Gra słów, myśli i skojarzeń
rozmowa z Robertem Jaroszem"Do pisania potrzebny jest mi tylko komputer i minimum socjalne" - mówi Robert Jarosz
Rozmowa z Robertem Jaroszem, dramaturgiem i reżyserem.
WK: „Wnyk” to tytuł Twojego dramatu, który ukazał się w lutowym numerze „Dialogu”. W miesięczniku poświęconym dramaturgii współczesnej można także przeczytać wywiad z Tobą oraz tekst Jacka Sieradzkiego na temat innego Twojego tekstu „Szczurzyszyn”. Natomiast w lutowym „Teatrze” Magdalena Jasińska perełką ostatnich sezonów nazywa premierę „Dudi bez piórka”, którą wyreżyserowałeś w Baju Pomorskim w Toruniu. Jak traktujesz te dwie dziedziny sztuki?
Robert Jarosz: Staram się mimo wszystko te dwie dziedziny rozdzielać, choć rozdzielenie zupełne jest oczywiście niemożliwe. Inaczej traktuję pisanie scenariusza, czyli przygotowywanie materiału, nad którym będę pracował jako reżyser, od pisania autorskiego. Nie mam zwyczaju ani takich intencji, by swoje dramaty proponować dyrektorom teatrów i samemu je wystawiać. Są one tekstami literackimi i jeżeli ktoś zechce wybudować na nich koncepcję własnego spektaklu będę bardzo rad. Dlatego też w swojej dramaturgii unikam opisów, dosłownych wskazówek reżyserskich. Oczywiście nie wykluczam tego, że kiedyś sam zdecyduję się po nie sięgnąć, tak jak to miało miejsce w przypadku „bez podłogi”. Jednak reżyserii na podstawie „bez podłogi” podjąłem się dopiero po sześciu latach od napisania.
Co jest ważniejsze – pisanie dramatów czy reżyseria?
Ważniejsze jest to, co w danej chwili jest dostępne. Do pisania potrzebny jest mi tylko komputer i minimum socjalne. Natomiast reżyseria wymaga kilku czynników zewnętrznych, które nie zawsze są dostępne. Myślę o scenie, aktorach, współtwórcach i zapleczu finansowym. Między innymi dlatego znacznie trudniej jest mi wyreżyserować to, co naprawdę chcę niż napisać. Mówiąc krótko, jedno i drugie jest dla mnie równie ważne.
A czy te dwie dziedziny jakoś na siebie oddziałują? Czy to, że jesteś reżyserem wpływa na Ciebie jako dramaturga, a to że piszesz organizuje Cię jako reżysera w teatrze?
Tak, na pewno. Nawet jeżeli reżyseruję na podstawie scenariusza, adaptacji, którą sam napisałem, staram się zachować czujność i samego siebie nie poprawiać. Staram się raczej przypomnieć i zrozumieć, co miałem na myśli w trakcie pisania niż bez namysłu skreślać lub dopisywać. Tak by jedna intuicja nie zjadała drugiej. Autorem scenariusza przestaję być od momentu, kiedy rozpoczynam pracę jako reżyser.
Zarówno we „Wnyku”, jak i „ W beczce chowanym” i w „Szczurzysynie” nawiązujesz do świata zwierzęcego. Podobnie w scenariuszach teatralnych. W „Dudi bez piórka” główna bohaterka jest kaczką.
Tutaj akurat wyraźnie rozróżniłbym okoliczności, w których pojawia się bohater zwierzęcy. Zwierzęta, które pojawiają się w reżyserowanych przeze mnie spektaklach najczęściej wywodzą się ze świata baśni, zatem korzystam z tego, co dyktuje „bajkowa” konwencja, co jest ogólnie przyjęte i nad istotą czego ogólnie się nie zastanawiamy. Ten świat zwierząt i ludzi miesza się w sposób naturalny i dynamiczny jako że wywodzi się z tradycji. Natomiast przy tekstach autorskich sprawa z mojej perspektywy nabiera jakby innego charakteru. Szczególnie bliska jest mi postać psa. Tyle że w każdym z wymienionych wyżej tekstów ten pies pełni nieco inną funkcję, wchodzi w inne relacje z człowiekiem. Zazwyczaj w relację z jednym z bohaterów, dla którego staje się odbiciem jego natury, zaprzeczeniem jego człowieczeństwa, lub poprzez to zaprzeczenie ukazuje to człowieczeństwo i jego aspekty w szerszym wymiarze. Można zatem powiedzieć, że pies staje się rodzajem lustra, które towarzyszy moim bohaterom.
