Gorzki triumf głosu rozsądku

"Król Lear po polsku" - reż. Krystian Nehrebecki - Scena SAM - Centrum Kultury

Kiedyś artyści, dziś ludzie niemal bezużyteczni. Ona (Izabella Olejnik) biega na manify i sklepowe super promocje, on (Andrzej Baranowski) jest bezrobotny, ale wciąż stara się tworzyć prawdziwą sztukę, której dzisiaj praktycznie nikt nie potrzebuje.

Sztuka Jerzego Gruzy, twórcy scenariusza i współtwórcy spektaklu "Król Lear po polsku" jest romantycznym, ale też dotkliwie bolesnym głosem człowieka świadomego przemian społecznych i postępującej degradacji kultury, których nie sposób zatrzymać. Można je co najwyżej obnażyć i obśmiać.

Gdy Scena Studencka, działająca w Centrum Kultury w Gdyni, zmieniła nazwę na Scenę SAM (Scena Studenta, Absolwenta i Mistrza), ostatni człon nazwy wydawał się bardzo mocno na wyrost. Obecność Jerzego Gruzy, który pod pseudonimem Paweł Binke pracował nad scenariuszem do spektaklu na podstawie własnej sztuki i pomagał debiutującemu w roli reżysera Krystianowi Nehrebeckiemu wyreżyserować spektakl, pozwala używać jej już bez zastrzeżeń.

Nowy spektakl Sceny SAM jest próbą zwerbalizowania sprzeciwu wobec sytuacji, w której doświadczenie i wiedza stają się dla młodych ludzi ekscentrycznym balastem, a starość musi być "trendy" lub "dżezi", by dało się ją w ogóle przyjąć do wiadomości. Dlatego główny bohater - zapomniany aktor szekspirowski, decydując się wziąć udział w castingu do reklamy nowej formuły świadczeń emerytalnych, musi być gotowy do poświęceń.

W tekście Jerzego Gruzy jest wiele goryczy. Dawne wartości - jak choćby sztuki Szekspira, z tytułowym "Królem Learem" na czele, o wystawieniu którego marzy główny bohater, skonfrontowano z bezlitosnym rynkiem mediów i reklamy. Bohater czuje się zagubiony w realiach, gdzie wszystko ma przyjść szybko, łatwo i tanio. Z "ludzi starej daty" robi się nieszkodliwych wariatów, bo - jak podczas castingu do reklamy - mogą stanowić dobrą, krótkotrwałą rozrywkę.

Gruza kreuje swojego bohatera na autsajdera, który z Adasiem Miauczyńskim ma wspólny, krytyczny ogląd rzeczywistości, a mimo to okazuje się romantycznym Don Kichotem. W odróżnieniu od bohatera "Dnia Świra" Koterskiego nie jest ironiczny i pozbawiony złudzeń, a rzeczywistość przyjmuje z rozbrajającą naiwnością.

W tekście odnajdziemy wiele celnych point, zabarwionych drobną złośliwością ("Daniel Olbrychski zawsze gra Leara; nawet wtedy, kiedy go nie gra", "Otrzymywałam bukiety, których zazdrościłby mi sam Rubik. - A kto to jest? - Beethoven naszych czasów").

On - Mąż (Andrzej Baranowski) - pragnie zagrać w tragedii Szekspira tytułowego Króla Leara, choć na co dzień jest bezczynnym emerytem. Jego Żona (Izabella Ojelnik), kiedyś wzięta artystka estrady, dziś okazuje się tylko zdziwaczałą aktywistką i uczestniczką wszelkich manif, marszów czy parad równości. Oboje na swój sposób starają się gonić za współczesnością, z równie rozpaczliwym skutkiem. Wyraźnie z treści sztuki wybija się myśl, jak trudno odnaleźć się w dzisiejszej rzeczywistości osobom starszym, które spychane są na margines i stanowią łatwy cel dla naciągaczy.

Tych w spektaklu poznajemy dwoje. Młody Człowiek (pełen energii Michał Cyran) za punkt honoru wyznaczy sobie "wciśnięcie" głównemu bohaterowi czegokolwiek, oczywiście gratis, choć z opłatą dodatkową w cenie wartości produktu. Z kolei Gosia (Alicja Drzewiecka) jest żywą reklamą otwartej nieopodal agencji towarzyskiej i gotowa jest do pełnej prezentacji "oferty". Epizody z ich udziałem to najbardziej komediowe, ocierające się o farsę (wizyta Gosi) fragmenty przedstawienia.

Spektakl prowadzony jest w klarowny sposób, podstawowe myśli precyzyjnie i czytelnie sformułowane. Rytm spektaklu zakłócony zostaje jedynie na początku drugiego aktu, rozpoczynanego sceną castingu. Nie przekonują jurorzy castingu (zmanierowany Paweł Góralski, bezbarwni Maria Patykiewicz, Aleksandra Konior i Michał Pieczatowski, najlepiej wśród nich wypada Piotr Srebrowski). Za to bardzo przejmujący, brawurowy monolog Andrzeja Baranowskiego na koniec castingu jest dosłownie i w przenośni manifestacją aktorstwa w starym stylu, opartego na sile słowa i interpretacji tekstu.

Poczucie niezrozumienia i gorzką diagnozę naszych czasów reżyser Krystian Nehrebecki potęguje klamrą kompozycyjną. Przedstawienie rozpoczyna i kończy program przyrodniczy, ukazujący życie małp, bo - jak powie bohater - żyjemy na "Planecie małp". To smutna refleksja udanego spektaklu, którego nie powstydziłyby się także większe trójmiejskie sceny dramatyczne.

Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
14 maja 2013

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...