Gwiazdy błyszczą nad Prosną

50. Kaliskie Spotkania Teatralne - Festiwal Sztuki Aktorskiej

Mieszkańcom Kalisza kwitnące kasztany kojarzą się z maturami, a od 50 lat także z Kaliskimi Spotkaniami Teatralnymi. Tylko w parku nad Prosną w ciągu tygodnia mogą spotkać największe aktorskie gwiazdy w Polsce. O tym, że one, podobnie jak kaliszanie, a właściwie fani teatru z całej Polski, "lubią podumać nad Prosną".

Był rok 1961. Wielkopolska potrzebowała wydarzenia kulturalnego. Tadeusz Kubalski, dyrektor Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego, od dawna marzył o zorganizowaniu festiwalu teatralnego. Podrzucił pomysł ówczesnej władzy, a ta go podchwyciła. Kaliskie Spotkania Teatralne miały być przeglądem teatrów Polski południowej i zachodniej - swego rodzaju odpowiedzią na Festiwal Teatrów Ziem Północnych, który organizował Toruń. Festiwal nobilitował Kalisz, który od zawsze miał aspiracje większe niż powiatowe. Kaliskie Spotkania Teatralne zainaugurowali gospodarze "Hamletem" w reżyserii Tadeusza Kubalskiego. Premiera odbyła się z udziałem posła na Sejm- Franciszka Szczerbata. 

Sojusz aktorsko-robotniczy

Spisali się nie tylko organizatorzy I Kaliskich Spotkań Teatralnych, ale przede wszystkim mieszkańcy, bo nad kasą przed prawie każdym przedstawieniem można było zobaczyć wywieszkę: "na dziś wszystkie bilety sprzedane".

Gwiazdą pierwszej edycji festiwalu był Teatr Dramatyczny z Warszawy, który pokazał "Parady" Jana Potockiego i "Kartotekę" Tadeusza Różewicza. O ile - zdaniem Szczepana Gąsowskiego - spodobały się "Parady", o tyle "Kartoteka" wzbudziła kontrowersje. Sprawozdawca "Gazety Poznańskiej" pisał: "Dobrze też, że wydrukowano w formie ulotki recenzję- komentarz Jana Kotta i rozdano widzom kaliskim. W ten sposób chociaż częściowo - bo nie sposób w całości zgodzić się z wywodami autora-wytłumaczono publiczności sens różnorodnych zmagań wewnętrznych bohatera, prowadzącego jakby jeden wielki monolog z sobą, ze światem, z ludźmi...".

Wojciech Natanson, recenzent "Teatru" napisał w swojej relacji: "Organizacja Kaliskich Spotkań Teatralnych była nie tylko wzorowa, ale wręcz imponująca. (...) na "Świętą Joannę" Shawa w wykonaniu zespołu poznańskiego przybyły tłumy widzów próbujących dostać się na salę, że musiano teatr otoczyć milicją!".

Kaliskie Spotkania Teatralne trafiły w swój czas. W pierwszych latach goście festiwalowi grali przedstawienia nie tylko w Kaliszu, ale również w miastach sąsiednich. Przedpołudniem natomiast spotykali się z robotnikami w fabrykach i uczniami w szkołach. Ten sojusz sztuki i klasy robotniczej, z którego pod nosem trochę się dziś śmiejemy, wykształcił zdrowy snobizm uczestniczenia w festiwalu.

Miasto bardzo szybko zrozumiało, że Kaliskie Spotkania Teatralne są jego szansą. To tu, co roku zjeżdżali krytycy i dziennikarze z całej Polski. To tu, reżyserzy i dyrektorzy teatrów stołecznych zauważali młodych aktorów i wyciągali ich z kaliskiej sceny. Ale organizatorzy nie bali się konkurencji i zapraszali najlepsze przedstawienia z Polski. Nie wszystkie podobały się publiczności, bo ta-jak będą podkreślać co jakiś czas recenzenci - kocha te spektakle, w których może zobaczyć aktorów znanych im z ekranów telewizorów lub kina.

Blady i nijaki?

Festiwalem żyło całe miasto. W1963 roku Wojciech Natanson pisał: "Od dworca kaliskiego począwszy, na każdym rogu KST atakuje widza plakatami, afiszami". Bohdan Adamczyk, wierny kronikarz Spotkań, zauważył, że widza - w odróżnieniu

od krytyków - nie obchodzi formuła festiwalu. On chce oglądać dobry teatr.

A kaliski festiwal się zmieniał, tak jak zmieniał się polski teatr. Posądzano go o eklektyzm, brak wyrazistości repertuarowej... Tymczasem on się nie poddawał, bo miał oparcie w widowni, która głosowała pod kasą. I chociaż w latach 70. ubiegłego stulecia już aktorzy nie bywali w zakładach pracy, a nawet szkołach, nawyk bywania w maju w teatrze pozostał. Pod koniec dekady, Zofia Sieradzka, recenzentka "Teatru" zanotowała: "Zaproszono teatry znane firmowane głośnymi nazwiskami. Idea, jaką można wywnioskować: "dla każdego coś miłego". Jej obserwacje potwierdził w 1984 roku Olgierd Błażewicz: "Festiwal był blady i nijaki nie tylko dlatego, że tak mało było na nim autentycznie dobrych przedstawień. Rzucał się w oczy nader przypadkowy dobór zaproszonych do udziału w festiwalu teatrów i spektakli. (...) Narzekali krytycy, ale publiczność była zachwycona i kontenta. No i cóż, widzowie na całym świecie lubią teatr bulwarowy, teatr, który bawi, a niekiedy nawet i wzrusza, ale nie stawia widzów przed trudnymi problemami naszej współczesności. Takie sztuki gra się wszędzie i nie ma w tym nic wstydliwego. Ale czy rzeczywiście powinno się je promować i nobilitować poprzez zapraszanie na festiwal o tak pięknych i bogatych tradycjach, związanych ze sztuką teatru oraz dialogiem o Polsce, o świecie".

Wódeczka z aktorem

Rok wcześniej Barbara Osterloff zanotowała w "Teatrze": "Ta publiczność znów dowiodła potrzeby i sensu istnienia "swojego" festiwalu. (...) W Kaliszu było święto, choć w uboższym, niż przed laty wydaniu. Zabrakło "Wanatówki" jako miejsca spotkań". Bo festiwal to nie tylko przedstawienia i teatr. Osterloff wspomina Dom Aktora, gdzie po spektaklach przenosiło się życie towarzyskie, które niejednokrotnie kończyło się bladym świtem. Drugim ośrodkiem życia festiwalowego bywała restauracja KTW w parku położonym po drugiej stronie Prosny naprzeciwko teatru.

Sam byłem świadkiem, jak biesiadujący tam mieszkańcy Kalisza zaprosili na kielicha jedzącego samotnie kolację Marka Bargiełowskiego. Pan Marek, jak na człowieka kulturalnego przystało, przyjął zaproszenie, ale nieopatrznie i nieświadomie wdał się w spór, jaki rozgorzał między kaliszanami a ostrowia-nami. Nie wiem, jakby się to skończyło, gdyby nie przytomność inspicjentki miejscowego teatru, która przy naszej pomocy wyciągnęła aktora z tego towarzystwa. Cóż, niezbyt często kaliszanie mogą wypić piwo lub wódeczkę w tej samej knajpie, co stołeczny aktor.

Aktorzy zresztą nigdy w Kaliszu nie stronili od rozmów z publicznością, a dziennikarze bardzo szybko fraternizowali się w gabinecie Natalii Gabryś, która przez kilkadziesiąt lat dbała o nas niczym westalka domowego (na wyjeździe) ogniska.

Przygodę w Kaliszu także przeżyła lzabella Cywińska, kiedy po upadku rządu Tadeusza Mazowieckiego, w którym była ministrem kultury, przyjechała na Kaliskie Spotkania Teatralne. - Wsiadłam do taksówki i nie zdążyłam nic powiedzieć, kiedy taksówkarz zapytał: "Pod teatr?" Byłam zdumiona i zapytałam go, skąd wie, gdzie chcę jechać. I wtedy usłyszałam, przecież my wszyscy w tym mieście panią znamy. A kiedy próbowałam zapłacić za kurs, odmówił przyjęcia zapłaty.

Na przełomie lat 80. i 90. atmosferę i ferment wokół festiwalu tworzyli słuchacze studia kulturalno-oświatowego w Kaliszu. Oni organizowali happeningi, oni oblegali sale teatralne, byli wszędzie. Odnosiło się wrażenie, że wchodzą przez ściany. Coś podobnego przeżyłem również dwa lata temu. Jedna z fanek teatru posunęła się jeszcze dalej i próbowała przekupić jurorów domowym plackiem, aby tylko wprowadzili ją na widownię.

Znów "wszystkie bilety wyprzedane"

Na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych nigdy nie było blichtru ani nadmiernej oficjalności. Może z jednym wyjątkiem, kiedy dyrektorem festiwalu został aktor Jerzy Górny (1990,1991)- On nadał mu rozmach: goście specjalni, bankiety, rauty... W 1991 roku z Kaliskich Spotkań Teatralnych wyodrębnił się niemal osobny pod festiwal gombrowiczowski. Zaszczyciła go Rita Gombrowicz, po którą Jerzy Górny pojechał samochodem do Paryża. Ona zaś po spektaklu "Bal u hrabiny Kotłubaj" z Teatru Polskiego we Wrocławiu, rzuciła się na szyję odtwórcy ro li Narratora, wołając: "Witold jak żywy". Niestety. Jerzy Górny, a właściwie fundacja, którą kierował, splajtował. I na powrót kaliskie spotkania wróciły do dawnego stylu, kiedy ważniejsza od przejścia po czerwonym dywanie jest chwila zadumy na Moście Westchnień łączącym plac Teatralny z parkiem.

Festiwal czasami wychodził bardziej w miasto, innym razem zamykał się w dusznych salach. W zależności od budżetu albo było tak jak pisał Wojciech Natanson, że już na rogatkach dawało się wyczuć święto, albo trudno było wypatrzyć mały plakacik. Symbioza miasta i festiwalu była bardzo mocno widoczna w 1987 roku. To wtedy przed frontonem Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego artysta plastyk Wiesław Gąsiorek wzniósł potężną figurę białego konia z lotnią zamiast skrzydeł.

W nowym wieku "festiwal - jak pisał Olgierd Błażewicz - nie jest miejscem spotkani dyskusji ludzi teatru, prasy i krytyki. Nie jest to festiwal z pierwszych stron gazet, o którym się mówi w kraju. Jest to jednak impreza bardzo potrzebna. I aktorom, jako to jedyne miejsce w kraju, w którym ich sztuka jest konfrontowana, nagradzana i w jakimś tam stopniu weryfikowana. I kaliskiej publiczności, której taka właśnie formuła festiwalu wielkich aktorskich gwiazd najbardziej chyba odpowiada".

W tym roku wszędzie widać plakaty. Na jubileuszowe Kaliskie Spotkania Teatralne dyrektor Igor Michalski zaprosił spektakle w gwiazdorskich obsadach. Myślę, że podobnie jak w przeszłości nad kasą częściej będzie pojawiać się kartka: "wszystkie bilety wyprzedane".

Stefan Drajewski
Polska Głos Wielkopolska
8 maja 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...