Dużo się pisze o tym, że widać w Twojej twórczości inspiracje Różewiczem, Leśmianem czy Toporem. Sam jednak niechętnie o tym mówisz. Mnie interesuje przede wszystkim jak pracujesz nad formą i kondensacją języka, które powodują, że ciemna i okrutna wizja świata jaką proponujesz staje się niezwykle sugestywna?
Nie jestem pewien czy potrafiłbym pisać inaczej. Dlatego też, na zasadzie próby, sięgnąłem do formy scenariusza filmowego, aby bardziej naturalistycznie potraktować słowo. Jednak bardzo szybko zorientowałem się, że znacznie ciekawsze jest operowanie obrazem niż konstruowanie dialogów. Do Akademii Teatralnej na Wydział Reżyserii Teatru Lalek też poszedłem dlatego, że forma teatru plastycznego wydawała mi się znacznie ciekawsza od teatru dramatycznego. Zresztą warstwa języka na początku prawie w ogóle mnie nie interesowała. Później oczywiście pojawiło się słowo, niemniej zawsze potrzebuję ram formalnych, które stwarzam sam po to, by opowiedzieć historię, stworzyć postać w obrębie zadanej struktury. Zdarza się, że pisanie rozpoczynam od zrobienia czegoś na kształt wykresu przebiegu dramaturgicznego. Ułatwia mi to myślenie o tekście poprzez formę, kształtuje ścieżkę sensów i sprawia, że kreowany świat jest bardziej spójny.
W Twoich dramatach ma się wrażenie, że każde słowo jest tak samo ważne.
Ilość słów staram się ograniczać do minimum. Zazwyczaj pozostawiam te ważne.
Z czego zatem czerpiesz tematy do historii, które tworzysz. Co cię inspiruje, oprócz samej literatury?
Bywa, że inspiracją jest gra słów, obrazów, myśli i skojarzeń. Potem potrzebny jest czas na obudowanie w emocje. W przypadku „W beczce chowanego” nawiązałem do skandynawskiej legendy o „głupim Jasiu”. „Głupi Jaś” najczęściej opisywany jest jako ten dobroduszny i naiwny, który w finale nagradzany jest majątkiem i piękną księżniczką. Z pewnej przekory do panującego w literaturze stereotypu napisałem historię „głupiego Jasia” pozbawioną optymistycznego zakończenia. Bywa więc, że inspiracją jest przekora. Do „Szczurzysyna” z kolei podszedłem warsztatowo. Najpierw zadałem sobie temat i narzuciłem formę krótkiego opowiadania prozą. Później adaptowałem to na potrzeby tekstu teatralnego.
Młodzi dramaturdzy narzekają, że niełatwo jest przedrzeć się przez sito redakcyjne „Dialogu”. Jak trudno było w Twoim przypadku?
Żadnych trudności nie odczułem. „Wnyk” zgłosiłem na konkurs o Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną, gdzie jednym z jurorów był Pan Jacek Sieradzki. I stąd też jego kontakt z tym tekstem. A później już sama Redakcja poinformowała mnie o chęci opublikowania utworu, co ucieszyło mnie bardzo.
A zatem będziesz nadal zgłaszał swoje utwory na konkursy dla dramaturgów?
Udział w konkursach to pewien mechanizm, który zamyka projekty w ramy czasowe. Bywa to bardzo pomocne i mobilizujące. Poza tym konkursy to dobra forma ewentualnej promocji i możliwość nie nachalnego kontaktowania się z osobami, których opinia jest dla mnie ważna.
Czy po publikacji „Wnyku” w „Dialogu” pojawiły się już może jakieś propozycje od reżyserów?
Tak.
A zatem czekamy na premierę!