Głos z dobrymi nogami musi mieć odpowiednie plecy

"Zemsta nietoperza" - reż. Giorgio Madia - Teatr Wielki w Łodzi

To rzadki przypadek w dzisiejszym teatrze, ale w "Zemście nietoperza" w Łodzi absolutnie najlepszy okazał się dyrygent Tadeusz Kozłowski.

O tej premierze w łódzkim Teatrze Wielkim wszystko mówi program do tego przedstawienia. Przypomniano w nim teksty sprzed pół wieku napisane do ówczesnej inscenizacji "Zemsty nietoperza" Johanna Straussa syna. Widz staje się zatem świadkiem artystycznej reaktywacji.

"Zemsta nietoperza" to arcydzieło gatunku, najdoskonalsza z operetek. W Polsce na dodatek 80 lat temu Julian Tuwim obdarzył ją genialnym tłumaczeniem, skrzącym się inteligentnymi grami słów. W Łodzi zostało zaprezentowane w wersji lekko tylko uwspółcześnionej. A jednak, gdy pokojówka marząca o karierze aktorskiej zwraca się do pewnego pana, by został jej protektorem, a on odpowiada: "moja w tym głowa, aby głos z takimi nogami miał odpowiednie plecy", ta purnonsensowna kwestia nie wzbudza reakcji.

Publiczność dzisiaj przyzwyczajona jest do innego rodzaju żartu, a balowe suknie częściej ogląda obecnie w muzeum, a nie na scenie. Zaś erotyczna pikanteria, która kiedyś wywoływała rumieńce na twarzy, pachnie naftaliną.

Atrakcyjność "Zemsty nietoperza" przywiędła i teatr nie bardzo wie, co z nią robić. Stąd coraz częściej realizatorzy uwspółcześniają akcję. Tak rok temu uczynił Teatr Wielki w Poznaniu, wysławszy "Zemstę nietoperza" w rejs luksusowym statkiem. Takie próby rzadko kończą się powodzeniem, więc w Łodzi zrezygnowano z eksperymentów.

Tym niemniej, choć Strauss syn był stuprocentowym wiedeńczykiem, "Zemstę nietoperza" oddano tu w ręce Włocha. To Giorgio Madia, choreograf, zatem cały drugi akt z akcją na balu u księcia Orlovsky'ego zrobił roztańczony i pełen niewymuszonych pomysłów. Zabawa jest iście szampańska.

Gorzej z początkiem i końcem, bo w obu tych aktach dały znać o sobie niedostatki reżyserskiego warsztatu choreografa, który nie bardzo wiedział, jak prowadzić wykonawców na dużej scenie. A dowcipne riposty słowne podane bez aktorskiego zacięcia ginęły w pustce.

Na szczęście jest dyrygent Tadeusz Kozłowski i to on nadał "Zemście nietoperza" wiedeński styl, lekkość, wdzięk. Poprowadził żelazną ręką, poskromił u większości śpiewaków nadmiar ekspresji, zażądał subtelniejszego śpiewania, narzucił świetne tempo. I okazało się, że muzyczny żart nie starzeje się w przeciwieństwie do żartów słownych czy sytuacyjnych.

Część wykonawców - Joanna Woś i Tomasz Rak (Rozalinda i Gabriel), Przemysław Rezner (Falke) - wyczuła intencje dyrygenta i muzyczne reguły Straussa. Był też jednak groteskowy Orlovsky (Agnieszka Makówka) czy toporny, pozbawiony wdzięku Alfred (Krzysztof Marciniak). Nawet więc zasłużeni soliści Teatru Wielkiego w Łodzi nie ułatwiają odpowiedzi na pytanie, czy da się dziś wystawić operetkowe arcydzieło tradycyjnie.

Jacek Marczyński
Rzeczpospolita online
17 stycznia 2018
Portrety
Giorgio Madia

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia