Głowacki i Leonenko o wielkim poecie
"Jesienin" - reż: Janusz Głowacki - Teatr Ateneum w Warszawie"Jesienin" w warszawskim Ateneum to coś więcej niż hołd złożony wielkiemu, a zapomnianemu poecie. Skromny oparty na słowie i nerwowej muzyce wieczór układa się w opowieść o piekielnej Rosji o rewolucji, która pożera własne dzieci.
Olena Leonenko nie potrzebuje prawie niczego. Scena haniebnie mała – tak, że wystarczy jej tylko dla aktorki i dwójki muzyków. Rekwizyty? Z dalekiego rzędu dopatrzyłem się starego zniszczonego kufra, z którego wyciągnie butelkę wódki i kilka starych listów. Czy w tej walizce można zamknąć ludzkie życie? Autorzy warszawskiego przedstawienia twierdzą, że tak.
Scenariusz Janusza Głowackiego pisany jest z miłości do poezji Jesienina. Na pierwszy rzut oka przypomina biografię zlamanego przez rosyjskuie życie i mrok swej duszy artysty. Najpierw był Riazań, potem zachłyśnięcie rewolucją, zaproszenie na carskie salony. Potem zaś rewolucja wypluła swego wyznawcę, a Jesienin rozpoczął drogę do samounicestwienia. Pijaństwo aż do upadłego, rajdy od knajpy do knajpy, z ramion jednej kobiety w objęcia kolejnej. Cały czas strumienie alkoholu. Romans, a potem małżeństwo z wielką Isadorą Duncan – związek na przecięciu miłości i nienawiści. Podróż po Europie, której uroki też okazały się iluzją. Hotel i sznur zarzucony na szyję tak, jak się wiąże szalik. Nie tracił czasu na przygotowanie pętli… No, chyba że było całkiem inaczej. Rosja brutalnie obchodziła się z niepokornymi.
W tej opowieści nie ma stanów pośrednich. Jak rozpacz, to absolutna. Jeśli miłość, to do zatracenia. Tak gra to Olena Leonenko. Nie ma znaczenia pytanie, w czyim imieniu mówi. Może jest narratorem, którym po latach przedstawia życie i los poety. Może jedną z jego kochanek, najpewniej porzuconych, rzuconych na pastwę ciągłego wspominania dawnego uczucia. A może w niej odbicie znalazła lepsza twarz Rosji, tej, które chce pić i bawić się. Tej, co kocha wiersze. Tej, co nie zabija.
Reżyserowi Józefowi Opalskiemu też wystarczy niemal tyle, co nic. Światło zmienia pejzaż i głebokość maleńkiej Sceny na Dole. Kilka reflektorów, czerwona atłasowa chyba suknia aktorki, kilka urwanych gestów, nieoczekiwanie rzeźbiących jej nieskazitelną sylwetkę. Ostry akordeon, pulsujący rytm bębna. Jak zwykle w muzycznych seansach intymnych Opalskiego, czy to zlożonych z songów Weilla czy utworów Jesienina, idzie o samą esencję pozbawioną najmniejszych ozdobników.
To przedstawienie musi jeszcze dojrzeć. Już dziś w wielu momentach przejmująca Olena Leonenko musi oswoić poezję autora „Moskwy karczemnej”, do końca pojąć jej nieubłagane zasady. To jest poezja, która nikomu nie odpuszcza. Aktorkę łapie za twarz, nie pozwalaljąc na najmniejsze odstępstwa od partytury. Nie daje myśleć o tym, by i tym razem spodobać się pragnącej kulturalnego i bezpiecznego wieczoru publiczność. Twórczość Jesienina nie daje wyboru. Ma ściskać za gardło.
Olenie Leonenko wielokroć się to udaje. „Jesienin” pozwoli jej wyzwolić się z szufladki przeznaczonej tylko dla aktorek śpiewających. Wystarczy posłuchać, z jakim bólem mówi fragmenty „Czarnego człowieka”. Jakby opowiadała własną historię. Najważniejsze jest jednak to, że wieczór w Ateneum nie proponuje taniej hagiografii. Jest wiwisekcją losu. Sznur na szyi, potem Meyerhold, Babel, Majakowski niosący trumnę Jesienina, niedługo później wyrźnięci przez matkę Rosję. Tak miało być. Nie będzie pocieszenia.