Głodne, hi(p)steryczne, nagie

"Skowyt" - reż. Maciej Podstawny - Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie

Zaczyna się od idei. Jej rozwoju nie sposób powstrzymać, należy realizować ją w działaniu, dbać o jej wzrost i rozprzestrzenianie się; trzeba nią zarażać, przekazywać innym. Założenie jest oczywiste: nasza idea jest ideą absolutną - ma obejmować wszystkich, wpłynąć na ich życie, pokazać, że można inaczej. Idealizm jest chorobą zakaźną. Wolność od, wolność do, anarchia, "ja", kontrkultura, literatura, wyzwolenie wyobraźni.

Wszystko to już było, wszystko już przebrzmiało, nic się nie zmieniło. Cała ta kontrkulturowa i idealistyczna retoryka brzmi dobrze, ale poniekąd obco - tak jak brzmią oryginalne fragmenty piosenek z lat 50. oraz poematów Ginsberga w "Skowycie" Macieja Podstawnego. "Beat" uległ spowolnieniu, chociaż "historia przyspieszyła". Czy ten "beat" da się przywrócić? Musi się dać, ale nie takimi sposobami, jakie wykorzystujemy obecnie - taki właśnie wniosek nasuwa się po obejrzeniu "Skowytu".

Spektakl Podstawnego nie jest próbą sportretowania reprezentantów pokolenia bitników. A jeśli jest, to są to portrety w krzywym zwierciadle, przełożone na ulubione przez współczesnych twórców środki artystyczne, takie jak pastisz czy parodia, lub - inaczej mówiąc - portrety zmediatyzowane. Gest buntu wobec takich mediów relacji międzyludzkich, jak instytucje społeczne czy zasady obyczajowe, to jedno z podstawowych założeń "beat generation", następującego po "lost generation", próbującego odzyskać głos i prawo do swobodnego opowiadania swoich doświadczeń. Media w "Skowycie" to media typu "fast", przekazujące obrazy i idee w sposób błyskawiczny (kamery, promptery, komputery) - one nie ograniczają, lecz dają możliwość. Nie ma więc przeciwko czemu się buntować, należy afirmować: korzystać z elektroniki, robić zdjęcia (o to właśnie zostaniecie poproszeni podczas spektaklu), mówić, co się myśli w sposób, jaki uważa się za najlepszy. W tego typu zmediatyzowanym świecie wolno wszystko.

Podstawny wykorzystuje w swojej realizacji czasowy i przestrzenny remiks. Na scenie pojawiają się ikony pokolenia "beat": Jack Kerouac, Allen Ginsberg, Neal Cassady; kobiety pokolenia "beat": Marylou, Alene Lee i Caroline; spadkobiercy "beat": Kurt Cobain. Ten ostatni wyglądem przypomina współczesnego nastolatka z charakterystyczną grzywką zaczesaną na bok, a nie gwiazdę rocka, członka tak zwanego Klubu 27. Na dużym, kinowym ekranie na środku sceny odbywa się swoiste "reality show": kamera obejmuje to, co dzieje się na scenie; powstają w ten sposób dwa równoległe przekazy. W tym drugim pojawiają się cięcia i do spektaklu włączony zostaje jakiś inny przekaz, na przykład film, w którym nagi Kerouac (Łukasz Stawarczyk) biegnie przez jakieś pola albo wygłasza mowę w McDonald's - w miejscu będącym symbolem zachodniego konsumpcjonizmu, "świątynią kotleta". "Jedzmy kotlety, ale niech kotlety nie zjadają nas" - mówi Cassady, który towarzyszy Kerouacowi. Scena jest absurdalna, ale to "zdrowy" absurd - budzi nie tylko nasz śmiech, lecz także zagłuszane wątpliwości. Reżyser "Skowytu" bardzo często sięga właśnie po takie makrosymbole jak McDonald's, manipuluje nimi, tworzy narracje o "zgniłym zachodzie", którego przedstawiciele z ręką na sercu i wzrokiem skierowanym do góry śpiewają amerykański hymn. Bitnicy należeli do tego świata, ale stał się dla nich za ciasny, potrafili rozpoznać jego granice i je przekroczyć. My - "digital generation" - nie potrafimy tego zrobić, nasze granice są przezroczyste. Wydaje się, że media otwierają nas na świat, pozwalają na więcej. Zamykamy się jednak w pewnych wizjach tego świata, zapisanych na nośnikach - w ten sposób zaspokajamy ponowoczesny głód archiwizacji świata i ludzkiego doświadczenia.

Inny głód powodował bitnikami: to były pragnienia, które - w odróżnieniu od potrzeb - nie mogły zostać całkowicie zaspokojone. Na przykład pragnienie wolności, zakreślenia takiej przestrzeni życia, która byłaby odpowiednio szeroka, niczym nieskrępowana i pozwalała swobodnie tworzyć, realizować pragnienia. Skowyt to wyraz jakiegoś pragnienia, rozdzierający ciszę nocy znak panowania nad swoim głosem, obejmowania za jego pomocą władzy nad przestrzenią. Skowyt może być także wynikiem bólu, symptomem fizycznego lub psychicznego cierpienia albo głodu. To zintensyfikowany sposób wyrażania jakichś uczuć - za pomocą tego samego przymiotnika można opisać cały spektakl. To szczególne doświadczenie intensywności jest nieustanne. Wszystko dzieje się w przyspieszonym rytmie. Pojawia się rockowa lub elektroniczna muzyka, kojarzone z wyraźnym, powtarzalnym "beatem". Bohaterowie są w nieustannym ruchu (wszyscy oprócz Ginsberga), zwłaszcza Cassady, którego gra Paweł Paczesny. Cassady to "psychodeliczny cowboy", uzależniony od narkotyków i seksu towarzysz wędrówek Kerouaca, miotający się po scenie, pobudzony, wykonujący gwałtowne ruchy. Jego zachowanie nosi znamiona histerii. W jednej ze scen "delirycznych", pod wpływem haszyszu Cassady i Kerouac wykonują dziwne sekwencje ruchów, nie obierając żadnego wyraźnego kierunku - to stan zmienionej, zintensyfikowanej percepcji, która pozwala przekroczyć granice świadomości. Na ekranie pojawia się wówczas zwielokrotniony obraz z kamery, kolory są jaskrawe. Ten spektakl oddziałuje na widza wizualnie, osacza obrazami, zachowuje w ten sposób pewną histeryczną dynamikę. Pod koniec tempo spektaklu zwalnia. Ginsberg zaczyna czytać "Skowyt" w oryginale. To długa sekwencja, nużąca, monotonna. Za bohaterem duże, białe płótno wypełnia się powietrzem i "rośnie". Nie potrafię znaleźć odpowiednio przekonującego uzasadnienia użycia tego rekwizytu. Wydaje się on zbędny, zakrywa tylko część sceny, jest białą plamą, dysonansem w spektaklu, w którym dominują intensywne kolory. Wrażenie przesytu jest bardzo silne.

W swoim spektaklu Podstawny oddaje głos także kobietom. Pojawiają się trzy skrajnie różne postaci, grane przez trzy świetne młode aktorki - Anna Stela występuje w roli Alene, Monika Frajczyk gra Caroline i Cobaina, oraz Katarzyna Osipiuk jako Marylou. Każda z nich szuka czegoś innego w czasie bitnickich podróży: Mary - afroamerykanka - posłuchu, prawa do wypowiadania swoich myśli, do równego traktowania; Marylou - seksualnego spełnienia i przygody; Caroline natomiast jest zakochaną w Nealu marzycielką, zachodzi z nim w ciążę. O kobietach bitników mówiło się mało. W spektaklu Podstawnego właściwie dominują, wypowiadają najdłuższe monologi. Najlepiej wypowiedziany i zagrany jest jeden z monologów Moniki Frajczyk, w którym aktorka opowiada o ideach i celach bitników głosem monotonnym, jak gdyby znudzonym, obiektywnym, niemal naukowym. Wydaje się czymś odurzona, jednak jej wywód (ta nazwa najlepiej oddaje charakter tego monologu) jest klarowny i spójny. Aktorce udało się doskonale podkreślić ten kontrast między językiem a mową ciała. Cały ten monolog miał bardzo ironiczny i krytyczny wydźwięk. Dzisiaj mówi się o bitnikach właśnie w ten sposób - zdystansowany, chłodny; traktuje się ten element historii kontrkultury jako przeszłość i - w konsekwencji - coś martwego. Co zastąpiło idee bitników?

"Skowyt" to spektakl o podróży. Oglądamy młodych ludzi na niewielkim polu namiotowym, sugerującym coś w rodzaju komuny, wspólnoty zawsze "on the road". Dzisiejsze podróżowanie jest zupełnie inne. Można je nazwać backpackerskim, czyli zorganizowanym, powodowanym nie tyle chęcią obejrzenia ciekawych miejsc, co pokazania innym, jakie piękne miejsca się odwiedza. Świetny dramat o tego typu praktykach stworzył Mateusz Pakuła. Mowa oczywiście o "Smutkach tropików" - tekście o patologiach podróżowania, wypaczeniu idei podróży jako odzyskiwania wolności, wyzbywania się uprzedzeń, podróży w celach poznawczych, nie tylko rozrywkowych. Backpacker gromadzi rzeczy i wspomnienia, porządkuje je (archiwizuje), odkłada na bok, nie podejmuje refleksji nad ich znaczeniem. W ten sposób w przestrzeni miejskiej podróżują hipsterzy, do których "Skowyt" Podstawnego także się odnosi. To jednak link poboczny, nawiązanie niekonieczne, oczywiste, ale ciekawe, występujące jako kontrast dla "beat generation". Różnica między tymi dwoma pokoleniami jest ogromna. W spektaklu tę różnicę starano się zatrzeć, zbudować słowną, wizualną i muzyczną narrację, która mogłaby te odrębne światy w jakiś sposób połączyć, co nie do końca się udało. Ta "generation gap" jest nie do przekroczenia, nie da się ożywić idei bitników, można tylko słuchać ich muzyki, czytać ich książki, oglądać ich zdjęcia.

Klaudia Muca
Teatr dla Was
23 lipca 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia