Głębia szekspirowskiego tekstu

"Hamlet" - reż. Lyndsey Turner - National Theatre in London

Fabuły „Hamleta" nie trzeba nikomu przedstawiać (mam przynajmniej taką nadzieję). Dramat, którego bohaterem jest pogrążony w żałobie po ojcu duński książę, jest jednym z najczęściej inscenizowanych tekstów, dlatego przystępując do oceny kolejnej scenicznej wersji tego utworu Szekspira nie warto standardowo zaczynać od opisu wydarzeń, czy przedstawienia postaci. Należy za to postawić pytanie, jak zawiła historia księcia Hamleta została przedstawiona tym razem?

Określenie „tym razem" odnosi się do spektaklu, który w londyńskim National Theatre wyreżyserowała Lyndsey Turner. W Polsce przedstawienie można obejrzeć w ramach cyklu „National Theatre Live w Multikinie". Wystarczy wybrać się do kina, lecz zamiast filmu o superbohaterach obejrzeć retransmisję brytyjskiego spektaklu. Warto to zrobić, ponieważ w tytułową rolę wciela się ulubieniec publiczności Benedict Cumberbatch, młodszym widzom znany z fantastycznonaukowego filmu „Doktor Strange" (rodem z wytwórni Marvel Studios).

Na scenie londyńskiego teatru postać, w jaką wciela się aktor nie dysponuje ponadnaturalnymi mocami. Jest tylko załamanym po nagłej śmierci ojca człowiekiem. Ciężar żałoby przytłacza go, a nawet paraliżuje, choć równie dobrze może być to wynik złożonej przysięgi – przecież nie codziennie widuje się zjawę, która oczekuje, że się ją pomści. Bohater grany przez Benedicta Cumberbatcha wydaje się być wiecznym chłopcem, któremu współczujemy, gdy ten zalewa się łzami, słucha starych płyt na adapterze ojca i zakłada należącą do niego marynarkę. Jednak później przestajemy go rozumieć. Ma się zemścić, więc czemu tego nie robi? Dlaczego udaje wariata? Może faktycznie z rozpaczy postradał zmysły? Nie warto ponownie roztrząsać tych samych kwestii. Należy za to podkreślić, że w tej inscenizacji Hamlet okazuje swoje szaleństwo iście po królewsku. Bawi się żołnierzykami, mówi zagadkami, wyśmiewa dworzan, wyśmiewa przyjaciół, porzuca ukochaną.

Niestety w porównaniu z intrygującym, miotającym się między skrajnymi emocjami księciem, Ofelia nadal pozostaje nudną bohaterką. Zatrważająco posłuszna ojcu (którego zresztą nie szanuje), nie walczy o Hamleta. Nie zadaje mu pytań, godzi się z odrzuceniem. Dziewczyna, utrwalająca każdą chwilę na zdjęciach, zachowuje się jak współczesna nastolatka. Zazwyczaj dziewczęta po zawodzie miłosnym nie są przewrażliwione, ani nie topią się w rzece (choćby za sprawą nieszczęśliwego wypadku). Reżyserka spektaklu pozostała jednak wierna fabule i tekstowi dramatu, osadzając go wprawdzie w niedookreślonych realiach miejsca i czasu.

Dwór królewski w niektórych scenach bardziej przypomina centrum dowodzenia państwem, niż dom zamieszkały przez ludzi. Żywych, odczuwających emocje, pragnących dla siebie szczęścia. W zależności od sceny, wnętrza domu prezentują się elegancko (na przykład w momencie królewskich zaślubin – wspaniały żyrandol), żeby po chwili przeistoczyć się w niedostępne jak umysł Hamleta zamczysko. Nie można jednak odmówić realizatorom scenografii polotu, wyobraźni i spektakularności. Zwłaszcza na zakończenie pierwszego aktu, gdy pałac wypełniają zwały czarnej ziemi, podkreślając panujący w nim rozkład wartości moralnych.

Kostiumy uwypuklają wspomniane przeze mnie osadzenie spektaklu poza miejscem i czasem. Męskie surduty, garnitury i fraki (zawsze eleganckie, nigdy nie wychodzące z mody), jakie nosi część dworzan kontrastują z bluzami i koszulkami, w których pojawia się Hamlet. Podobnie można zestawić suknie królowej Gertrudy i rozciągnięte swetry Ofelii. To jednak nie stroje przygotowane dla zespołu aktorskiego są najistotniejsze, a głębia szekspirowskiego tekstu.

Ten zaś brzmi przepięknie. Słowa najpopularniejszego monologu świata docierają do widzów z całą mocą. Ośmielę się stwierdzić, że recytowane po angielsku mają najprawdziwszy sens. Przyjemnie było patrzeć (i słuchać) jak aktorzy wyciągają z tekstu jego esencję, rozumieją słowa, które przyszło im wypowiadać i co więcej – na ich podstawie budują charaktery swoich postaci.

„Hamleta" retransmitowano po raz ostatni w 2016 roku. Jednak spektakl jest bardzo popularny, dlatego można spodziewać się, że po niedługiej przerwie widzowie ponownie będą mieli okazję oglądać go w sieci Multikino. Na zakończenie ponownie podkreślę, że warto się na niego wybrać. Nie tylko ze względu na doskonałą grę Benedicta Cumberbatcha i pozostałych aktorów, czy warstwę estetyczną całego przedstawienia. Naprawdę miło ogląda się przyzwoitą inscenizację jednego z najpopularniejszych dramatów, nawet jeśli zna się jego fabułę.

Agata Białecka
Dziennik Teatralny
3 stycznia 2017
Portrety
Lyndsey Turner

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia