Gram, śpiewam, czuję się świetnie

rozmowa z Borysem Szycem

O roku metamorfoz. Z Silnym na początku, Płatonowem na finał i łzawo-komediowym Albinem między nimi. O pięciu filmach pokazanych na festiwalu w Gdyni. I nagrodzie aktorskiej tamże. Ale też o Złotej Kaczce oraz premierze płyty, dzięki której czuje się dobrze. Z Borysem Szycem rozmawia Jolanta Gajda-Zadworna.

Intensywny był ten 2009 rok? 

Borys Szyc: Po wysłuchaniu twojej listy chyba muszę się zgodzić. Był intensywny i ważny. Ale teraz najmocniej skupiam się na premierze w Teatrze Współczesnym. 

Płatonowa już kiedyś grałeś... 

- To była moja debiutancka rola. I bardzo ważne spotkanie z Agnieszką Glińską. Byliśmy pierwszym rokiem, jaki wzięła do nauczania. Miała wtedy tyle lat co ja teraz - 31. Pracowaliśmy nad scenami z różnych sztuk Czechowa, m.in. "Płatonowa". Musiała we mnie coś zobaczyć, bo na dyplom dała mi właśnie tę rolę. 

Minęło dziewięć lat. Jak teraz widzisz tę postać? 

- Tamten Płatonow był bardziej intuicyjny, skupiony na emocjach. W wersji dyplomowej "Sztuki bez tytułu" - tak nazywają ją Rosjanie i przy tym została Agnieszka Glińska - tekst został mocno okrojony. W obecnej skrótów jest mało, spektakl trwa ok. czterech godzin i siłą rzeczy jest bardziej złożony, ma więcej znaczeń. Taka też jest moja rola. 

Co dziś buduje tę postać? 

- Skaza, którą ma bohater - nadświadomość. Płatonow widzi mechanizmy, które kierują ludzkimi zachowaniami. Przewiduje, antycypuje relacje, które go z ludźmi wiążą. Jest niewygodny dla otoczenia, bo wytyka mu hipokryzję i nepotyzm. Jednocześnie jego charyzma sprawia, że pożądają go w towarzystwie, bojąc się zarazem jego ocen. 

Płatonow znajduje się na skrajnym biegunie wobec postaci, którą podbiłeś na początku tego roku serca widzów i jurorów. Co z dresiarza Silnego zostało w Borysie Szycu? 

- Wdzięczność dla reżysera i producenta, że mnie zatrudnili, a dla autorki, że taka postać i powieściowa konstrukcja powstały w jej głowie. Ale z roli nie zostało kompletnie nic. 

Wracasz czasami do "Wojny polsko-ruskiej" - literackiego eksperymentu 18-letniej autorki, którego klimat tak precyzyjnie oddał na ekranie Xawery Żuławski? 

- Niedawno obejrzałem ten film na DVD. I, jak to mi się zdarza z wieloma rolami, trudno mi było uwierzyć, że ja to zrobiłem. Nie wiem, czy bym to powtórzył, czy miałbym siłę. To był jednak spory wysiłek. 

Językowy też. Karkołomne kwestie, jakie tam wypowiadacie, i tempo ich prezentacji 

- Były kwestią treningu. 

A trening, jak wiadomo, czyni mistrza. Na ile w dochodzeniu do perfekcji, nie tylko językowej, pomagały ci buty? 

- Bardzo. Za każdym razem decydują o "umocowaniu", ustawieniu roli: mocnym albo miękkim, sztywnym albo rozlazłym. Brzmi to trochę metaforycznie, ale dla mnie budowanie roli zaczyna się od biologii, fizyczności. Lubię poczuć postać w sobie. Odnaleźć tego kogoś w moich ruchach, kościach, mięśniach. 

Za rolę Silnego dostałeś najważniejsze aktorskie nagrody: od jurorów w Gdyni i od widzów - Złotą Kaczkę. W którym momencie poczułeś się jak Silny? 

- Zgolenie włosów było kropką nad i. Ale przemiana dokonywała się stopniowo. Przy żadnym projekcie nie czułem się na początku tak niepewnie. Wydawało mi się, że tekst kłamie, nie jest tak, jak powinno być. Ale wyjątkowo długi okres przygotowawczy pozwolił nam obgadać wiele kwestii. Pomogły też próby, mordercze treningi oraz dieta, o której tyle już opowiadałem (śmiech). Ciągle byłem głodny, a więc zły. Oddawałem tę agresję Silnemu. I powoli jego postać mogła we mnie wleźć. 

A jak wchodziło ci się "w buty" psychiatry Konstantego Grota z filmu Feliksa Falka "Enen"? 

- Szybko. To było karkołomne przedsięwzięcie. Jak cały ubiegły rok. Zagrałem w pięciu filmach i paru innych drobiazgach. Mieliśmy premierę "Procesu". Po zakończeniu zdjęć do "Wojny..." teoretycznie miałem siedem dni urlopu, ale próby do "Enena" już trwały... 

Jak to tempo wpłynęło na postać? 

- Chciałem ją zagrać bardzo oszczędnie. Jeżeli jakiś nerw w środku bohatera się ostał, to z powodu Silnego. Ale w tym filmie ważniejszy był tytułowy "NN" - pacjent, którego tożsamości nie zdołano ustalić a który tak zaintrygował granego przez ciebie psychiatrę? Dlaczego lekarz poświęca spokój rodziny i pozycję zawodową dla śledztwa, które wszystkim przeszkadza? 

