Girls just wanna have crime
"Czarownice z Salem" - reż. Adam Nalepa - Teatr Wybrzeże w GdańskuCo jest miarą człowieczeństwa? Jak ludzka głupota, szaleństwo, namiętność i zazdrość potrafią niszczyć to co dobre, czyste i niewinne? W jak błyskawicznym tempie potrafią posuwać się deprawacja i zgnilizna moralna? O tym i wielu innych aspektach polowań na czarownice, tych dawniejszych, jak i współczesnych, mówi sztuka "Czarownice z Salem" w reżyserii Adama Nalepy
Polowania na czarownice to jedna z najczarniejszych, najbardziej wstydliwych kart w historii ludzkości. Zanim obnażono głupotę i obłęd, doszło do tak haniebnych procesów rzekomych czarownic, jak te z Peney czy z Salem właśnie. Współczesna literatura i teatr często poruszają tę tematykę, mówiąc wyraźnie, że nawet dzisiaj dochodzi do masowych aktów deprawacji i głupoty, do współczesnych "polowań na czarownice". Najsłynniejszym dziełem poruszającym tę tematykę jest dramat Arthura Millera "Czarownice z Salem" (oryginalny tytuł "Crucible"). Krnąbrni heretycy, spiskujący przeciwko nakazom kościelnym, a także obłęd i pokaz zbiorowego szaleństwa, to główne wątki dramatu.
Historia Salem, niewielkiej wioski w nowej Anglii rozpoczyna się z pozoru niewinnie. Widzimy tańczące w lesie dziewczęta, którym przewodzi Tituba. Dobra zabawa, niewinne żarty, urok lasu i nocy powodują, że dziewczyny, odprężone zdejmują sukienki i nago tańczą wokół ogniska. Scena otwierająca spektakl zaskoczyła widzów, szczególnie gdy Tituba (Sylwia Góra-Weber) zaczęła śpiewać. Przebój Cyndi Lauper "Girls just wanna have fun" jak ulał pasował do konwencji tej sceny ale także był pewnym zaskoczeniem, oczywiście na plus. Do końca spektaklu, wykonując jeszcze dwa znakomite numery wokalne, Góra zachwycała, tworząc jedną z najbardziej wyrazistych postaci spektaklu. Potężny, zachrypnięty głos, nawiązanie kontaktu z publicznością i przejmujące wyznania młodych dziewcząt, przedstawiających się po kolei na początku spektaklu, wprowadziły widzów w dobry nastrój. W tej scenie ponajemy też Abigail Williams, która marzy o miłości Johna Proctora. W tę rolę wcieliła się Katarzyna Dałek, tworząc kreację ciekawą i dojrzałą. Postać Johna Proctora odtwarzał Mirosław Baka. Ta rola jest wprost idealna dla aktora. Stworzył silną, opanowaną i fascynującą postać sceniczną. Świetnie współpracował z młodą aktorką. Jednym z głownych watków sztuki jest obsesyjna miłość Abigail do Johna, która powoduje, że Abigail rozpęta w Salem prawdziwe piekło. Wraz z koleżankami oświadczają mieszkańcom Salem, że zostały zaczarowane przez Titubę i inne kobiety z wioski. Dziewczęta, na czele z Abigail, oskarżają niewinne kobiety o czynienie uroków i konszachty z szatanem. Zbiorowa histeria, szaleństwo, strach przed nieznanym i zabobony sprawiają, że Salem zmienia się w miejsce pełne bólu i przerażenia. W obawie przed powieszeniem oskarżone kobiety (później także mężczyźni), zaczynają przyznawać się do uprawiania magii. W ten sposób trafią do więzienia, ale za to nie zawisną na stryczku.
Nalepa wraz z ekipą Teatru Wybrzeże umiejętnie przeniósł dzieło Millera na gdańską scenę. Spektakl zaskakiwał przemyślanymi koncepcjami i krzepką, wartką akcją. Interesująco wyglądała scena, cała wyłożona ziemią i obficie skrapiana wodą. Być może fakt, że było ślisko spowodował kilka potknięć aktorów (a nawet upadek Mirosława Baki). W drugim akcie z kolei Clin Cheevers (w tej roli Maciej Szemiel) palił papier w kotle, a dym przez ponad 30 minut dotkliwie szczypał widzów w oczy. Drobne potknięcia (lub może raczej niedociągnięcia) nie zaburzyły w żadnym stopniu pozytywnego odbioru sztuki.
Na specjalną uwagę zasługuje muzyka, grana na żywo przez Marcina Mirowskiego, a także trzy szlagierowe utwory obecne w spektaklu. Wszystkie były zaśpiewane przenikającym do głębi, cierpkim i gorącym głosem Sylwi Góry-Weber. Na otwarcie spektaklu zabrzmiał kawałek "Girls just wanna have fun" Cyndi Lauper, pod koniec sztuki "Sweet dreams" Eurythmics, (chociaż w wykonaniu Weber bardziej przypominał on cover Marilyna Mansona) i fenomenalny numer z czołówki serialu "True Blood", czyli "Bad things" Jace Everetta. Ten właśnie kawałek idealnie wpasował się w klimat sceny, w której dziewczęta pokazują, że nie są takie "święte" za jakie uchodzą w Salem. Numer idealnie oddający budzacy się w młodych kobietach erotyzm i grzeszne, zgubne żądze: "But before the night is through, I wanna do bad things with you. I wanna do real bad things with you".
Spektakl "Czarownice z Salem" to jedna z lepszych inscenizacji Teatru Wybrzeże, jaką miałam okazję oglądać w ostatnim czasie (nie pobiła jedynie "Ciał obcych" w reżyserii Kuby Kowalskiego) . Mimo że dramat Millera to istny samograj, naprawdę ciężko jest odtworzyć tę sztukę w sposób nowy, świeży i pełen pomysłów. Nalepa wyciągnął z tekstu Arthura Millera wszystko to, co najlepsze. Fascynujący pomysł przebrania, jak zwykle znakomitej Krystyny Łubieńskiej, za 14-letnią Ruth Putnam, która niczym przerażająca postać z horroru kłuje rozczłonkowane lalki nożyczkami, z jednej strony bawiły, a z drugiej przerażały. Obsceniczne sceny tańca czy nagość w spektaklu także miały swoje uzasadnienie, a choreografia (Violetta Fiuk) wspaniele współgrała z przesłaniem i treścią sztuki. Spektakl obfitował także w wiele wątków ironicznych -obnażano zaściankowość i głupotę zdziczałego tłumu, drwiono z zabobonów. "Czarownice z Salem" to barwny, pomysłowy i ze wszech miar godny polecenia spektakl.
Mamy zatem wyraźne dowody na to, że czarownice są wśród nas. Zresztą wielu z nas na pewno od dawna to podejrzewało. Wiedźmy, czarownice, wróżki, jędze, hetery, baby jagi to przecież nic nowego w dzisiejszych czasach. A jeśli ktoś nie wierzy, niech sam się przekona. Plotka głosi, że można je spotkać w Gdańsku, na Scenie Teatru Wybrzeże.