Gdy opada kurtyna

"Garderobiany" - reż. Adam Sajnuk - Teatr Narodowy w Warszawie

Oglądając ,,Garderobianego" w reż. Adama Sajnuka dostajemy poruszającą opowieść o toksycznej przyjaźni dwóch ludzi teatru. Scena po scenie historia aktora i jego garderobianego przeradza się jednak w piękne, choć gorzkie studium życia artysty, nad którym cały czas jest jakiś cień smutku.

Na afiszu ,,Król Lear". Sir, czyli aktor i jednocześnie dyrektor teatralnej grupy, zagra główną rolę po raz 227. Bez względu na chorobę i brak sił. Poczucie obowiązku wobec widzów jest ważniejsze. W kulisach nie pamięta tekstu, ale na scenie daje z siebie wszystko.

Nie da się ukryć, że ,,Garderobiany" w reż. Adama Sajnuka mimo kilku postaci drugoplanowych to spektakl dwóch aktorów, a konkretnie duetu Gajos-Englert. W takiej właśnie kolejności. Bo chociaż Sir Jana Englerta stoi na czele teatru, to Norman, Garderobiany, w wykonaniu Janusza Gajosa jest tu postacią wiążącą całą akcję. Z początku wydaje się sentymentalnym, przywiązanym do swojej pracy starcem, który w zasadzie nic nie znaczy. Potulnym sługą, który wykonuje rozkazy. Ale to postać o wiele bardziej skomplikowana niż nam się wydaje. Sprytny, nieco nonszalancki, wyrachowany i dowcipny - Janusz Gajos odkrywa w tej postaci każdy, nawet najmniejszy odcień przewrotnej natury swojego bohatera. I robi to z niesamowitą swobodą i inteligencją.

Szybko okazuje się, że to Norman jest tu prawdziwym reżyserem zdarzeń. To on decyduje, kto może rozmawiać z dyrektorem, kiedy Sir ma odpoczywać, co mu powiedzieć, żeby ten wyszedł na scenę. Wydaje się przy tym odporny na wszelkie zniewagi i obelgi, jakie słyszy. Dlaczego Norman to robi i znosi kolejne upokorzenia? To podstawowe pytanie całej intrygi. Nie chodzi tu o miłość do teatru czy sztuki. Zatem przyzwyczajenie? W pewnym sensie tak. Norman uzależnił Sira od siebie, ale sam bez niego też nie jest w stanie sobie poradzić. Więc gdy umiera Sir, razem z nim, choć nie wprost, umiera Garderobiany. Ta scena, scena śmierci Sira, ujawnia całość zawikłanych relacji między dyrektorem teatru a jego sługą. Jednocześnie to kwintesencja sztuki aktorskiej – Janusz Gajos w jednej minucie przechodzi od przerażenia, śmiechu, do niedowierzenia i zrezygnowania. W tej mieszaninie skrajnych uczuć widzimy człowieka, który stracił sens życia. Trudno wyobrazić sobie, że Norman po jakimś czasie pójdzie dalej.

Skomplikowane relacje międzyludzkie to tylko jeden aspekt przedstawienia. W ,,Garderobianym" aktorzy zabierają nas do swojego świata, niedostępnego na co dzień dla widzów i otwierają przed nami drzwi do kulis. To tu każdego wieczoru, równolegle do tego, co dzieje się na scenie, toczy się zupełnie inny spektakl. Aktor codziennie brutalnie przenosi się między jednym, fikcyjnym światem a drugim - realnym. Po pewnym czasie żaden nie jest jego. Artysta jest tyle wart, ile jego ostatnia rola. Raz jest na szczycie, by zaraz spaść na dno. Tam nie ma już braw i podziwu. Przychodzi kolejny aktor, który chętnie zagra Króla Leara. W ten sposób ,,Garderobiany" przeradza się w piękne, choć gorzkie studium życia artysty.

Teatr jest ucieczką nie tylko dla widzów. W złudzenia uciekają też aktorzy. Poczucie wielkości Sira budują kłamstwa, które wmawia mu Norman. Dyrektor grupy teatralnej doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że na widowni siedzi garstka ludzi, którzy śmieją się i płaczą nie wtedy, kiedy powinni, garderoba to obskurne pomieszczenie, a kostiumy zaraz zjedzą mole. Ale Sir woli wierzyć, że jest wielkim artystą. Aktorstwo daje mu możliwość przeżywania emocji, które w innym wypadku nie byłyby dostępne. Poświęcił wszystko dla teatru, co wieczór zostawia część siebie na scenie i co z tego? Wydaje się pytać Sir. Englert genialnie przez cały spektakl prowadzi nas przez wszystkie emocje, z jakimi przychodzi mierzyć się aktorowi. Przez minutę stoi w świetle reflektorów, oklaskiwany przez zachwyconych widzów, by po opuszczeniu kurtyny wejść do garderoby i zostać sam. Kiedy złudzenia pryskają i wiara w to, co się robiło, przemija, nie zostaje nic tylko śmierć. Bo ,,Garderobiany" to też spektakl o odchodzeniu geniuszy. W samotności, bez reflektorów, bez pożegnania.

Oczywiście, w spektaklu pojawiają się też inne postaci: Lady (Beata Ścibakówna), Madge (Edyta Olszówka) czy Thornton (Jacek Mikołajczak). Powiedzieć, że ci wszyscy aktorzy byli tylko tłem dla głównego duetu, byłoby zbyt surowe, chociaż nie wnosili zbyt dużo do fabuły. Dodawali na pewno jednak kolorytu pierwszoplanowym bohaterom, zwłaszcza Madge, z pozoru chłodna i niewrażliwa, która chyba jako jedyna szczerze kocha Sira. To właśnie w zderzeniu tej dwójki odkrywamy kolejny, zupełnie inny odcień postaci Sira.

Mimo błyskotliwych dowcipów i dialogów pełnych ironii nad ,,Garderobianym" unosi się cień smutku. Aktorzy w dużej mierze mówią tu o sobie. O swoich lękach, obawach, o przemijaniu i samotności. Mówią prosto, bez poetyckich metafor i zbędnych gestów: można kochać zawód aktora, ale często jest to miłość nieodwzajemniona.

Aleksandra Pucułek
Dziennik Teatralny
10 stycznia 2017
Portrety
Adam Sajnuk

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...