Gdy wiosna zamienia się w jesień

"Trzy siostry" - reż. Jacek Orłowski - Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi

Zaczyna się "z rosyjska": bałałajki, bliny, samowary, ale potem jest już świat w nieskończoności. Gdy zatem wiadomo, kto jest kim i dla kogo, parawany symbolicznie oddzielają to, co historyczne, od tego, co dziś i jutro - choć wciąż to ten sam, traktowany z szacunkiem Czechow.

Pusta scena bez rampy w drugiej części nabiera wymiaru kosmosu, dramaty rodzeństwa Prozorow stają się ponadczasowe, choć pożar miasta sytuuje je w określonej przestrzeni politycznej (nadchodzi czas burzący stary świat). Wszyscy doświadczają tego samego: jeśli zawodzi życie, o czym mówi Andrzej, to się to powtarza w rozlicznych konfiguracjach. I muszą paść pytania: po co żyć, po co cierpieć, co mocno wybrzmiewa w finale. Jacek Orłowski, filozof i reżyser, udowadnia Czechowem, że istotą człowieczeństwa jest uwikłanie. Świadome lub nieuświadomione dążenie do samozniszczenia, wystawianie się na cierpienie. Zło wynika z cynizmu albo głupoty. Nie wchodząc w niuanse polityki, autor "Trzech sióstr" ukazał przecież metaforycznie, co grozi światu w skali globalnej. A precyzyjnie: co odbije się w tragicznych losach ludzi poddanych ogromnemu ciśnieniu zdarzeń, zawinionych lub niezawinionych.

Orłowski znalazł sposób, by, nie rezygnując z ani odrobiny Czechowa, zwielokrotnić jego oddziaływanie, wpisać w dzisiejsze postrzeganie świata. Pomogły mu w tym konkretne wybory formalne. Część pierwsza zrealizowana jest w poetyce tożsamej z Czechowem w chwili powstania dramatu, ta wylewność w grze aktorskiej, nieustanny "ruch w kadrze", realizm psychologiczny I szczególna troska o język, wydobywanie jego urody, magii słowa. Punktowanie emocji.

Część druga, całkowicie odmienna, to jakby twórcze zaprzeczenie metodzie Stanisławskiego, wydobywanie sensów na kształt rapsodu, maksymalna oszczędność środków, prostota i nowoczesny styl bycia na scenie. Każdy z bohaterów przeżywa przecież swoją własną tragedię. I choć wszyscy są razem, każdy jest osobno.

Irina (Paulina Walendziak) gra najpierw "wiosnę", a w wymiarze nieskończoności konsekwentnie i jakże przekonująco - "jesień". Olga (znakomita Anna Sarna) opatruje, dysponując bolesnym doświadczeniem, rany psychiczne całej rodziny. Masza (Magdalena Żak) unika melodramatycznych tonów w melodramatycznej sytuacji. Niełatwo pokazać głupotę i pazerność Nataszy, ale Agnieszka Skrzypczak dała radę. No i maleńka, ale zagrana z jakimże wyrazem dramatycznym, rola wyrzucanej z domu niani (Ewa Karaśkiewicz, brawo). Z ról męskich przede wszystkim zostaje w pamięci Andrzej Prozorow - proces staczania się po równi pochyłej jest w wydaniu Łukasza Stawowczyka niezwykle sugestywny. Ileż męskiego cierpienia jest w postaci Czebutkina, lekarza i przyjaciela domu. Bronisław Wrocławski pokazał w ogromnej kondensacji dramat starzejącego się, coraz bardziej niesprawnego doktora, jakby malejąc w naszych oczach. Michał Staszczak ciekawie narysował postać nauczyciela służbisty i rozczarowującego żonę męża. Wymienić należy właściwie i inne role - świetny reżyser harmonijnie scalił wszystkie wątki, osadzając je w ciekawie wykreowanej infrastrukturze, wydobył szlachetność dramaturgii klasycznej i mistrzostwo grania "po Bożemu".

Małgorzata Karbowiak
www.e-kalejdoskop.pl
9 października 2018
Portrety
Jacek Orłowski

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia