Gdzie jest instruktor, który nauczy nas jak żyć?

"Ustawienia ze świętymi, czyli rozmowy obrazów" - reż. Agata Duda-Gracz - Collegium Nobilium

Misterium współczesne, czyli: „gdzie jest instruktor, który nauczy nas jak żyć?".

„Ustawienia ze świętymi, czyli rozmowy obrazów" to przede wszystkim przestrzeń do zadawania pytań. Przestrzeń, w którą zagłębianie się sprawia, że to co dawno uznane za oczywiste, nagle przestaje takie być i w efekcie traci się grunt pod nogami. Agata Duda-Gracz tworzywem do swojej sztuki czyni codzienność i dokonuje jej reinterpretacji. Wybiera takie jej cząstki, które są dla nas wszystkich wspólne i łączą nas jako ludzi. Tworzy sieć splątanych ze sobą, ruchomych obrazów, które opowiadają o dramacie człowieka. Powstaje w ten sposób swoista mozaika antropologiczna, a w każdej jej cząstce, w bardzo głęboki sposób dokonuje się analiza człowieczeństwa.

Dramat po raz pierwszy został wystawiony w Łodzi (na Festiwalu Łódź Czterech Kultur) 7 września 2019 roku, a w Warszawie (Teatr Collegium Nobilium) - 20 września tego samego roku. Agata Duda-Gracz, nie tylko wyreżyserowała „Ustawienia ze świętymi", lecz także stworzyła scenariusz, opracowała scenografię i kostiumy.

Autorka odwołuje się do wartości religijnych, nie tylko poprzez umieszczenie „świętych" na scenie. W centrum spektaklu stawia obrzędy wszelkiego rodzaju. Robi to w sposób groteskowy. Stosuje poetykę absurdu, łamie schematy, łączy gatunki, niszczy stereotypy, wyciąga część z całości. Tworzy w ten sposób nowy wymiar artystyczny.

Początek spektaklu stanowi zerwanie z podziałem widownia-scena, co pozwala na bezpośredni kontakt z aktorem. Nie jest novum w teatrze współczesnym, stosuje się ten zabieg dzisiaj coraz częściej, ale cały czas wywołuje on zaskoczenie i potęguje intensywność doświadczenia teatralnego. Widz, już od momentu wejścia na salę, staje się Pielgrzymem i razem z aktorem zakłada maskę (w sensie metaforycznym rzecz jasna), biorąc czynny udział w spektaklu. Myślę, że takie wspólne spotkanie w sferze sacrum jest wyjątkowe i bardzo wymowne.

Bo pierwsza część to w istocie rozmowa, przybijanie piątek, kontakt wzrokowy z bohaterami spektaklu, którymi są święci. Święci przemienieni. Święci zbuntowani. Święci, jakich nie znamy. Albo też w ogóle nieświęci („a co to jest świętość" - chciałoby się zapytać). Z puli mieszkańców niebios (jeden ex-mieszkaniec – „Niosący Światło" też się znalazł) przywołani zostali męczennicy, buntownicy, pustelnicy i rewolucjoniści.

Według Agaty Dudy-Gracz są to „święci malowani", czyli tacy, których charaktery reżyser malowała we współpracy ze studentami IV roku warszawskiej Akademii Teatralnej (spektakl stanowi ich pracę dyplomową), jak mówi – są „oderwani od pierwowzorów". Sposób, w jaki zostali ucharakteryzowani stanowi analogię do ikonograficznych przedstawień świętych, do wierzeń ludowych, będącą ich popkulturową karykaturą.

Idole „odidealizowani". Nasi przewodnicy po przestworzach egzystencji jawią się nam jako nieziemscy z jednej strony, ale równocześnie ludzcy i bliscy nam z drugiej. Towarzyszą nam, Pielgrzymom, w drodze... no właśnie... dokąd? Nie do końca wiadomo. W kolejnych scenach rozpoczyna się dziwna pielgrzymka w rytmach „sacro disco". W formie burleskowo-musicalowej święci męczennicy i pokutnicy tańczą nam do przeróbek znanych piosenek. Śmiech współgra z płaczem.

Cykl ośmiu apokryfów „o różnych odmianach świętości", stanowi główną i najobszerniejszą część spektaklu. Każdy jest zrealizowany w odrębnej konwencji estetycznej. Reżyserka drastycznie zmienia gatunki dramatyczne - od leciutkiej rewii i musical, po Artaud'owski teatr okrucieństwa, aż do misterium, mirakl, czy moralitet. Robi to w zdumiewająco płynny sposób.

Zaczynamy rozmową ze Śmiercią. Nietypową, milczącą, ubraną w kolorowy strój hippisa. Śmiercią, która siedzi obok i nie grozi, że zabierze. Śmiercią pokorną i tak bardzo ludzką. Rozmowa Świętej Róży (Monika Cieciora) i ze Śmiercią (Damian Mirga – wcześniej, św. Andrzej Bobola) chwyta za serce. Oni leżą wtuleni w siebie. A raczej Ona leży w jej czułych objęciach. I milczą oboje. A milczenie to jest głębokie i bardzo rozmowne. Prawdziwa ars bene moriendi.

Ogromne wrażenie robi część w cukierkowatej, rewiowej konwencji. Aktorów oblewa różowe światło, a na środku stoją cztery wózki sklepowe, obite materiałem tak, by przypominały wózki dziecięce. Początkowo zaczyna się niewinną zabawą, przepełnioną wesołym śmiechem dzieci, kwileniem i raczkowaniem. Zabawa niewiniątek stopniowo przeradza się w brutalny, wypełniony dramatycznym krzykiem gwałt. Bez zmiany kostiumów. Gwałt w pieluchach. Arina Piskovskaja, Dorota Bzdyla i Mariusz Urbaniec, a w szczególności Bartosz Włodarczyk potrafili w jednej sekundzie rozbawić widza do łez i rozczulić, a w następnej wywołać u niego przerażenie i trwogę – nie zmieniając ani scenografii, ani stroju. A do tego, reżyserka postarała się, by widzowi rzucić w twarz kolejnymi bolesnymi i niewygodnymi pytaniami. Mowa o uprzedzeniach rasowych, szaleńczej pogoni za władzą i o (wrodzonym?) okrucieństwie.

Długa scena sądu nad wskrzesicielem to moim zdaniem jedna z najlepszych części dramatu. Damian Mirga, ten sam który wcześniej wszedł w rolę Śmierci, tym razem staje się ów tajemniczym przybyszem, który „budzi" jednego z wieśniaków. Tym razem świeci się delikatnie niebieskie światło. Panuje półmrok, nastrój bardzo smutny i pogrzebowy. Na środku stoi długi stół, a przy nim siedzi społeczność wiejska w roli sędziów. Ustawienie postaci na scenie do złudzenia przypomina „Ostatnią Wieczerzę" Leonarda da Vinci'ego. Tylko nieco zdeformowaną i pozbawioną „tych dobrych" i „tych złych" postaci. Po jednej stronie wskrzeszony (chociaż bardziej przypomina żywego trupa z ludowych wierzeń, niż człowieka), po drugiej wskrzesiciel, który cały czas powtarza, że chciał tylko pomóc. Duda-Gracz nie zrobiła z niego Mesjasza, uczyniła go zwykłym człowiekiem, który mimo dobrej woli, popełnia błędy i też jest zagubiony. Patos sytuacji przeplata się z prostymi dialogami wiejskiej społeczności.

Żyjemy w czasach całkowitego wyzwolenia seksualnego, więc smutno byłoby bez tęczowego akcentu. Oto część, w której odbywa się manifest homo, czyli Krzysio i Zbysio (Mariusz Urbaniec i Piotr Kramer) udręczeni i smutni chłopcy (mężczyźni?), bo nie ma dla nich miejsca na świecie. Trzymają się za ręce i wykrzykują, że homofobia jest jak rasizm. Że wciąż jesteśmy zacofani.
Groteskowa scena ślubna to prawdziwe studium małżeństwa. Najpierw ceremonia i uśmiechy, skoczna muzyka popowa, a potem zdrady, błędy w komunikacji i rutyna. Rozmowa między małżonkami w pewnym momencie, w tonie wiersza „Na Wieży Babel" Wisławy Szymborskiej, obnaża wzajemne niezrozumienie.

Każda scena-apokryf opowiada osobną historię ludzkości i człowieczeństwa przez pryzmat człowieka współczesnego. Historię tego, co jest najważniejsze i najbardziej poruszające w teatrze zwanym życiem. Oto jak toczy się niekończąca się opowieść o relacjach między nami, które na pewnych płaszczyznach, niezależnie od zmian kulturowych, wciąż pozostają takie same.

Anna Banasiak
Dziennik Teatralny Warszawa
14 stycznia 2020
Portrety
Duda-Gracz Agata

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...