Godny swojego patrona

1. Międzynarodowy Festiwal Teatralny "Pro Vinci" - Teatr Lubuski w Zielonej Górze

I edycja Festiwalu Pro Vinci organizowanego przez Lubuski Teatr im. L. Kruczkowskiego w Zielonej Górze przeszła do historii. Jak wypadła na tle innych festiwali, rokrocznie odbywających się w Polsce?

Oceniając Pro Vinci należy mieć na uwadze jego charakter. Nowy Festiwal był poświęcony przede wszystkim teatrom regionalnym (potocznie nazywanym „prowincjonalnymi”) i ich najciekawszym repertuarowym realizacjom. Można było je obejrzeć na przestrzeni kilku dni i zastanowić się nad kondycją każdego z tych teatrów, czemu służyły także popołudniowe rozmowy reżyserów, aktorów i krytyków teatru w gabinecie Dyrektora Teatru i Festiwalu Roberta Czechowskiego. Czy kolejne edycje Pro Vinci utrzymają taką linię programową? Trudno prognozować, czas pokaże czy publiczność i skupieni wokół Festiwalu ludzie będą ciekawi teatralnych wieści z innych regionów Polski.

Podczas I edycji zakończonego właśnie Festiwalu mogliśmy w cztery dni obejrzeć 11 spektakli z Polski i zza granicy: Zielonej Góry, Jeleniej Góry, Gorzowa Wielkopolskiego, Wrocławia, Legnicy oraz niemieckiego Zittau, miasta ze wschodnich Niemiec, graniczącego z Polską i Czechami. Co istotne, pod względem artystycznym festiwal wypadł bardzo przyzwoicie. Właściwie okazało się, że polski teatr, jak i polscy reżyserzy oraz aktorzy mają się bardzo dobrze. Dla wielu widzów hitem Festiwalu z pewnością był spektakl Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy „III Furie” w reżyserii Marcina Libery. I owszem – oprócz pewnego, dosyć modnego dziś, typu reżyserii i szczególnego sposobu narracji, które nie każdemu muszą się podobać, spektakl zachwycał świetnym wykonaniem, energią, jaką emanowali aktorzy oraz zaskakiwał odwagą w podejmowaniu trudnych tematów.

Szczególną uwagę przykuł jednak inny spektakl i, gdyby można przyznawać laury pierwszeństwa, wręczyłabym je Marzenie Wieczorek za rolę Marianka w spektaklu „Krzyk” w reżyserii Andrzeja Pieczyńskiego Teatru im. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim. Był to jeden z najznakomitszych popisów aktorskich jakie było dane nam oglądać ostatnio na polskich scenach. Wypada jedynie żałować, że tak niewielu widzów miało okazję oglądać tak wybitny pod względem dramatycznym, aktorskim i reżyserskim spektakl.

Podczas Festiwalu lubuska scena zaprezentowała interesujący, premierowy spektakl według scenariusza i reżyserii Pawła Kamzy - „Łzy Ronaldo”. Był to spektakl ważny przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze – poruszył ważki temat, do tej pory nieomal nieobecny w polskim życiu społeczno-kulturalnym: temat uchodźców i imigrantów. Po drugie – spektakl został zaprezentowany nie w murach teatru, ale w plenerze, co było dla aktorów lubuskiego teatru nie lada wyzwaniem. Świadczy to także o tym, że Robert Czechowski konsekwentnie dąży do urozmaicenia repertuaru, oswojenia zespołu z nowymi przestrzeniami, stawiania nowych artystycznych i formalnych zadań, a przez to – do dalszego podnoszenia rangi swojego Teatru. Zapewniały o tym również inne propozycje repertuarowe Teatru zaprezentowane podczas Festiwalu: przeznaczona dla młodej widowni „Mroczna gra”, muzyczno-taneczny „SPOT” oraz zabawna komedia z nutą dystansu „Po prostu Leon po prostu”. 

Pozostałe festiwalowe propozycje: „Kolacja na cztery ręce” Teatru z Jeleniej Góry, „Pierwsza komunia” Teatru im. Modrzejewskiej czy oryginalnie zainscenizowane „Wesele” w wykonaniu studentów PWST z Wrocławia były interesujące przede wszystkim ze względu na aktorstwo. Świetną kreację stworzył Bogdan Koca w roli Bacha w „Kolacji…”, w „Pierwszej komunii” ujmowała umiejętność zespołowej gry aktorów legnickich, „Wesele” zaś pozwoliło wyłonić z grona świeżo upieczonych dyplomantów kilku dobrze rokujących na przyszłość aktorów.

