda). Z przejęciem śledzimy związek tych dwojga, zawieszony gdzieś między matczyno-synowską miłością, nienawiścią i erotycznym niespełnieniem. Nic jednak wprost nie jest tu dopowiedziane. Reżyser robi wszystko, by aktorzy nie przekroczyli granic, za którymi znaleźć można by było jedynie interpretacyjną oczywistość. Sygnalizuje tylko stany emocjonalne postaci: JEJ - tęsknotę za kobiecością, miłością mężczyzny, JEGO - potrzebę posiadania matki-kochanki, a także miejsca w świecie, nawet jeśli tym światem jest pełna przemocy organizacja faszystowska, a losem ułomnych biedaków... eugenika.

"Noc Helvera" to przejmujące przedstawienie, po którym wychodzi się, jak uderzonym obuchem w głowę. Szczególnie, gdy na ulicach polskich miast znowu budzą się demony. Zdaje się, że nastał moment powrotu do sztuk Ingmara Villqista, a jeszcze lepiej Thomasa Bernharda. Powinno się po nie sięgać, bym nie musiała znowu znaleźć się w sytuacji, kiedy boję się zapytać na ulicy ludzi z polskimi flagami, gdzie jest Muzeum POLIN.

Magda Huzarska-Szumiec
Polska Gazeta Krakowska
24 lutego 2018

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia