Granice stawia wyłącznie nasza wyobraźnia

rozmowa z Justyną Chowaniak

Rozmowa z Justyną Chowaniak - aktorką Studia Buffo.

W końcu lat 90. – jeszcze jako uczennica Szkoły Podstawowej nr 5 w Jaworznie – wygrałaś Wojewódzki Konkurs Recytatorski. Co wówczas recytowałaś i czy to był Twój pierwszy kontakt ze sceną? Kiedy w Twoim życiu pojawił się teatr? 

"Opowieść o panu Franciszku Mańkowskim, o dzieciach, o bułkach i o magicznym wyrazie entrée” Aleksandra Maliszewskiego. To jeden z piękniejszych tekstów, jakie miałam okazję mówić w swoim życiu. Wyszukała go dla mnie moja wychowawczyni, polonistka Renata Fesper. Zawsze podsuwała mi teksty, które stawały się częścią mnie. Po prostu czuła, co mi w duszy gra. Wygrana była ogromną radością, ale chyba najistotniejszym był fakt poznania podczas konkursu Pani Urszuli Warszawskiej, która zasiadała w jury etapu miejskiego. Wtedy zobaczyłam ją po raz pierwszy. Później koleżanki z klasy, które chodziły na zajęcia do MCK-u, opowiadały mi o Pani Uli, o tym, że czasem wspomina o mnie. Po kilku latach wpadłam tam na chwilę i… zostałam. Bardzo się zaprzyjaźniłyśmy. Czasem śmieję się, że jest moją drugą mamą i dużo w tym prawdy, bo w MCK-u stworzyła mi drugi dom i komfortowe warunki - czułam się tam bezpiecznie i mogłam się rozwijać. Kto wie, co działoby się ze mną, gdyby nie jej wsparcie i wiara w mój talent…

Co do teatru - pamiętam musical „Człowiek z La Manchy” w chorzowskim Teatrze Rozrywki. Miałam wtedy chyba 12 lat. Przedstawienie się skończyło, a ja wciąż nie mogłam dojść do siebie. Nie myślałam wtedy o aktorstwie, śpiewie, ale ktoś pokazał mi historię i świat, w którym chciałam się znaleźć. Uwierzyłam. Chyba o to chodzi – o prawdę. Niezależnie od dziedziny, w jakiej się specjalizujemy. Pamiętam też moment, kiedy zobaczyłam w telewizji spektakl Janusza Józefowicza. Pomyślałam wtedy, że jak tylko skończę szkołę aktorską, to Buffo będzie pierwszym miejscem, w którym zapytam o pracę. I stało się - szybciej niż się spodziewałam.

Jak wspominasz pracę nad „Julką…”? Czy pani reżyser rozmawiała z Tobą na temat Twojej postaci czy raczej słuchała Twoim pomysłów?

Praca nad „Julką…” była naprawdę niesamowitym przeżyciem. Każdy z występujących włożył w swoją postać całego siebie. Oprócz pracy nad spektaklem spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu i bardzo się ze sobą zżyliśmy. A Pani Ewa zawsze była otwarta na nasze propozycje. Ufała naszej intuicji.

Ile z Ciebie jest w Julce – tej, marzącej o tłumach fanów, a jeszcze nie sławnej? Buntowniczce, potrafiącej czasem wrzasnąć, kopnąć i rzucić jakimś „nie do końca pięknym słowem”?

Kiedyś myślałam, że jest mi daleko do Julki, że to tylko postać, rola, którą odgrywam. Z perspektywy czasu widzę jednak duże podobieństwo. Jestem buntowniczką. Całe życie miałam z tego tytułu masę problemów. Wydawało mi się, że muszę spokornieć, bo przecież w ten sposób nie da się na dłuższą metę funkcjonować. Rodzicom dziękuję , że nie chcieli mnie nigdy zbytnio temperować. Że znosili nieprzyjemne dywaniki u dyrektorek i wywiadówki. Że zawsze byli za mną, choć nie zawsze na to zasługiwałam. A z biegiem lat zaczynam widzieć w tym swoim buncie wartość i sens.

O „tresurze” Janusza Józefowicza krążą legendy. Pierwsza obsada „Metra” wspominała o odbitych stopach, tańcu z płaczem, kontuzjach, braku przerw na posiłek czy wyjście do toalety. Ty z kolei mówiłaś, że jest bardzo wymagający, ale trzeba się do tego przyzwyczaić i nie przejmować się, jak trochę pokrzyczy. Zabrzmiało, jakbyś na własnej skórze przekonała się o jego „trudnym charakterze”…


Jeśli mam być szczera, to nie pamiętam, żeby podniósł na mnie głos. No, może raz. Bardziej przejmowałam się stresem kolegów i koleżanek z teatru, bo „Józek” potrafi być bardzo, bardzo ostry. Na mnie taka metoda pracy działa wręcz odwrotnie – po prostu zamykam się w sobie. Józefowicza polubiłam za to, jakim jest człowiekiem i czegokolwiek by o nim nie mówiono, zawsze stanę w jego obronie. Może dlatego tak ciężko było mi odejść z teatru. Paradoksalnie dopiero kiedy tego dokonałam, zrobiłam sobie roczną przerwę i zostałam ponownie zaproszona do występów gościnnych, zaczęłam chłonąć wiedzę, którą ma do przekazania JJ, a występy zaczęły sprawiać mi prawdziwą przyjemność. 

Dlaczego zafascynowała Cię akurat fotografia, a nie na przykład architektura wnętrz? 

Nigdy nie brałam fotografii pod uwagę. Nagle po zrezygnowaniu z teatru okazało się, że przydałoby się może pójść do szkoły. Nie chciałam pakować się w to samo, od czego uciekłam i iść do szkoły aktorskiej. Bardzo spontanicznie wybrałam fotografię. Spróbowałam chyba z ciekawości, bo nigdy wcześniej nie robiłam zdjęć. Początki były trudne, w Warszawskiej Szkole Reklamy koledzy traktowali mnie trochę pobłażliwie, na zasadzie: „Masz, dziewczynko, pobaw się aparatem”. Faktycznie, nie wiedziałam nic. Ale jak się okazało, technika to tylko mała część fotografii, która po opanowaniu daje nam nieskończone pole do realizowania swoich wizji, nastrojów, snów i marzeń, a granice stawia wyłącznie nasza wyobraźnia. Jest w tym coś tak magicznego, że nie wyobrażam sobie, jak moje życie mogłoby wyglądać bez tego sposobu komunikacji ze światem. Dzięki fotografii nie muszę opowiadać o sobie - wystarczy, że jestem i są moje zdjęcia. Nawet nie przypuszczasz, ile komfortu,wolności i zrozumienia siebie dała mi fotografia. Zapraszam na stronę www.jucho.pl, tam są moje prace ;)

Rok temu pojawiłaś się w konkursie PPA. Aleksander Brzeziński opowiadał, że jurorzy pytali go, skąd wziął „tę dziewczynę”. Jak wspominasz występ na wrocławskim festiwalu?

To było słodko-gorzkie przeżycie. Byłam kompletnie nieprzygotowana, o czym najlepiej świadczy fakt, że piosenkę na drugi etap wymyśliłam dzień wcześniej, a tekstu uczyłam się w pociągu. Stres był ogromny, a atmosfera PPA tylko go potęgowała. Jako jedyna byłam uczestnikiem bez wykształcenia aktorskiego. Minutę przed wyjściem na scenę pobiegłam do Olka, który stał w kulisach i powiedziałam, że nie dam rady, że nie pamiętam tekstu, że się boję. Spanikowałam. Naprawdę, byłam bliska omdlenia. Kiedy weszłam na scenę, popatrzyłam na Olka i cały stres nagle zmienił się w wielką moc. Na widowni - szał. To doświadczenie było magiczne – od wielkiej paniki do euforii. Z Olkiem daliśmy z siebie wszystko na tej scenie, w efekcie dostaliśmy się do finałowej dziesiątki. W dzień koncertu galowego dowiedziałam się, że występuję pierwsza. Wiedziałam, że potrzebuję publiczności, żeby mój komediowy numer mógł zabrzmieć tak, jak powinien. Pierwsza występująca osoba nigdy nie ma takiej szansy na kontakt z widownią jak następne. Ktoś jednak musiał zacząć… występ nie był zły, ale nie lubię o nim wspominać. Reasumując: PPA dał mi wiarę w to, że na scenie nie znalazłam się przypadkiem.

Szlify zdobywałaś w teatrze muzycznym. Na koniec chciałbym zapytać, jaki jest Twój ulubiony musical?

Musical najbliższy mojemu sercu to „Człowiek z La Manchy”, o którym wspomniałam wcześniej - z genialnym, już niestety nieżyjącym, Stanisławem Ptakiem w roli głównej, Jacentym Jędrusikiem w roli Sancho Pansy i Marią Meyer – Aldonzą/Dulcyneą. Z ekranizacji - ”Hair”, który mogłabym oglądać sto albo i dwieście razy. I oczywiście „Metro” - za muzykę, choreografię i za to, że mogłam w nim występować i być jego częścią. Chyba nawet jestem z tego dumna.

Dziękuję za rozmowę.

Tomasz Klauza
Tydzień w Jaworznie
16 października 2010
Portrety
Danilo Kiš

Książka tygodnia

Małe cnoty
Wydawnictwo Filtry w Warszawie
Natalia Ginzburg

Trailer tygodnia