Gospodarze festiwalu kupili spodnie toruńskim aktorkom

Rozmowa z Emilią Betlejewską

Teatr lalkowy jest, jak się okazało, niemal nieobecny w Kuwejcie. Nowością dla naszych gospodarzy było przemieszanie technik teatralnych, wprowadzenie animacji filmowych, a także to, że aktor lalkarz nie tylko porusza pacynką czy marionetką, ale i sam gra, pokazując także sobą emocje postaci.

Emilia Betlejewska opowiada o wyjeździe toruńskiego Teatru Lalek "Zaczarowany Świat" do Kuwejtu.

Mirosława Kruczkiewicz: Dwie nagrody otrzymał prowadzony przez panią "Zaczarowany świat" na Kuwait International Festival for Academic Theatre, czyli Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Akademickich w Kuwejcie...

- Nagrody były symboliczne, statuetki, ale ceremonia zakończenia festiwalu niemal oskarowa, z odczytywaniem nominacji do nagród: za role męską, kobiecą, za kostiumy, charakteryzację, scenariusz... My zostaliśmy nagrodzeni za scenariusz i za cały spektakl. Choć dla nas nagrodą był już sam wyjazd, w którym pomogły nam województwo, miasto i prywatni sponsorzy.

Jak przyjęła przedstawienie publiczność z innego kręgu kulturowego?

- Podobało się! Występowaliśmy przy pełnej sali. Przyszli głównie dorośli widzowie, jako że festiwal ma w dużej mierze charakter edukacyjny dla studentów szkół artystycznych, jest miejscem wymiany teatralnych doświadczeń. Było trochę mieszkających w Kuwejcie polskich rodzin z dziećmi, w tym pan ambasador z żoną.

Grali Państwo po polsku? Czy było tłumaczenie na żywo?

- Nasz pokazywany w Kuwejcie spektakl "Tuba Dei i anioły" jest lalkową operą i ścieżkę dźwiękową ma nagraną - po polsku - przez śpiewaków i instrumentalistów. Przesłaliśmy jedynie scenariusz w wersji angielskiej do festiwalowego programu i poprzedziliśmy występ krótkim streszczeniem po angielsku. Nie było tłumaczenia na żywo. Mimo to widownia oglądała i słuchała uważnie - były nawet brawa po ariach. Nie szczędzono nam ciepłych słów. Teatr lalkowy jest tam zresztą, jak się okazało, niemal nieobecny. Nowością dla naszych gospodarzy było przemieszanie technik teatralnych, wprowadzenie animacji filmowych, a także to, że aktor lalkarz nie tylko porusza pacynką czy marionetką, ale i sam gra, pokazując także sobą emocje postaci. Dyrektorzy festiwali w Egipcie i w Jordanii zaprosili nas na te festiwale.

Pojadą państwo?

- Na egipski nie damy rady, bo to już wkrótce. Prawdopodobnie wybiorę się tam sama, bo mam też zaproszenie do poprowadzenia warsztatów z animacji lalek. Festiwal w Jordanii jest w maju, więc może naszemu zespołowi uda się tam dotrzeć. To prestiżowy przegląd teatrów niezależnych, będą tam grupy z całego świata.

A skąd byli uczestnicy festiwalu w Kuwejcie?

- Oprócz nas prezentowali się Włosi, Marokańczycy, Egipcjanie i Kuwejtczycy. Ale festiwal był finałem kilkuetapowej selekcji. Spośród 95 przedstawień zgłoszonych z całego świata najpierw wybrano 25, z których potem jury wyłoniło sześciu finalistów. Pokazali bardzo różnorodne przedstawienia. Marokańskie było bardziej zbliżone do tego, co oglądamy na europejskich scenach niż na przykład dwa spektakle gospodarzy, bardzo tradycyjne w formie - jeden nawiązywał do historii Kuwejtu, drugi dotyczył relacji niepełnosprawnej matki i syna.

Cenzura obyczajowa by ta?

- Oczywiście. Cenzor oglądał też nasz spektakl - sprawdzał, czy jesteśmy odpowiednio ubrani, czy nie mówimy o Bogu. Wprawdzie mówiąc o dzwonie Tuba Dei o Bogu wspominamy, ale jakoś to przeszło. Włochom cenzor ze spektaklu - traktującego o międzyludzkiej komunikacji, w której współcześnie nadużywamy takich pośredników jak telefony komórkowe i o tęsknocie do bliskości - sporo wyciął. Od porannej próby z cenzorem do wieczornego występu musieli dużo zmienić. Musieli też założyć inne ubrania. Nam zresztą, uprzedzając zalecenia cenzury, kupiono czarne spodnie, jako że nasze aktorki miały wystąpić w obcisłych getrach. Zwykle też gramy w "Tuba Dei" w trykotowych koszulkach, a w Kuwejcie przezornie założyłyśmy (obsada składa się z pań i jednego pana) luźniejsze bluzki.

Mówi pani o wymaganiach co do ubioru na scenie, ale na zdjęciach ze spacerów po Kuwejcie toruńskie aktorki ubrane są po europejsku, żadna nie ma na głowie nie tylko hidżabu, ale nawet zwykłej chustki.

- W Kuwejcie pod tym względem panuje względna swoboda. Na spacer na plażę wybrałam się nawet w bluzce bez rękawów. Nikt nie zwracał na to uwagi. Zresztą przed wyjazdem skontaktowałam się z polską ambasadą także po to, by wypytać o zalecenia dotyczące ubioru. Pani ambasadorowa odpowiedziała, że żadne chusty nie są konieczne, radzi jedynie, by raczej nie nosić szortów, głębszych dekoltów itp. W porównaniu z Iranem, w którym też kiedyś byliśmy, w Kuwejcie czułam się swobodniej i naprawdę bezpiecznie.

Dużo zdążyli państwo zwiedzić?

- Organizatorzy zapewnili nam wycieczki po mieście. Kuwejt - stolica państwa o tej samej nazwie - jest pięknie położony nad Zatoką Perską, nowoczesny, pełen przeszklonych budynków, z których część wygląda tak, jakby wyrastały z wód Zatoki. Wiele starych zabudowań zniszczyła wojna z Irakiem. Na wyjazd na pustynię nie było czasu, uczestniczyliśmy w wielu festiwalowych spotkaniach. A życie Kuwejtczyków toczy się w innym niż u nas rytmie - zaczyna się po obiedzie.

Pojechali państwo do Kuwejtu w czasie, gdy atmosfera wokół kontaktów z arabskim kręgiem kulturowym nie jest w wielu środowiskach najlepsza...

- Dlatego myślę, że takie kontakty są ważne. Pamiętam, z jakimi obawami lecieliśmy do Iranu. A wszystko było dobrze. W Kuwejcie także spotkało nas miłe przyjęcie i przyjazne nastawienie. Zresztą ja staram się być otwarta na kontakty, nawiązywać rozmowy. To procentuje - nie trzeba było długo czekać, byśmy nie siedzieli przy stoliku tylko we własnym gronie. Uprzedzenia? To często wina polityków, zwykli ludzie potrafią się porozumieć.

Mirosława Kruczkiewicz
Nowości
4 marca 2017

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...