Gruszczyński pyta Gruszczyńskiego
rozmowa z Piotrem GruszczyńskimPiotr Gruszczyński w rozmowie z Arkiem Gruszczyńskim
Arek Gruszczyński (Krytyka Polityczna) – „W Tramwaju zwanym pożądaniem napięcie między śmiercią i miłością, między oswojonym i obcym wyrzuca wszystkich bohaterów na margines. Emigranci, obcy, turyści, nomadzi – towarzystwo spod tragicznej gwiazdy naszego szczęśliwego, nowego świata”.
Piotr Gruszczyński – Tramwaj… to zbieranina ludzi, którzy na skutek różnych wydarzeń życiowych wypadli z toru. W tej sztuce wszyscy są poszkodowani. Krzysztof Warlikowski w swoim spektaklu wydobywa ten aspekt z tekstu Williamsa. Kluczem do tego wielokrotnego wykluczenia jest sam Williams…
– „(…)outsider, ekscentryk, zdeklarowany homoseksualista słabo przystosowany do życia w społeczeństwie”.
– To był człowiek, który mimo, że obracał się w samym centrum amerykańskiego establishmentu – sprzedawał przecież swoje sztuki jako scenariusze dla Hollywoodu, co wtedy, jak i dzisiaj gwarantuje życiowy sukces oraz dostatek – żył w swoim dziwnym, własnym świecie, stworzonym w dużej mierze z alkoholu i środków nasennych, od których był uzależniony, oraz wielu ponurej natury przygód erotycznych, o czym pisze w swoich pamiętnikach. Dodajmy do tego niezrównoważoną psychicznie matkę a przede wszystkim chorą psychicznie siostrę, która była jedną z pierwszych ofiar lobotomii. I jeszcze nieszczęścia, śmierci i choroby kochanków Williamsa. Jeden z nich długo umierał na raka, inny szybko stracił głowę nieostrożnie wychylając się z wagonu metra. To wszystko razem jest powodem, dla którego Williams tak dobrze wyczuwa typ człowieka, który pojawia się w „Tramwaju..”. To przede wszystkim Blanche, która żyje cały czas poza normą i jej lądowanie na Champs-Élysées jest lądowaniem awaryjnym. Nie ma już dla niej żadnej szansy, ratunku. Kontakt z innymi ludźmi, którzy żyją na out’cie wywołuje katastrofę. Stanley, Stella i Mitch, bo przede wszystkim o nich mówimy, to są osoby, które utrwaliły i zaakceptowały w sobie stan nieszczęścia, bezdźwięcznej implozji. Stworzyli pewien porządek, który pozwala im normalnie funkcjonować, ale pojawienie się Blanche ten porządek gwałtownie burzy. Do Stelli powraca świat dzieciństwa spędzonego u boku siostry, którą jednocześnie nienawidziła i kochała. Stanley’owi przyjazd Blanche uzmysławia całą nędzę jego życia ze Stellą, tej małej stabilizacji, której się uchwycił. Dla Mitch’a to katastrofa obnażające wszystkie lęki i kompleksy związane z jego seksualnością, która jest mocno podejrzana. Mitch w dramacie jest starym kawalerem, mężczyzną, który żyje ze swoją matką obawiając się, że ta za chwilę umrze. Mitch nagle „startuje” do Blanche, która pojawia się jak wielka gwiazda, spadająca do marnego zakątka Nowego Orleanu. Tryb wykluczeń jest bardzo różnorodny i opisany z głębokim znawstwem. Zresztą to nie jest jedyny tekst Williamsa, w którym takie postaci się pojawiają. Pisarzem, którego można by tutaj przywołać jest Gorki ze swoim „Na dnie”, tyle tylko że u Williamsa wykluczenie jest o wiele głębsze i ciekawsze, bo nie wynika z nachalnego kontekstu społecznego. Wynikają wyłącznie z tego, co jest w tych ludziach. To są ich katastrofy wynikające z autodetonacji. W pewnym momencie nie dają rady ze swoim uporządkowanym bądź nieuporządkowanym życiem.
- Jakie inne teksty wykorzystaliście w Tramwaju…?
- Dołączyliśmy kilka tekstów, które poszerzają pole skojarzeń i pomagają wydobyć tragiczny aspekt tej historii. Krzysztofowi zależało na tym, żeby odrealistycznić ten tekst - nie odrealnić, tylko odrodzajowić, żeby to nie był tekst o jakiejś rodzinnej nieprzyjemności. Najważniejsze dodatki to fragment „Salome” Wilde’a, w którym Salome prosi o głowę świętego Jana. Drugi ważny komentarz, który inaczej oświetla tę historię, to Walka Tankreda z Kloryndą Tasso/Monteverdiego.
- Czy odejście od oryginału Williamsa nie wywraca Tramwaju… do góry nogami?
- A co to znaczy: wywrócić tekst do góry nogami? Wiadomo, że wśród tych, którzy piszą o teatrze są obrońcy świętej litery tekstu. W „Tramwaju…” zostały dokonane dwie proste rzeczy: pierwsza to oczyszczenie tekstu z gadulstwa i rodzajowości, a druga, będąca konsekwencją pierwszej, to podbicie tego wszystkiego, co tam jest.
- Po paryskiej premierze Tramwaju… Joanna Derkaczew zadała pytania: czy Krzysztof Warlikowski to artysta śmiertelnie konsekwentny, czy stosujący autoplagiaty? Czy pokazuje oryginalny spektakl, czy tylko komplikację dotychczasowego dorobku? Czy „Tramwaj…” jest zakończeniem pewnego etapu w twórczości Krzysztofa Warlikowskiego?
- Na te pytania powinien odpowiedzieć sobie każdy, kto zobaczy spektakl. Mam swoją opinię na ten temat. Nie wiem, czy Krzysztof jest śmiertelnie konsekwentny – słowo śmiertelnie brzmi zresztą nieprzyjemne – ale jest na pewno reżyserem, który tworzy odrębny teatr, własny język, spójną wypowiedź, której kolejne odsłony możemy oglądać od lat. Warlikowski nie jest reżyserem repertuarowym wystawiającym kolejne tytuły. Dziwne jest znawstwo Joanny Derkaczew, która wie, jak polscy reżyserzy pracują za granicą, która wyszpiegowała, że rzekomo tworzą tam przedstawienia oparte na wyprzedaży starych pomysłów. To absurdalne.
- Jak na Tramwaj… zareaguje polska publiczność, która dobrze zna teatr Warlikowskiego?
- Zobaczymy.