Gdyby nie Ferdek...

Rozmowa z Andrzejem Grabowskim

Rola Ferdynanda Kiepskiego przyniosła mu ogromną popularność. Także dzięki niej zasiada w fotelu jurora w "Tańcu z gwiazdami". Czy Andrzej Grabowski żałuje dziś, że gra w "Świecie według Kiepskich"? Nie od razu polubił Kiepskiego. Myślał, że Polsat zdejmie serial po trzech odcinkach i dlatego przyjął tę rolę. A potem, kiedy nie zdjął, żałował i pytał sam siebie: "Po co ja to zrobiłem?".

Angelika Swoboda: Zadebiutował pan jako juror w "Tańcu z gwiazdami". Jest pan z siebie zadowolony?

Andrzej Grabowski: Podobno internauci nie zostawili na mnie suchej nitki. Pisali "stary wyleniały materac" i tak dalej...

Mnie się podobało. Zwłaszcza jak pan mówił wierszem "Joanno Moro, po tym tańcu już nigdy nie będziesz zmorą".

- A, to bardzo mi miło. Znajomi dzwonili do mnie po programie i mówili, że było OK. Też im się podobało. Ale ja mam do tego taki stosunek, jaki mam, to znaczy...

Luz.

- Kompletny luz. Jak zresztą do wszystkiego. Najtrudniej jest oczywiście w prywatnych sprawach, ale w zawodowych.... Jak się zawodowo parę rzeczy przeżyło i jest się już w tym wieku, w którym ja jestem, to jest dużo łatwiej. Nic się już nie potrzebuje, nic nie musi. Ech...

Będą kolejne rymy?

- Ja te rymy z Joanną Moro wymyśliłem na gorąco. Nie mam pojęcia, co powiem w następnym odcinku i w kolejnych. Będę improwizował. Pozytywnie.

Ma pan swoich faworytów w tym programie?

- Nie mam. Za mało ich na razie znam.

Nie zostałby pan jurorem w "Tańcu z gwiazdami" Polsatu, gdyby nie "Świat według Kiepskich".

- Ależ absolutnie tak. Nina Terentiew zadzwoniła do mnie i zaproponowała, żebym został jurorem. Zastanawiałem się krótko. A że akurat tej wiosny spadł mi film, który miałem robić, to przez czystą ciekawość się zgodziłem. Zresztą, co tu dużo gadać, to jest też moja praca.

Jak mówię "Świat według Kiepskich", to pana pierwsze skojarzenie jest...

- Teraz dobre, ale kiedyś nie lubiłem bardzo tego serialu. Długo się musiałem przekonywać, żeby go jako tako polubić. A teraz to ja go nawet bardzo lubię. Od początku wiedziałem, że dobrze zrobieni Kiepscy są wcale niegłupim serialem. Że są taką swoistą filozofią.

To znaczy?

- Wiedziałem, że ta formuła może, a wręcz powinna być tylko taka. Że nagromadzenie głupoty w tym serialu jest tak duże, że tylko głupiec może pomyśleć, że jesteśmy takimi idiotami i że nas to kręci. Że kręci nas to, jak ja kopię Paździocha w tyłek. Że biegniemy do przysłowiowego "sracza", jak go nazywamy, i kłócimy się, kto ma pierwszy wejść.

To jest głupie po prostu i nagromadzenie tej głupoty staje się mądrością w pewnym momencie. A ta staje się filozofią. Nadgłupotą, która staje się nadmądrością. Zawsze powtarzam - nie każdy odcinek jest świetny. Ale to są 444 oddzielne historyjki. 444 fabuły, mądrzejsze lub głupsze. To znaczy - jeśli głupsze, to mądrzejsze. A jeśli mądrzejsze, to głupsze, chociaż też nie zawsze.

Nie każdy odcinek mówi nam coś o tym naszym życiu, o tej Polsce, o tych naszych przywarach. Ale jeżeli się zdarzy dobry odcinek, to on jest naprawdę świetny. Bo dostajemy jakimś młotkiem po głowie, mimo że się z tego śmiejemy. To mnie bardzo przekonuje do Polaków, moich współbraci, że śmieją się sami z siebie. Śmieją się, bo myślą - ja nie jestem taki głupi jak Ferdek, ja nie mam tak głupich pomysłów jak Ferdek i tak dalej. Podkreślam jednak, że prawdopodobnie, bo badań nie robiłem.

Myśli pan, że Ferdek Kiepski jest kwintesencją Polaka?

- Czy ja wiem... Byłoby źle, gdyby to była kwintesencja Polaka. Nie, na pewno nie jest. To raczej zbiorowisko różnych przywar Polaków. Jest leniwy, jest taki chłopski filozof, ma głupie pomysły. Ale w sumie nikomu ten Ferdek krzywdy nie zrobił i jest bardzo lubianym człowiekiem. I nawet jak niezbyt lubiana przez niego babka była w potrzasku, to Ferdynand walczył o nią jak lew! A gdyby ta Halinka nie kochała tego Ferdka, to by się dawno z nim rozstała.

Poczciwina z niego.

- Poczciwina. Nikomu niczego nie ukradł. Najwyżej pożyczył i potem oddał. Jak kogoś naciągnął, to góra na dwa albo pięć złotych. To nie malwersant, nie robi przekrętów. Nie jest to alkoholik również. Lubi się napić, jak bardzo wielu ludzi, ale ja szczególnie dbam o to, abyśmy tam nie bywali pijani. Owszem, pijamy piwo czy wódkę, ale to nie jest ciąg alkoholowy. Nie jest to patologia. Ferdek ma swoje pozytywne cechy.

