Gwiazda, narzeczony i gej

"Na końcu tęczy" - reż: Ireneusz Janiszewski - Teatr Muzyczny w Łodzi

Teatr Muzyczny pokazał spektakl o ostatnich burzliwych miesiącach życia legendarnej Judy Garland, podczas których walczyła z nałogami, skłonnościami autodestrukcyjnymi i szykowała się do piątego małżeństwa. Nieco kiczowaty i melodramatyczny, ale fragmentami przejmujący

Życie gwiazd niepokornych, upadających, łamiących prawo i zmagających się z własnymi słabościami interesuje opinię publiczną bardziej od ich artystycznych dokonań. O narkomanii, lekomanii i alkoholizmie Judy Garland gazety pisały równie często co o jej koncertach i filmach. Peter Quilter w dramacie „Na końcu tęczy”, wystawionym po raz pierwszy w operze w Sydney w 2005 r., także akcentuje psychiczne rozchwianie amerykańskiej gwiazdy, wywołane zażywaniem barbituranów, stresem przed występami, nadmiarem alkoholu i poczuciem osamotnienia. To sprawia, że opowiadana historia mogłaby równie dobrze dotyczyć innych artystek kina i estrady, szukających sposobu na rzeczywistość w drinkach, prochach i zmianie partnerów, od Marilyn Monroe i Janis Joplin po Lizę Minnelli (córkę Garland) i Marianne Faithfull .

Akcja dramatu Quiltera rozgrywa się w 1968 r. w hotelu Ritz w Londynie, do którego Garland przyjeżdża na wielotygodniowy cykl koncertów w klubie Talk of the Town. Rozkapryszona, tonąca w długach, usiłująca po raz nie wiadomo który podnieść się z nałogu, w czym - do czasu - pomaga jej narzeczony Mickey Deans, były disc jockey. Obiecała co prawda, że będzie zachowywała się przyzwoicie i traktowała z szacunkiem dziennikarzy i publiczność, ale od razu popada w konflikt z menedżerem hotelu, który żąda natychmiastowej zapłaty za apartament, pamiętając jej ostatnie ekscesy w Londynie. Grająca Judy Anna Walczak jest żywiołowa, rozluźniona; widać, że rola hollywoodzkiej gwiazdy sprawia jej przyjemność, mimo niedostatków aktorskich (intonacja, ruch, gest). Ale świetnie wypada tylko w jednej scenie dramatycznej - gdy nerwowo szarpie zaplątany kabel od mikrofonu, strofując muzyków. Jest tak wiarygodna, że widz początkowo sądzi, iż aktorka naprawdę szamoce się z oporną materią! Walczak bardzo dobrze wypada w piosenkach z repertuaru Garland, do których polskie teksty napisali Jan Jakub Należyty i Andrzej Ozga. Jej mocny głos sprawdza się szczególnie dobrze w "Jak deszcz i jak słońce" oraz "Dla ciebie i mnie", znacznie lepiej niż w tytułowej balladowej "Na końcu tęczy", z której Garland słynie najbardziej. Jest czego posłuchać i co pooglądać, bo w przygotowaniu kreacji dla Anny Walczak brał udział dom mody Teresy Kopias. Po brawach warto poprosić aktorkę o bis - bardzo prawdopodobne, że się zgodzi.

Słabo radzi sobie natomiast Janusz Skoneczny, odtwarzający akompaniatora geja Anthony\'ego Chapmana. Widać to zwłaszcza w scenach stojących, gdy nie wie, co zrobić z rękami i nerwowo podnosi się i opada na piętach. Aktorską stronę przedstawienia ratuje grający Deansa Paweł Audykowski z Teatru Powszechnego, choć tekst Quiltera pokazuje tę postać jednowymiarowo.

Trzeba zaznaczyć, że reżyser Ireneusz Janiszewski sprawnie wykorzystał przestrzeń. Na niewielkiej scenie Akademickiego Ośrodka Inicjatyw Artystycznych, gdzie remontowany Muzyczny gra gościnnie, zaaranżował zarówno hotelowy pokój (ładna scenografia), jak i estradę dla Garland oraz miejsce dla grającego na żywo zespołu Adama Manijaka. Bliskość sceny i kameralnej widowni sprawia, że publiczność głębiej przeżywa perypetie amerykańskiej gwiazdy, choć spektakl nie jest wolny od kiczu i melodramatyczności. Ponad miarę sentymentalne jest zakończenie z opowiadającym o śmierci Garland głosem z offu.

Wrażeń intelektualnych, wybierając się na spektakl, oczekiwać nie należy. Ale "Na końcu tęczy" nie jest też lekką, pustą rozrywką. Fanom muzycznych biografii może się spodobać.

Katarzyna Badowska
Gazeta Wyborcza Łódź
6 lutego 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia