Groniec listy śpiewa

"Listy Julii"

Artystyczne tour de force Katarzyny Groniec. Tak odważna i wszechstronna Groniec jeszcze nie była. "Listy Julii" są kolejnym dowodem jej ogromnego aktorskiego i wokalnego talentu, a od słuchacza wymagają najwyższego skupienia. Szokują, śmieszą, wzruszają

Od czasu zwycięstwa na wrocławskim Przeglądzie Piosenki Aktorskiej (tak - to już prawie 13 lat temu!) Katarzyna Groniec zrobiła wszystko, żeby nie stać się gwiazdą: unika rozgłosu wokół swojego prywatnego życia, śpiewa piosenki, których nie emituje żadna rozgłośnia radiowa, zamiast udziału w komercyjnych hitach woli skromne spektakle muzyczne na scenach wcale nie największych i niekoniecznie stołecznych. Jeśli mamy w Polsce artystów, hm, kultowych, to w swojej dziedzinie - nazwijmy ją aktorsko-piosenkarską - Groniec jest bez wątpienia jedną z nich. Ma wierne, bynajmniej nie oszałamiająco liczne, grono fanów, darzących ją bezgranicznym zaufaniem i dających komfort, że może w swoich poszukiwaniach posunąć się daleko poza - najszerzej nawet rozumiany - główny nurt rozrywki. 

"Listy Julii" to właśnie taka wycieczka poza schematy. Nie w pełni autorska, bo stanowiąca swoisty remake albumu Elvisa Costello z 1993 r., a jednocześnie w stu procentach autentyczna i przekonująca. Groniec nagrała płytę, która uwodzi różnorodnością, ale jednocześnie nieco onieśmiela artystycznym kalibrem. To rzecz nagrana bez oglądania się na mody, sugestie i oczekiwanie rynku. Czy odniesie komercyjny sukces? Wątpliwe. Czy sprawi, że fani będą uwielbiać Groniec jeszcze bardziej? Murowane.

Zaczęło się od legendy Romea i Julii. W Weronie, opodal Piazza Bra i przy ulicy - jakże by inaczej - Szekspira, stoi niewielki kościół św. Franciszka. W jego podziemiach, tam, gdzie według legendy spoczęła panna Capuletti, stoi sarkofag z różowego marmuru. Domniemany grób Julii turyści odwiedzali już w XVIII w. (był wśród nich sławny romantyk George Byron), a w 1937 r. do kościoła przyszedł list zaadresowany po prostu: "Julia, Werona". Stróż grobu, który odebrał list, niezwłocznie odpisał, a że najwyraźniej miał epistolarny talent, wkrótce do "Julii" zaczął pisać cały świat. Dziś korespondencję w imieniu bohaterki Szekspira prowadzi stowarzyszenie wolontariuszy, przyznające nawet doroczną nagrodę za najpiękniej sformułowane zwierzenie miłosne. 

Elvis Costello - szerokiej publiczności znany obecnie jako mąż i współautor repertuaru jazzowej pianistki i wokalistki Diany Krall - na początku lat 90. ubiegłego wieku miał blisko 40 lat i cieszył się światową sławą awangardowego rockmana - jednego z tych, dla których warstwa literacka piosenek jest równie ważna, jak muzyczne eksperymenty. Nawiązujące do werońskiej tradycji "The Juliet Letters" były właśnie takim eksperymentem: ubranym w formę współczesnej muzyki poważnej zbiorem wierszy do Julii - stylizowanych na teksty, które szeroką rzeką płyną do kościoła San Francesco al Corso. Costello oddał głos postaciom bardzo różnym i kazał im mówić, pytać i wątpić o bardzo różnych rodzajach miłości. Kobieta, która podejrzewa swojego mężczyznę o zdradę; dziecko, które nie rozumie, dlaczego rodzice biorą rozwód; delikatny młodzieniec, który tęskni; żołnierz, handlarz, starzec... Costello zaśpiewał te teksty z towarzyszeniem smyczkowego The Brodsky Quartet. Jego liryka jest surowa, ascetyczna i agresywna - jak na rockmana przystało. Trudna w odbiorze płyta nie odniosła wielkiego sukcesu komercyjnego i, prawdę mówiąc, jest dziś kolekcjonerskim rarytasem, znanym wyłącznie koneserom. 

Dla Katarzyny Groniec, która bezbłędnie dostrzegła w "Listach Julii" materiał idealnie pasujący do swojego artystycznego empoi, album Costello okazał się wyzwaniem literackim (bo sama przetłumaczyła - z dużą zresztą swobodą - wszystkie teksty) i aktorsko-wokalnym. Z lekkością wciela się w całą galerię charakterów, śmieszy, wzrusza, intryguje, krzyczy, szepcze. I przy tym całym emocjonalnym rozmachu znajduje miejsce, by znokautować słuchacza poczuciem humoru (więcej nie napiszę, bo odebrałbym całą przyjemność z tej niespodzianki, umiejscowionej mniej więcej w połowie płyty). Kompozycje - w oryginale brzmiące nieco monotonnie - zaaranżowali z fantastycznym biglem wrocławianie: pianista Łukasz Damrych i puzonista Tomasz Kasiukiewicz. Z plastyczną wyobraźnią nagrał je producent Marcin Bors. Muzyka wykonywana przez duży zespół pełni - co oczywiste - rolę służebną wobec tekstu i jego interpretacji, ale zdarzają się chwile, gdy czujemy się - jak bohaterka piosenki "Jacksons, Monk and Rowe" - uczestnikami porywającego rytmem rockandrollowego cyrku. Że to tylko taki gorzki żart? A czy świat nie jest żartem?

Katarzyna Groniec "Listy Julii", Luna Music 2009

Adam Domagała
Gazeta Wyborcza Wrocław
27 października 2009
Portrety
Anna Minkiewicz

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia