Goła dusza

"Oczyszczeni" - reż: Krzysztof Warlikowski - Wrocławski Teatr Współczesny

Z dużym samozaparciem obejrzałem znany spektakl znanego reżysera i poczułem się jak znany trunek znanego J. Bonda - zmieszany, ale nie wstrząśnięty. I chciałbym się z tego wytłumaczyć

Po pierwsze – nigdy mnie nie fascynowało środowisko społecznego marginesu: narkomani, zboczeńcy, poszukiwacze własnej płci, demony zła…, czyli cała ta ciemna strona rzeczywistości. To nie tak, że jestem jakimś pięknoduchem lub cierpię na znieczulicę… Ja im współczuję i chyba nawet rozumiem. Każdy jest kowalem swojego losu. Co wykujesz, to masz.

 Teatr zawsze wkraczał w te rejony. Tylko może nie tak dosłownie i cieleśnie jak w przypadku coraz mniej modnych tekstów „brutalistów”, których czołową przedstawicielką była Sarah Kane. Była – bo powiesiła się w londyńskiej klinice w wieku 28 lat. Taką właśnie klinikę prowadzoną przez psychopatycznego doktora Tinkera oglądamy na scenie. Gdzie manipuluje się sadystycznie ludzkimi emocjami, dokonuje amputacji i okalecza ciała, doprowadza perfidnie do samobójstwa… Teatr okrucieństwa. Klinika niczym szpital doktora Mengele.

Czy to poszerza naszą wiedzę o rzeczywistości, czy tylko ją ekstremalnie metaforyzuje? Recenzenci zgodnie orzekli, że ten „realizm kloaczny” ma „wielką poetycką i metafizyczną siłę”. Jakie zatem przesłanie dla widza wyłania się z tej orgii fizycznej i psychicznej przemocy ? Ano – mało odkrywcze, zgoła banalne. To „wołanie o miłość”: jedna z postaci zdaje się prosić: „Kochaj albo zabij!”. Głód miłości grożący śmiercią. Cóż, wszyscy chcemy być kochani, ale niekoniecznie za taką cenę. Dużo się tu mówi o miłości, ale na scenie jej nie widać. Jest co najwyżej deklaratywna i beznadziejna. Odpychająca. I nie wzrusza. Tyle jeśli chodzi o treść.

Po drugie – nigdy nie podniecała mnie golizna pokazywana publicznie. Nie jestem jakiś pruderyjny, czy, nie daj Boże, katolikiem, ale lubię popatrzeć na coś ładnego. Na tym przedstawieniu czułem się jak w publicznej rozbieralni, w której jak na złość umówili się tacy, którzy pod karą grzywny nie powinni się rozbierać…
Człowiek u Kane jest z założenia cielesny aż do bólu. Jedna z postaci mówi: „Chcę tak wyglądać, jak czuję..” To pewnie wpłynęło na żeńską obsadę. Reżyser w myśl tej idei odcisnął ludzkie relacje w ciałach, co przyniosło parę scen kopulacji, onanizowania się, oddawania moczu i kupy…Oczywiście, starał się przełożyć dosłowność i dosadność na metaforyczny znak. I tak: dwa golasy zwarły się przyrodzeniami w pozach, a za nimi przelatują po ścianie…kwiatki; aktor i aktorka symulują artystycznie akt seksualny, rozkładając nogi i ręce niczym w balecie (z dodatkiem przydechów); dwaj aktorzy (tym razem dosyć zgrabni) siedzą „rozpięci” na krzesłach na golasa, próbując zachwycić widownię „ptakami”, ba, jeden drugiego dyskretnie onanizuje…

I to wszystko z wielkiej potrzeby miłości. Rozumiem. Miłość niejedno ma imię. Podziwiałem cywilną odwagę aktorów, ponieważ przekraczali siebie, choć może nie do końca. Należało pokazać prawdziwy akt. Jak już, to już. Tyle jeśli chodzi o formę.

Mimo tych wad spektakl był profesjonalny, wypracowany, prowokacyjny dla mało odpornych. Czy był wybitny ? Są tacy, dla których był - i kropka.
Część widowni demonstracyjnie wyszła, część wstała i próbowała wywołać owację (pewnie brakuje im tego w domu albo byli z klubu kibica). Też biłem brawo. Za wysiłek i za przekonanie, że to się opłaca. Za 110 zł obejrzałbym gdzie indziej coś bardziej sexy…A miłość i tak się obroni, nawet bez takich teatralnych wspomagaczy. A tak w ogóle – to niech każdy robi, co chce. Po to mamy demokrację.

Józef Jasielski
1 lipca 2010

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia