Gdzie jesteś Sally Bowles?
"Cabaret" - reż. Jacek Bończyk - Teatr Rozrywki w ChorzowieOstatnią premierą Teatru Rozrywki w Chorzowie jest kultowy "Cabaret". Reżyserii podjął się sam dyrektor artystyczny Jacek Bończyk. Było to nie lada wyzwanie, nie tylko z powodu, że tytuł jest znany i lubiany od ponad pięćdziesięciu lat na całym świecie, ale również warto wspomnieć, że to nie pierwszy raz na chorzowskiej scenie zabrzmiały te popularne utwory. Pierwsza premiera tego spektaklu odbyła się w Chorzowie 27 lat temu.
Musical ten jest słodko gorzką opowieścią o rodzącym się naziźmie w Niemczech, ukazaną z perspektywy kabaretu KitKat, takiego jakich wówczas nie brakowało. Na samym początku zaprasza nas do wspólnej zabawy mistrz ceremonii - Emcee (w tej roli dobrze sprawdził się Kamil Franczak) witając gości w progach Kabaretu KitKat. Przez przypadek natomiast do lokalu trafia młody amerykański literat - Clifford Bradshaw (Hubert Waljewski), aspirujący do bycia wielkim pisarzem. Mimo, że nie jest on duszą towarzystwa zwraca uwagę Sally Bowles (Wioleta Malchar-Moś) gwiazdy tamtejszego klubu. Już następnego dnia kobieta wprowadza się do pokoju Clifforda, który go wynajmuje u Fräulein Schneider (Maria Meyer), starszej, samotnej i dość nieszczęśliwej kobiety.
Współlokatorami są również Herr Schultz (Artur Święs - Żyd, będący właścicielem pobliskiego sklepu z owocami oraz Fräulein Kost (Marzena Ciuła), kobieta lekkich obyczajów, która ku oburzeniu gospodyni sprowadza do domu wyłącznie marynarzy. Ta z pozornie nie wzbudzająca podejrzeń postać doprowadzi do rozpadu domowego ładu i wyprowadzki Herr Schultza. Podobnie stanie się w finale z uczuciem Sally i Clifforda oraz z Kabaretem. Mimo, że na początku mrok budzącego się totalitaryzmu jest mało dostrzegalny, tak na końcu tej historii staje się smutnym i przerażającym obrazem tamtejszej codzienności. Niemniej jednak w moich odczuciach brak w tym przedstawieniu atmosfery tamtych lat, jak i ducha budzącego się demona Trzeciej Rzeszy.
Na pozór wszystko było na dobrym poziomie. Muzyka pod dyrekcją Leszka Sojki brzmiała wyśmienicie, scenografia Grzegorza Policińskiego naprawdę imponująca, a gra zarówno aktorów jak i tancerzy Teatru Rozrywki, poza pewnymi niuansami - dobra. Zabrakło chyba odrobiny magii, interpretacyjnej fantazji, która by z tego spektaklu wykrzesała prawdziwe dzieło.
Większość postaci począwszy od bywalców kabaretu, obsługi, jak i zespołu KitKat Bandu miała skupiony i trochę smutny wyraz twarzy. Zapewne jednak posępne ich oblicza miały oznaczać, że czas końca wolności, radości i zabawy jest już bliski, że za oknem czają się bystre oczy nazizmu, które obserwują wszystkich, przez co należy mieć się na baczności.
Nieco rozczarowała mnie postać Sally Bowles wykreowana przez Wioletę Malchar-Moś. Jako gwiazda klubu KitKat powinna brylować, być na pierwszym planie, zwracać uwagę przede wszystkim na siebie. Powinna być ekscentryczna, zagadkowa i magnetyczna. Tymczasem w śpiewanych fragmentach praktycznie tego nie było, jej wykonania były z wyczuwalną nadinterpretacją, emocjonalnie przeładowane. Znacznie bardziej niż postać Sally na pierwszy plan została wysunięta Fräulein Schneider, która to w moich oczach stała się główną bohaterką tego spektaklu. Sceny kiedy to ona była na pierwszym planie stanowiły trzon tej wersji "Cabaretu", a wątek jej romansu z Herr Schultzem wybrzmiał najbardziej spośród reszty.
Mówiąc o postaciach wyrazistych i pełnych ekspresji należy bezapelacyjnie wspomnieć o Kamilu Franczaku w roli Emcee, czyli Mistrza ceremonii. Stworzył on postać nieoczywistą. Z jednej strony zawadiacki i zachęcający do zabawy prowokuje i zachęca publiczność do dwuznacznych myśli ale z drugiej wzbudza niepokój, a momentami jest nawet przerażający. Daje się odczuć, że ta postać nie ma czystych intencji, a zachęta do wspólnej zabawy jest swojego rodzaju przykrywką, która ma w jak największym stopniu wzbudzić zaufanie wśród ludzi.
Jeśli zwrócić uwagę na główną problematykę tego spektaklu, czyli wątek szerzenia się nastrojów nazistowskich, to został on pokazany w sposób wyraźnie jednoznaczny. Począwszy od Ernsta Ludwiga (Marek Chudziński), poprzez kelnerów oraz Fräulein Kost widać, jak poszczególni bohaterowie coraz mniej ukrywają swoje przekonania. Robi się coraz bardziej przerażająco.
Ogólne wrażenia po obejrzeniu tego spektaklu, to jednak rozczarowanie i smutek, że z tak dobrego tekstu i historii bogatej w liczne niebanalne przecież wątki, pozostała spłaszczona fabuła, która niczym szczególnym widza nie zaskakuje. Niektóre postaci wymagały więcej uwagi interpretacyjnej i reżyserskiej, a piosenkom brakowało mocy, energii i chyba jednak bardziej zdecydowanego przymrużenia oka.