Gliniarz to ma ciężkie życie...

"Fabryka" - reżyseria: Andrzej Prokop - Teatr im. Solskiego w Tarnowie

Premiera spektaklu " Fabryka" w Tarnowskim Teatrze poprzedzona została sporym rozgłosem - trąbiły o tym przedsięwzięciu media lokalne i ogólnopolskie, podkreślano wziętą z życia fabułę, autorstwo tarnowskiego policjanta, kryminalną intrygę.

Tuż przed pierwszym przedstawieniem, podniośle zwanym światową prapremierą, pojawiła się na scenie pani wiceprezydent - były prezenty, zachwyty i duma z powodu wzmianki w Teleekspresie. Po czym na widowni zapadła ciemność, scenę rozświetliły reflektory, widz mógł nareszcie skonfrontować famę z artystyczną rzeczywistością i... niestety klapa.

Sztuka Marcina Skóry, tarnowskiego komisarza z wydziału kryminalnego, nawiązuje do sprawy tajemniczej śmierci małżeństwa, której sprawcą był policjant. Na oczach autora popełnił samobójstwo, a na jego posesji odkryto zwłoki zamordowanych - jego siostry i jej męża. Ale ta kryminalna historia sprzed lat jest tylko jednym z trzech wątków, które współtworzą fabułę. Obok niej mamy bowiem wątek społeczno-psychologiczny (w dość płytkim zresztą ujęciu) ukazujący stosunki w "fabryce", jak w policyjnym slangu określa się wydział kryminalny, zachowania jego pracowników, specyfikę policyjnej pracy i jej wpływ na osobowość bohatera. Natomiast wątek trzeci rozwija scena z żoną - nazwać można go rodzinnym, bo dotyka kwestii prywatnych relacji policjanta z najbliższymi.

Wszystkie trzy wątki łączy postać głównego bohatera - komisarza Marka Sakłaka - cynicznego, zawziętego na "gangusów" i zabawnego w swej naiwnej religijności. Brzmi interesująco, lecz na scenie wypada blado i nieciekawie.

Sztuka w zamyśle autorskim miała być monodramem. Twórcy spektaklu, chcąc ożywić akcję, wprowadzili na scenę kilka postaci (Żona - Anna Lenczewska, sierżant Żyła - Przemysław Sejmicki, Młotek - Mariusz Szaforz, Dziewczynka - Ola Skóra), wyjmując je z pierwotnego monologu i rozbudowując ich kwestie, ale dopiero w końcowej części widowiska. W efekcie dostaliśmy hybrydę - ni to monodram, ni teatr akcji - sztuczny zlepek bez wyraźnej koncepcji reżyserskiej. Andrzej Prokop, reżyser i scenograf, nie błysnął inwencją. Monologowa część spektaklu, dłuższa niż cała reszta, sprawia wrażenie rozciągniętego do niemożliwości prologu, razi zakłóceniem proporcji scenicznej kompozycji i wieje zwyczajną nudą. Dopiero po godzinnym wywnętrzaniu się bohatera, serwowaniu publiczności banalnych opowieści, znanych z seriali policyjnych i filmów, na scenie pojawia się Żyła i zawiązuje się akcja, która od tej chwili wartko płynie ku punktowi kulminacyjnemu i szybkiemu rozwiązaniu. Całość wygląda tak, jakby reżyser nie mógł się zdecydować, czy pójść w psychologiczny monodram - ale na to tekst jest zbyt słaby - czy zrobić sztukę kryminalną - i to byłby niezły trop pod warunkiem posiadania jakiegoś zamysłu inscenizacyjnego.

Na wysokości zadania nie stanął też Robert Żurek, odtwórca roli głównej. Kreowana przez niego postać wypada bezbarwnie. Aktor podaje tekst bez ikry i temperamentu, w jego ustach ciągnie się on jak guma do żu^ cia i po godzinie takiego smędzenia widz ma problemy policjanta równie "głęboko", jak główny bohater ukradziony rower, do czego przyznaje się ze sceny z rozbrajającą szczerością. Z kolei Przemysław Sejmicki, grający Żyłę, stworzył postać jednowymiarową, od początku podejrzanie miotającą się po scenie. W ten sposób, za aprobatą reżysera najwidoczniej, pozbawił intrygę suspensu i elementu zaskoczenia. Jedyną barwną kreacją sceniczną w spektaklu jest Młotek, w którego wcielił się Mariusz Szaforz.

Niewątpliwą zaletą sztuki jest natomiast język najeżony specyficznymi dla środowiska policyjnego wyrażeniami i zwrotami, brzmiącymi egzotycznie dla niewtajemniczonych w ów slang, ale ciekawie. Domieszka pospolitych przekleństw, na którą niektórzy się oburzają, całkiem mu nie szkodzi, podkreśla co najwyżej realizm wypowiedzi. W końcu policjanci to nie stadko grzecznych dziewczynek. Innym walorem tekstu jest jego szczerość, ale to już zasługa autora, który zdecydował się odkryć parę tajników policyjnego życia. W inscenizacji zaś dobrym pomysłem jest filmik pojawiający się w formie przerywnika w tle scenografii, przypominającej notabene blaszany kontener.

"Fabryka" spodoba się głównie policjantom, którzy dostrzegą w niej jakiś kawałek własnych doświadczeń i przymkną oko na niedociągnięcia samego spektaklu. Inny widz może być znudzony i rozczarowany, o czym uprzedzam szczególnie tych, którzy dali się zwieść szumnym, przedpremierowym zapowiedziom. A tak w ogóle to szkoda, bo w tekście Marcina Skóry tkwi duży potencjał, którego niestety nie wykorzystano.

(-)
Temi 11/09
21 marca 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia