Glass zjada samego siebie

"Zagłada domu Usherów" - reż. Barbara Wysocka - Opera Narodowa

Niedzielną premierą "Zagłady domu Usherów" w Operze Narodowej Mariusz Treliński reaktywuje cykl "Terytoria" poświęcony temu, co nowe, świeże i kreatywne we współczesnej operze

Do Teatru Wielkiego - Opery Narodowej powróciły "Terytoria", czyli cykl poświęcony współczesnej operze, a także klasyce XX stulecia, która dotąd nie miała szansy zaistnieć na scenie narodowej. Cykl zainicjowany przez Mariusza Trelińskiego w 2005 roku, zdjęty przez jego następcę, reaktywowano w tym sezonie. I bardzo dobrze, bo to jedyna forma stałego kontaktu z nową operą, którą w Polsce wystawia się bardzo rzadko. "Terytoria" to także miejsce eksperymentu, gdzie młodzi twórcy dramatyczni mogą zmierzyć się z operą.

Na inaugurację wybrano "Zagładę domu Usherów" Philipa Glassa, urodzonego w 1937 r. amerykańskiego minimalisty, którego żadne z ponad dwudziestu dzieł scenicznych dotąd nie było wystawione w Warszawie. Opera miała premierę w Cambridge (Massachusetts) w 1988 roku, opiera się na "klasyku horroru", jak dzisiaj określa się twórczość Edgara Allana Poego, choć to oczywiście duże uproszczenie.

Sam Glass powiada tak: "...fabułę można opowiedzieć w kilku zdaniach. Brat i siostra mieszkają samotnie w domu na obrzeżach miasta. Przyjaciel przybywa z wizytą. Siostra, bardzo chora, umiera wreszcie, lub też zdaje się, że umiera. Zostaje pochowana w grobowcu, jak się okazuje, przedwcześnie. Powraca i zabija brata. Gość ucieka z domu, a ten się zawala. (...) Moja partytura to osiemdziesiąt pięć minut muzycznej aury z prostą historią u podstaw".

Wszystko się zgadza, tylko gdyby ktoś poszukiwał w owej aurze jakiś szczególnych wzruszeń, srogo się zawiedzie. Glass do tego stopnia zapętlił swój warsztat, że tracimy kontrolę nad tym, czy słuchamy starej opery, nowej symfonii, czy też muzyki do kolejnego filmu. Pod tym względem Amerykanin, choć w latach 70. wydawał się być rewolucjonistą, "zjada" samego siebie. Partytura "Zagłady" jest beznamiętna, na długich płaszczyznach powracają te same motywy, dobrze znane melodie.

Tym większe słowa uznania należą się instrumentalistom Opery Narodowej i Wojciechowi Michniewskiemu, którzy świetnie sobie z nią poradzili, utrzymując stały puls i dynamikę zdarzeń. Intencją "Terytoriów" było pokazanie Glassa, ale także - a może przede wszystkim - złożenie hołdu Edgarowi Allanowi Poemu, którego 200. rocznica urodzin minęła w styczniu, zaś 160. rocznica śmierci w październiku (swoją drogą proporcje "zainteresowania" twórcami są zastanawiające - w drukowanym programie wieczoru, bądź co bądź teatru operowego, nie poświęcono Glassowi i jego muzyce ani jednego zdania!).

Oglądając spektakl, szybko zapominamy o Glassie, o inscenizacji zaś nie, bo to, co pokazała Barbara Wysocka - aktorka, także skrzypaczka (po studiach z Niemczech), która zadebiutowała jako reżyserka "Klątwą" wg Wyspiańskiego w Narodowym Starym Teatrze - to fascynująca opowieść, którą ogląda się w napięciu od początku do końca. Wysocka, stawiająca w operze swe pierwsze kroki, swobodnie podeszła do libretta Arthura Yorkinsa, koncentrując się przede wszystkim na noweli.

Jej spektakl to traumatyczna psychoanaliza głównych bohaterów, to wgryzanie się w ich psychikę, pokazanie choroby, obłędu panującego w rodzinie i zachodzących w niej przemian, wreszcie generowanych między nimi napięć. To bolesne studium "rozkładającego się" rodu - dom jest tu jedynie dalekim odniesieniem. Wszystko w tym spektaklu przeraża. Reżyserka nie dopowiada historii, pozostaje enigmatyczna, stojąc jakby "obok", budząc w nas niepokój stawia pytania o chorobę Madeline i przyczynę jej śmierci, o miłość kazirodczą, o metamorfozę, jaką przeżywa Roderick, przebywając u Usherów.

Narracja Wysockiej biegnie w rytm zapętlonych muzycznych figur Glassa, które nadają tempo jej pomysłom. Ciekawe jest to, w jaki sposób słucha ona kompozytora, jak prowadzi bohaterów w symbiozie z muzyką - znakomita jest quasi-filmowa, dynamiczna scena podróży Williama do domu Usherów czy dramatyczna burza. Koniec oczywisty nie jest - by było jasne: nie ma w nim walącego się domu. Madeline powraca, zabierając ze sobą Rodericka, ale czy wraca tylko po niego?

Wysocka stworzyła swój świetny spektakl ze śpiewakami, którzy całkowicie podchwycili jej pomysły: Andrzejem Witlewskim (znakomity William), Tomaszem Krzysicą (demoniczny Roderick) i Agatą Zubel (Madeline; jej śpiew idealnie zsynchronizował się z zespołem). Debiutująca w operze młoda reżyserka pokazała inteligencję, świeże oko, a co najważniejsze - ucho wyczulone na muzykę wcale nie najłatwiejszą do scenicznego okiełznania.

Philip Glass „Zagłada domu Usherów”. Barbara Wysocka (reżyseria), Magdalena Musiał (scenografia, kostiumy), Tomasz Wygoda (ruch sceniczny). Soliści, Orkiestra Opery Narodowej, dyr. Wojciech Michniewski (TWON, 8 listopada 2009).

Jacek Hawryluk
Gazeta Wyborcza
12 listopada 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...