Gra w relacje

"Amatorki" - reż. Ewelina Marciniak - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Wszędzie tam, gdzie u Jelinek wyczuwa się graniczący z pogardą beznamiętność, u Marciniak wyczuć można rozumiejące współczucie.

Na czym polega ta gra? Punkt zdobywa się na przykład za celne wkopanie plastikowej butelki z mlekiem do jednego z dwóch, umieszczonych przy samej ziemi, otworów-bramek w dekoracji, przypominającej porosły zielenią parkan (tyle że z drobnomieszczańskimi paprotkami, a nie bluszczem). Dokładnie tak samo gromadka podrastających chłopaków mogłaby grać futbolówką, gdzieś na drodze między płotami. Ale punkty zdobywa się także za celne plunięcie przeżuwaną w ustach pajdką chleba. Inna zabawa dzieci,.. Tylko co w tym drugim przypadku znaczy "celne"? Logiki

w tych rozgrywkach nie ma za grosz, a przynajmniej widz nie potrafi się żadnej dopatrzeć. A jednak czworo bohaterów tego spektaklu - Brigitte, Paula, Erich i Heinz - ma w tym nie samowitą, beztroską, dziecięcą zabawę. Odliczają kolejne zdobyte punkty, jeden, dwa, trzy... i tak dalej. W tym odliczaniu nie ma jeszcze niczego zastanawiającego, ale mechaniczne powtarzanie jednej i tej samej kwestii przez zagadkową postać stojącą na podwyższeniu może już obudzić niepokój, zapowiadać coś bezdusznego, a nie beztroskiego. Kim jest ta ubrana na czarno szansonistka (przedstawiona jako Ała Masskotka)? Kimś, kto jedynie wprowadza piosenkowe przerywniki, czy czymś więcej - sędzią? instruktorem? może kierującym ludźmi (i stąd ten czarny strój...) losem?

Taki jest początek przedstawienia "Amatorek", adaptacji powieści Elfriede Jelinek wyreżyserowanej w Teatrze Wybrzeże przez Ewelinę Marciniak, Kto zna książkę, wie od razu, o co chodzi w tej bezładnej i z początku beztroskiej grze. To gra w ludzkie relacje, a dokładniej w to wszystko, co rozegrać się może między kobietą i mężczyzną. Jeszcze zaś dokładniej - to gra w to wszystko, co rozegrać się może między kobietą i mężczyzną w bezdusznym, ciasnym i okrutnym świecie jakiejś małej, prowincjonalnej społeczności, w której jest miejsce jedynie na mechaniczną, każdego dnia taką samą pracę oraz na swoisty emocjonalny handel wymienny: kobiety płacą tu mężczyznom ciałem i domowymi usługami w zamian za otrzymywane materialne świadczenia, zapewniające poczucie życiowego bezpieczeństwa.

Ewelina Marciniak, wspólnie z autorem adaptacji Michałem Buszewiczem, a także z choreograf Dominika Knapik, znaleźli teatralny język, który świetnie przylega do świata prozy Jelinek. Dialogi zachowują rytm i formę powieściowej narracji, z chwili na chwilę oddając głos to jednej postaci, to drugiej, to znów następnej. Tej czystej i ograniczonej do psychologicznego minimum rejestracji towarzyszy aktorski język, który niekiedy wydaje się mieć więcej wspólnego z gimnastyką niż z teatrem. W takim właśnie, skrajnie zubożonym języku, bliskim językowi powieści, opowiadana jest historia gier miłosnych między czwórką głównych bohaterów. Na naszych oczach świat beztroskiej dziecięcej zabawy przemienia się w coś coraz bardziej mechanicznego i jałowego. Paula rzuca się na przykład do zajęcia, które przypomina szorowanie podłogi niewidzialną szczotką, Paula przechadza się jak na wybiegu. Stereotypy płci są już gotowe, rozdane, trzeba się tylko dać w nie wtłoczyć. W tej grze coraz bardziej zadomawiają się też dominacja, przemoc, także fizyczna, czy używanie drugiej osoby. Przy czym bieg wydarzeń, w tej biegnącej bez chwili przerwy gimnastyczno-słownej rejestracji, nigdy się nad tymi formami przemocy dłużej nie zatrzymuje i nie kładzie na nich żadnego akcentu. Policzkowanie drugiego człowieka jest tu czymś tak samo zwyczajnym jak podanie komuś zupy, a akt miłosny jest czymś w rodzaju cyrkowej akrobacji bez żadnej uczuciowej zawartości.

Straszne? Jakoś tak, ale jakby mimochodem, co zresztą wydaje się nawet straszniejsze. Ba, bywa to nawet zabawne. Scena, w której pojawiająca się w jednym tylko z epizodów para Ojca i Matki (Krzysztof Matuszewski i Małgorzata Brajner) relacjonuje własne, małżeńsko-miłosne życie, budzi śmiech publiczności. Te sypialniane szczegóły odgrywane są, notabene, w jednej i tej samej przestrzeni, wzdłuż parkanu z paprotek. Tak jakby w tym świecie nie istniała udomowiona przestrzeń. Publiczność śmieje się z tej ocierającej się o groteskę opowieści, ale śmiech powinien zgasnąć jej na ustach, gdy Małgorzata Brajner mechanicznym ruchem ściera z rąk żel po kąpieli pod prysznicem, a tak naprawdę - próbuje zetrzeć z siebie uczucie obrzydzenia po akcie małżeńskiej kopulacji.

Zasługą inscenizatorów wydaje się więc znalezienie odpowiedniego języka dla oddania charakteru prozy Jelinek i świata jej powieści, będącej rodzajem okrutnej wiwisekcji rzeczywistości ludzkich relacji, sprowadzonych do ekonomii pieniędzy i uczuć. Ale zasługi te idą dalej. "Amatorki" w Teatrze Wybrzeże to adaptacja, która wiernie przenosi tekst literacki na scenę, a zarazem nawiązuje ze swoim pierwowzorem rodzaj dialogu, a nawet staje się jego swoistym przetworzeniem.

W powieści Elfriede Jelinek wyczuć można ton, który - mówię to we własnym imieniu -czyni Amatorki proza dość odpychającą w lekturze. To ton naukowej, zimnej pogardy dla tego wynaturzonego, choć przecież całkiem "normalnego" społecznego świata, w którym i my tkwimy na co dzień. Nawet rzeczywistość ukrytych marzeń i potrzeb zostaje tu skrojona z najbardziej tandetnego materiału, jaki Paula czy Brigitte odnaleźć mogły w kolorowych pisemkach. W spektaklu te marzenia skrojone są już wedle szablonów współczesnych telewizyjnych show, ale nie to przesądza o jakościowej różnicy. Różnica to zresztą niełatwa do wykazania, bo polega na ulotnych i trudnych do uchwycenia imponderabiliach - niemniej wydaje mi się uderzająca.

Ewelina Marciniak nie idzie za Jelinek tam, gdzie wyczuwa się w powieści krytykę opartego na męskiej dominacji społeczeństwa. Zmierza raczej do pokazania ludzkich relacji w oderwaniu od jakiegoś konkretnego, społecznego czy kulturowego, kontekstu, bardziej jakby dla nich samych. Ale, co ważniejsze: wszędzie tam, gdzie u austriackiej noblistki wyczuwa się graniczącą z pogardą beznamiętność, u Marciniak wyczuć można rozumiejące współczucie.

Rzecz to jednak dyskretna i właściwie nie do udowodnienia. Gdzie ją widzę? Na przykład w grze aktorów, całej koncertowo grającej czwórki, czyli Doroty Androsz (Brigitte), Katarzyny Dałek (Paula), Piotra Biedronia (Heinz) i Piotra Domalewskiego (Erich). Są niesamowicie sprawni w całej tej słowno-gimnastycznej akrobacji, ale ich bohaterowie w mechanicznej sprawności nie zatracają do końca tego, co uzewnętrzniło się w inicjalnej, beztroskiej zabawie (jakby na znak tego w pewnym momencie pojawia się nawet ta sama, turlająca się po scenie butelka z mlekiem). Ci ludzie nie są źli z natury, tylko świat społecznych relacji, w który zostali wtłoczeni, tak ich zdeformował. Trudno by mi było jednak wskazać palcem na jakieś konkretne, ilustrujące to momenty. Aura empatyczności unosi się raczej nad całym przedstawieniem. A już na pewno unosi się nad jego finalną i według mnie kluczową sceną.

Wiemy, jak to było na koniec z Paulą. Jej ślepe poszukiwanie miłości w tym odartym z miłości i wyższych uczuć świecie skłoniło ją do rodzaju prostytucji. Prawdopodobnie echem tej powieściowej sytuacji jest finałowa scena przedstawienia, w której Paula (wiele jest w tym spektaklu nagości i jest ona także w tej scenie) wyciąga z widowni jakiegoś przypadkowego widza. I - proponuje mu wspólne słuchanie muzyki z jednej pary słuchawek. Czego wspólnie słuchają, tego się nie dowiadujemy, ale dzięki kruchej dziewczęcości Katarzyny Dałek jest w tej scenie tyle delikatności, czułości i ciepła, że wywraca to na nice wszystkie sensy, jakie w swoją powieść włożyła Elfriede Jelinek.

U Jelinek zły człowiek tworzy zły społeczny świat. U Marciniak są w człowieku zapoznane pokłady czegoś dobrego, do których - choć to nieproste, bo zostało to w nas bardzo przygłuszone - wciąż możemy się odwoływać, do których możemy powrócić. Koda zatem jest w tym przedstawieniu całkiem inna niż w powieści. Nie tylko koda zresztą, również tonacja. Adaptację Amatorek w Teatrze Wybrzeże można by porównać do muzycznej wariacji, w której zachowane są wszystkie elementy pierwotnego muzycznego motywu, ale zmienia się tonacja. Z dur na moll. Ta jedna zmiana powoduje, że wszystko jest takie same i zarazem inne.

Nie dziwi, że spektakl najpierw zdobył nagrody w Gdańsku (nagroda honorowa prezydenta Gdańska dla najlepszego spektaklu oraz nagroda marszałka województwa pomorskiego dla Eweliny Marciniak za reżyserię), a potem na festiwalu w Kaliszu (dla Doroty Androsz i Katarzyny Dałek) oraz Grand Prix na szczecińskim "Kontrapunkcie".

Ewelina Marciniak nie idzie za Jelinek tam, gdzie wyczuwa się w powieści krytykę opartego na męskiej dominacji społeczeństwa. Zmierza raczej do pokazania ludzkich relacji w oderwaniu od jakiegoś konkretnego, społecznego czy kulturowego, kontekstu.

Jarosław Zalesiński
Teatr Pismo
27 lipca 2013

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...