Ale pan go lubi czy nie?

- Lubię. Nie mam za co go nie lubić. Poza tym kwestia współżycia z nim przez te 15 lat, no mój Boże... Ja widzę to mieszkanie, widzę te ciuchy, bo od 15 lat ubieram się w te same. No chyba, że się skurczą, a niektóre się w tej szafie kurczą, to trzeba je poszerzać albo inne kupić (śmiech). Mnie na planie "Świata według Kiepskich" jest bardzo miło. I nawet czasem się z kimś pokłócić. Wiadomo, że ten Ferdek z Halinką się nie rozwiedzie, że nie zacznie pracować, bo... skończyłby się serial. Najwyżej złapie jakąś dorywczą pracę, tak jak kiedyś był grabarzem czy ciągnął kabel w kablociągu. On jest wizjonerem.

Ma pan powody, by być wdzięcznym Ferdkowi?

- Jestem wdzięczny postaci, którą gram, bo ona mnie jednak, co tu kryć, wyniosła. Mimo że na początku przez Ferdka nie chciał mnie nikt obsadzać, to w końcu się to zmieniło. Jestem wdzięczny za nauki, które pobrałem od Ferdka, za ten jego spokój. Zazdroszczę mu spokoju. Tego podejścia, że nic się nie stało.

Czyli przez pewien czas przez Ferdka był pan w szufladzie...

- Ja się już nie czuję zaszufladkowany, mimo że kiedyś się czułem. Rola w "Pitbullu" była takim wyjściem z szuflady i byłem bardzo zaskoczony, że ją dostałem. Bogu dzięki, bo "Gebels" był kompletnie inny niż Ferdek Kiepski. Ale ta szuflada zawsze jest. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą mnie kojarzyć tylko z Ferdkiem, zwłaszcza jeśli nie chodzą do teatru i tam mnie nie oglądają. Obecnie "Taniec z gwiazdami" może im trochę zawrócić w głowie, tym bardziej że idzie w Polsacie zaraz po Kiepskich.

Więcej panu rola Ferdka dała czy zabrała?

- Rola dała mi rozpoznawalność, ale tego to ja akurat nie lubię, więc raczej zabrała mi prywatność.

Ludzie panu mówią, że granie w Kiepskich jest obciachowe?

- Pewnie, że tak, ale nie polemizuję, bo ani ci ludzie mnie nie przekonają, ani ja ich. A co ja mam ich przekonywać? Ja mam do tego stosunek luźny i swobodny, niech sobie tak myślą. Zagrałem w filmie "Boże skrawki" Jerzego Bogajewicza. Graliśmy po angielsku, m.in. z Willemem Dafoe, film był na festiwalu w Gdyni, wyprodukowała go amerykańska wytwórnia Miramax. Na konferencji prasowej jedna z dziennikarek zaatakowała Jurka: "Jak pan mógł obsadzić Grabowskiego, przecież on gra w takim strasznym serialu"... Wtedy on na nią wsiadł. "Proszę pani, tylko w Polsce się tak myśli. W Ameryce po takiej roli pan Grabowski byłby jednym z najbardziej rozchwytywanych aktorów. Bo odniósł sukces, został mistrzem w swojej dziedzinie".

Czuje się pan mistrzem?

- Tylko dyletantom wydaje się, że trudna rola to rola w dramacie. Tymczasem w komedii jest o wiele trudniej zagrać. Ten sam dowcip opowiedziany przez jednego jest śmieszny, a przez innego - żenujący. I co na to poradzić? Jeden to potrafi zrobić, a drugi nie. Ta sama "Zemsta" Fredry raz jest śmieszna, a raz nie. Gdyby Ferdynanda grał inny aktor, inny byłby to serial.

Po 15 latach można się pokusić o stwierdzenie, że ten serial stał się już kultowy.

- Gdybym potwierdził, byłby to z mojej strony kabotynizm. Ale słyszałem to od wielu osób i czytałem w wielu miejscach, że kultowy serial "Świat według Kiepskich". Więc zgadzam się z tym oczywiście, ale nie ja to wymyśliłem (śmiech).

I jak się pan w tym kultowym serialu kładzie do łóżka ze swoją żoną Halinką...

- Na ekranie widać tylko nas dwoje, ale przecież nie jesteśmy sami - na planie jest z 15 osób. Jednak w tej sypialni jest coś takiego... Ten sam pokój, to samo łóżko, ten sam materac i te same stoliki nocne od 15 lat... To jest coś dziwnego. Nie chcę przesadzać, ale to jest jak drugie życie. Coś bardzo ciepłego się we mnie pojawiło. Wcześniej tego nie miałem, ale się pojawiło. Ta społeczność jest mi bliska taka...

Po 15 latach nie macie już siebie dość?

- Pewnie, że jeden lubi kogoś bardziej, a drugi kogoś mniej, ale jak się spotykamy raz na pół roku, to jest bardzo rodzinnie. Jasne, na początku były na planie jakieś awantury, ktoś coś komuś powiedział... Ale teraz znamy się dobrze i wiadomo, że temu nie mogę powiedzieć tego, a on mnie z kolei czegoś innego i unikamy takich sytuacji. Dzięki temu na planie jest o wiele przyjemniej. I w garderobie też. Co też jest bardzo ważne.

Jakąś imprezę pan urządzi z okazji 15-lecia Kiepskich?

- Ten jubileusz mam sobie. W mózgu, w sercu. Wie pani, że gdyby nie zaliczyli jako sitcomu kreskówki, to mielibyśmy rekord Guinnessa?

Angelika Swoboda
www.tokfm.pl
19 marca 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...