Na 11 przedstawień (dwunastym był koncert jednego z lubuskich aktorów) zaprezentowanych podczas zielonogórskiego przeglądu chyba tylko jedno z nich nie spełniło pokładanych w nim nadziei – był to spektakl „Woyzeck” Teatru im. G. Hauptmanna ze wspomnianego już Zittau. Inscenizacja „Woyzecka” w reżyserii dyrektora niemieckiej sceny, Carstena Knödlera była zbyt siermiężna, zwłaszcza, że można było wydobyć z tej interpretacji wiele pięknych, lekkich scen. Trzeba bowiem uściślić, że spektakl powstał nie w oparciu o dramat Büchnera, lecz o adaptację Roberta Wilsona, Kathleen Brennan oraz Toma Waitsa, która miała w sobie ogromny potencjał muzyczno-choreograficzny, zaprzepaszczony przez niemieckich twórców. Na szczęście drugi spektakl Teatru z Zittau, gotycko-ekspresjonistyczna „Biesiada u hrabiny Kotłubaj” w reżyserii samego Roberta Czechowskiego pozwoliła aktorom ujawnić swoje aktorskie talenty i stworzyć niepowtarzalny, mistyczny klimat.

Godnym odnotowania w pamięci jest również fakt, iż dyrektor Czechowski wyprowadził – dosłownie – ten festiwal poza mury lubuskiego Teatru. Cztery spektakle odbyły się w miejscach z nazwy nieteatralnych, ale dzięki staraniom organizatorów na te kilka wieczorów owe miejsca nasiąknęły magią teatru. Spektakle festiwalowe zaistniały i w plenerze („Łzy Ronaldo”) i w muzealnej piwnicy („Kolacja na cztery ręce”) i w fabryce mebli („III furie”) i nawet w poewangelickim zborze w Letnicy, kilkanaście kilometrów od Zielonej Góry („Biesiada u hrabiny Kotłubaj”). Niby to nic nowego – takie teatralne podróżowanie i odkrywanie dawno zapomnianych miejsc od paru dobrych lat w teatrze polskim ma miejsce, ale trzeba przyznać, że wciąż jest to fascynujące – i dla wprawionego widza, i dla tego, który do teatru chadza z rzadka. 

Bez wątpienia w nasza pamięć powinna zapaść również bardzo przyjazna atmosfera panująca podczas wszystkich dni festiwalowych. To, co uderzyło mnie chyba najmocniej i najprzyjemniej, to otwartość dyrektora lubuskiego teatru Roberta Czechowskiego. Otwartość na teatr, na artystów, na dziennikarzy, na uczestników. Rzadkością jest oglądanie dyrektora Teatru i, co za tym idzie, również dyrektora Festiwalu witającego w swoich powojach wszystkich (nie tylko tych najważniejszych) gości, sadzającego ich w teatralnych rzędach, zapraszającego młodzież spragnioną uczestnictwa w czymś ważnym, ba – biegającego i rozdającego widzom parasole podczas plenerowego spektaklu, kiedy to niespodziewanie spadł deszcz… 

Dyrektor Czechowski i jego prawa ręka – kierownik literacki Wojciech Śmigielski – twórcy pomysłu i nazwy Festiwalu – kreacyjny tandem dobrze myślący o teatrze, widzach i aktorach stanowią dla tego regionu trudną do przecenienia siłę sprawczą, dla której władze nie powinny szczędzić swojej uwagi, życzliwości i oczywiście materialnego wsparcia. Bo wspieranie takich inicjatyw oddziałuje bardzo mobilizująco nie tylko na społeczność zielonogórzan, ale emanuje pozytywnie na pozostałą część teatralnej Polski. Informuje przy tym, że w teatrze wiele dobrego dzieje się nie tylko w centrach i ośrodkach teatralnych a i również na prowincji, która nie powinna chować się wstydliwie za parawanem Warszawy Łodzi czy Krakowa, ale bez kompleksów chwalić się własnym, cennym dorobkiem. Festiwal Pro Vinci okazał się godny swojego patrona, Leonarda da Vinci, na którym prym wiodły: ciekawość, różnorodność, teatralna pasja oraz otwartość na inne, nowe doświadczenia. Ten Festiwal, to jeden z najważniejszych powodów, dla których chciałoby się bywać w Zielonej Górze co najmniej raz w roku.

Marta Odziomek
Dziennik Teatralny
27 czerwca 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia