Gdzie się podziała fantazja?

"Momo" - reż: Ewelina Pietrowiak - Teatr Syrena

"Momo" w warszawskim Teatrze Syrena to spektakl jak prymuska z I b. Niby zadziorny i kolorowy, a w gruncie rzeczy do bólu grzeczny. W dodatku Marcie Chodorowskiej w roli tytułowej brakuje wdzięku i naturalności.

Światła jeszcze nie gasną. Z ostatnich rzędów widowni dochodzi głos pana w jaskrawo-żółtym nieforemnym kaszkiecie. To Gigi (świetny Robert Majewski) zaczyna opowiadać jakąś historię. Zaaferowany nią bez reszty zwinnie przemyka między rzędami i dochodzi do rampy. Zza jego pleców wyłania się miasteczko zbudowane z... drewnianych klocków - przed oczami natychmiast stają olbrzymie zamki i domy z garażami, które każdy z nas budował w dzieciństwie. Dzieciaki dookoła też są pod wrażeniem. Witajcie w naszej bajce, zdają się śpiewać mieszkańcy. A wśród nich uroczy zamiatacz ulic Beppo (zabawny Jerzy Słonka) w żółtych ogrodniczkach, sympatyczny kelner Nino (Wojciech Billip) w pomarańczowym fartuchu, szczęśliwa świeżo upieczona mama Liliana (Dorota Gorjainow).

Reżyser Ewelina Pietrowiak przypomniała powieść Michaela Endego, autora znanego przede wszystkim z "Niekończącej się opowieści". "Momo" to historia sieroty, która któregoś dnia trafia do małego miasteczka. Szybko się okazuje, że dziewczynka posiada cudowną umiejętność słuchania innych i sprawiania, że stają się lepszymi ludźmi. Życie naszej bohaterki upływa zatem na codziennych wizytach u nowych przyjaciół, zabawach, niesieniu szczęścia i pomocy. Beztroskie życie szybko się kończy, bo w miasteczku zjawiają się Szarzy Panowie. Tylko Momo może ich powstrzymać.

Pietrowiak do roli Momo wybrała Martę Chodorowską, która tak bardzo stara się grać małą dziewczynkę, że aż jej to nie wychodzi. Jej bohaterce brakuje dziewczęcego wdzięku, być może odrobiny nieśmiałości, ciekawości świata i przede wszystkim zadziorności. A kiedy zaczyna chichotać z byle powodu, całkowicie znika jej naturalność. Dlatego trudno uwierzyć, że to dziewczynka sprawiła, iż szczęśliwszy Beppo z gracją wymachuje miotłą, a Nino właśnie przeprosił żonę. Całość ratują pozostali bohaterowie i zabawne sytuacje, na przykład ta, gdy śmiertelnie poważni Szarzy Panowie z cygarami w zębach debatują, jak schwytać Momo, lub gdy mała bohaterka za nic w świecie nie potrafi bawić się gadającą lalą w różowej tiulowej sukience. Świetne kostiumy (robota Julii Skrzyneckiej) jakby wyjęte z książeczki z obrazkami dla najmłodszych plus scenografia to najmocniejsze elementy bajki w Syrenie. Ewelina Pietrowiak (także współautorka dekoracji) udowadnia, że potrafi działać na wyobraźnię widzów. Pietrowiak bez nachalnego dydaktyzmu opowiada o sile przyjaźni, podpowiada, jak radzić sobie w trudnych sytuacjach, ale też udowadnia, że czas to coś naprawdę cennego. Szarzy Panowie do złudzenia przypominają korporacyjne "maszyny" upchnięte po uszy w uniformy, które poza pracą nie mają innego życia. Inscenizacji brakuje jednak tempa i odrobiny fantazji, która przeniosłaby "Momo" w inny wymiar. Wtedy dałoby się powiedzieć, że zrodzone ze szlachetnych intencji przedstawienie jest czymś więcej niż uczciwą popołudniówką dla dzieci. Można by je czytać jako deklarację nowego dyrektora Syreny Wojciecha Malajkata - harmonijne połączenie zabawy i poezji. Jednego i drugiego jest w "Momo" o wiele za mało.

Agnieszka Michalak
Dziennik Gazeta Prawna
29 września 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...