- Pociągnęła go tajemnica, a potem przerosła. Był pasjonatem, idealistą oddanym pracy. Tacy nie są zbyt dobrym materiałem na ojca, choć bywają bardzo czyści w intencjach. 

Konstanty nie wykazał się jako ojciec. Stefan z filmu "Handlarz cudów", wbrew sobie, staje się opiekunem dagestańskiego rodzeństwa. Jak do tego dochodzi? 

- Dzieci uciekają z ośrodka dla uchodźców, chcą się przedostać do Francji, gdzie jest ich ojciec. W czasie długiej i pogmatwanej drogi cała trójka dostaje od życia naukę i dar - miłość, której wcześniej nie zaznali albo mieli jej za mało. 

Stworzyliście przekonujące trio. Pomogły własne doświadczenia? 

- Nie wiem, czy jestem bardziej wiarygodny, bo ludzie postrzegają mnie jako ojca, czy gram wiarygodnie, bo jestem ojcem. Dla mnie to zadanie było dużo łatwiejsze, odkąd wiem, co znaczy kochać małego człowieka. To zupełnie inny rodzaj miłości, naturalny i bezsprzeczny. Bohaterowie "Handlarza cudów" musieli pokonać wzajemną nieufność, uprzedzenia do obcych, religijną barierę, by odnaleźć w sobie przyzwolenie na uczucie. 

"Byłem ścierwem, ludzkim śmieciem, ale stał się cud" - mówi Stefan, zbierając pieniądze od ludzi. Handluje wiarą? 

- Raczej odwołuje się do potrzeby wiary. Swojej też. 

Twórcy filmu nie mają zbyt dobrego zdania o religijności rodaków, a ty w coś wierzysz? 

- Nie wiem, czy wierzę, czy chcę wierzyć, że cuda się zdarzają, bo wtedy łatwiej żyć. W kwestii religii jestem eklektyczny. Wychowany zostałem jako katolik. Wierzę, że jest jakaś siła, która gdzieś istnieje, ale nie personifikuję jej. Czasem zamiast przemiany wody w wino wystarczy przemiana, jaka się dokonała w bohaterze. 

Jaka przemiana dokonała się w tobie po filmie "Mniejsze zło" Janusza Morgensterna? 

- Małą rolę tam zagrałem za to znakomicie. W przeciwieństwie do wielu innych scen. 

- Filmu nie widziałem, ale doświadczenie pracy z panem Morgensternem było nieomal mistyczne. 

A jaka atmosfera panowała na planie "Ślubów panieńskich"? 

- Czuć było naprawdę fajną energię. Filip Bajon pododawał sceny współczesne - może trochę się obawiał, że oryginał zbyt trąci myszką, po czym okazało się, że tekst Fredry sam niesie tę historię. Nie trzeba mu podpórek. Miałem gigantyczną przyjemność z brania udziału w tym projekcie również dlatego, że mogłem wreszcie pojeździć konno. Kiedyś zajmowałem się tym sportowo, ale w żadnym filmie nie mogłem tego pokazać. A tu jeździłem i powoziłem. Mieliśmy też pojedynki na szable. Film od strony wizualnej zapowiada się fantastycznie. Mam wielką nadzieję, że okaże się porywającą i energetyczną historią o młodych ludziach 

Z Borysem Szycem w komediowej roli łzawego Albina? 

- Raczej wycofanego, kompletnie nieradzącego sobie z emocjami i płcią piękną... Ale za to z odpowiednim imieniem. W wersji angielskiej, bo film był nagrywany w dwóch wersjach językowych, dobrze to imię brzmi: All Bin. 

Chyba rację miał Andrzej Saramonowicz, kiedy mówił o aktorze Szycu: "to typ faceta, który, jeśli nie jest pierwszy, jest chory". 

- Może nie chory, ale rzeczywiście mam katar. Podchodzę do wszystkiego ambicjonalnie. W "Ślubach..." też robiłem wszystko, żeby zaistnieć. 

Od końca listopada można usłyszeć Borysa Szyca na płycie "Feelin\' Good!". Dlaczego tak ci zależało na jej wydaniu? 

- Bo powstała z radości muzykowania i miłości do muzyki. To niesamowite uczucie: trzymać w ręku swoją płytę. 

Przy którym utworze ty sam najlepiej się czujesz? 

- Poza coverami, które uwielbiam, chyba "Sushi" najbardziej mnie oddaje. Jest energetycznie grane. Z dużą sekcją. Są trąbki, saksofony, gitara basowa, perkusja. Jest bigbandowy w prostym, starym brzmieniu. Z Bryndalem napisaliśmy tekst, w którym trochę kłamię, że nigdy nie lubiłem sushi, a przecież je uwielbiam. Ale generalnie rzecz jest o tym, jak w związku zaczyna śmierdzieć jak zepsuta ryba. 

W twoich związkach z filmem, muzyką, teatrem wszystko jest OK? 

- Żadna zimna ryba się nie pojawiła. 

Z jakim postanowieniem wejdziesz w nowy, 2010 rok? 

- Nie robię postanowień. Żyję teraźniejszością. Ale mam nadzieję pograć też poza Polską. Czekam na próby w Londynie i znam już... ze dwa zdania po chińsku

Jolanta Gajda-Zadworna
Zycie Warszawy
19 grudnia 2009
Portrety
Maria Zenowicz

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...