Halka wśród zwierzoczłekoupiorów

"Halka" - reż. Paweł Passini - Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu

To nie przypadek, że "Halka" znalazła się w repertuarze poznańskiego Teatru Wielkiego. Nosi on imię Stanisława Moniuszki i fakt ten do czegoś jednak zobowiązuje.

Jeśli znamy libretto opery, to możemy oczekiwać, że scenę wypełnią góry, wiejski kościółek oraz postacie w kontuszach, górale w kierpcach i z ciupagami. Nic bardziej mylnego. Scenę wypełniają figury geometryczne, poprzecinane wiązkami promieni laserowych, a postaci przypominają bohaterów sag skandynawskich i zwierzoczłekoupiory.

Poczciwi muzycy

1 stycznia 1848 r. na estradzie w Wilnie została wystawiona całkowicie amatorskimi siłami dwuaktowa opera Stanisława Moniuszki "Halka". Kompozytor tak pisał w swoim liście do recenzenta muzycznego i swojego przyjaciela Józefa Sikorskiego: "W dzień Waszego Nowego Roku, podług w Warszawie jeszcze ułożonego planu, wykonanie muzyki doszło do skutku - poczciwi nasi muzycy orkiestry, śpiewacy kościelni, kilku amatorów, połączywszy się w liczbę czterdziestu kilku osób, do rozrzewnienia, z wzrastającym w miarę ilości prób poznaniem rzeczy... pomagali mnie do końca". Tydzień później w "Kurierze Wileńskim" ukazała się recenzja podpisana J.D.: "W sobotę dnia 20 grudnia (starego stylu) wobec licznie zebranej w Sali Mullera publiczności, przez Amatorów łącznie z artystami tutejszej orkiestry, wykonaną została nowa, we dwóch aktach opera p. St. Moniuszki pod tytułem Halka... Dzieła wyższego natchnienia, w jakkolwiek niezupełnem wystawione świetle, nie mogą przejść niepostrzeżonemi w tłoku codziennych nowości. Dowodem powyższego twierdzenia jest silne wrażenie, sprawione na wileńskiej publiczności przedstawieniem nowej opery p. Moniuszki. Libretto umiejętnie napisane przez Włodzimierza Wolskiego opisuje uwiedzenie przez możnego pana biednej góralki, która szczerze kochając swego uwodziciela, przybywa trafem na ślub jego z bogatą dziedziczką i w przystępie obłąkania, nie mogąc przeżyć swej niesławy i odrzucenia, kończy życie w nurtach Wisły, błogosławiąc zabójcy".

Ognisty mazur

16 lutego 1854 r. wystawiono znów "Halkę" na scenie wileńskiej, tym razem już w kostiumach i z dekoracjami. Ale to tyle. Na dobrą sprawę nic nie zapowiadało późniejszej kariery, najpopularniejszej bodaj w historii naszej muzyki - wraz ze "Strasznym dworem" i "Królem Rogerem" - opery. Jednak Moniuszko cały czas marzył o wystawieniu "Halki" w Warszawie. I to nie w takim kształcie, jak to było w Winie. Pisząc do dyrektora Opery Warszawskiej Jana Chiattriniego, prosił, aby rozpoczynając próby do wystawienia "Halki", nie korzystał z materiałów złożonych w bibliotece teatralnej. Tłumaczył to tak: "Uczułem potrzebę całkowitego jej przerobienia, wszakże bez zmiany pierwotnych myśli. I tak: 1) - rola Jontka, głównej w istocie osoby dramatu, nie jest już pisana na baryton, lecz na tenor; 2) - do finału pierwszego aktu dodaję duet dla Jontka i Janusza; 3) - przeniosłem (transponowałem) introdukcję, tercet i arię Jontka w pierwszym akcie; 4) - polonez rozpoczynający operę musi być koniecznie tańczony, jak zwykle na balu; 5) - po pierwszym numerze drugiego aktu konieczne są góralskie tańce". Tak powstała rozszerzona, ostateczna wersja "Halki". Wspaniały ognisty mazur. Aria Halki "Gdybym rannym słonkiem". Aria dumka Jontka z IV aktu "Szumią jodły na gór szczycie". Jakże istotne zmiany nastąpiły i być może zdecydowały o przyszłości opery. A więc w Nowy Rok 1858, dokładnie dziesięć lat po wileńskiej premierze, wzbogacona o dwa akty "Halka" odniosła prawdziwy sukces frekwencyjny i artystyczny. Moniuszko marzył jeszcze, aby jego operą zainteresowano się w Petersburgu. Bez skutku... Aż do roku 1870, dwa lata przed śmiercią kompozytora.

Kim byli twórcy "Halki"? Moniuszko - wiadomo. Ojciec opery narodowej, twórca wielu oper, kilkuset pieśni wydanych w kolejnych tomach "Śpiewnika domowego"... I autor libretta, Włodzimierz Wolski. Ekscentryk, członek Cyganerii Warszawskiej, tak jak jego koledzy reprezentujący radykalne idee społeczne. Wówczas było to bardzo modne i dość powszechne. "Demokratyzowano się na gwałt od góry do dołu... lud ze swymi pieśniami, zwyczajami, swoją ciemnotą i niedolą -był na wszystkich piórach" - pisał niejaki Półkozic we wspomnieniach o Wolskim. Warto więc poznać jako ciekawostkę pierwowzór jego "Halki" odnaleziony w materiałach carskiej cenzury. Oto Janusz pokochał Halkę, potajemnie ją poślubił i wyjechał do legionów Dąbrowskiego, zostawiając żonę z dzieckiem. Po powrocie nie zastaje ich. We śnie ukazuje mu się matka Halki, która ujawnia straszną tajemnicę. Dziedziczka, matka Janusza, dowiedziawszy się o mezaliansie syna, kazała pędzić nagą Halkę z dzieckiem przez swoje włości, a następnie zaćwiczyć ich na śmierć. Janusz zabija swoją matkę i popełnia samobójstwo. Mocne, nieprawdaż?

Róg barani

W tradycji polskich inscenizacji "Halka" wystawiana była bardziej lub mniej zgodnie z zamierzeniami jej twórców.

Tym razem - w poznańskim Teatrze Wielkim - powiedzmy delikatnie - mniej zgodnie. Spektakl rozpoczyna się tajemniczo. Po foyer przechadzają się postaci we frakach - panowie i panie z... wąsami. Sofiści siedzą w fotelach pomiędzy widzami i kolejno wstają, wykonując swoje partie. Miałem szczęście siedzieć obok Stolnika, a więc znalazłem się w samym sercu akcji. Kurtyna unosi się dopiero później, a główne postaci dramatu przenoszą się na scenę i w jej pobliże. Halka ukazuje się i trwa aż do swojego samobójstwa w wieczorowej sukni, natomiast Jontek ucharakteryzowany jest na prehistorycznego woja z rogiem baranim na prawym uchu. Po przerwie tańce góralskie wykonywane są przez postaci przypominające mityczne stwory na pół ludzkie, na pół zwierzęce. I choć nie rozumiem do końca koncepcji reżysera, scena owa robi niezwykłe wrażenie. Dzięki znakomitemu prowadzeniu orkiestry osiągnięty zostaje wspaniały rezultat. Skumulowana, pierwotna energia przypomina "Święto wiosny" Strawińskiego. Dziwostwory wchodzą na ścianki wspinaczkowe, Jontek z zakręconym rogiem, w łapciach i rzemieniach na łydkach wadzi się z Januszem, a wśród zwierzoczłekoupiorów (że skorzystam z terminologii Tadeusza Konwickiego) przechadza się eleganckie towarzystwo arystokratów we frakach. Wreszcie Halka rzuca się ze skały i spektakl kończy się... mazurem. Tak, tak - mazurem, który przypomina taniec z balu manekinów. Jeśli dodamy do tego projekcje na ścianach i dekoracjach - ukazujące młodą i starą baletnicę, dobrze odżywionego chłopczyka bawiącego się wrzecionem (Arachne?) w czasie arii Halki, gdy śpiewa "Dzieciątko z głodu umiera...", sceny ze słynnego już spektaklu "Halki" na Haiti, mamy wszystko. A nawet więcej niż wszystko...

Bezradny konserwatysta

Z niezrozumiałych dla mnie względów, wbrew logice i tradycji, w zasadzie wszystko do siebie przystaje i - co najważniejsze - służy muzyce. Bo muzyka jest najważniejsza i jest genialna. Wydawało mi się, że znam "Halkę" dość dobrze. Odkryłem ją jednak na nowo. I nie wiem, czy zawdzięczam to wyłącznie Gabrielowi Chmurze, orkiestrze, chórowi i solistom. A może to takie odczytanie opery Moniuszki i Wolskiego przez reżysera Pawła Passiniego sprawiło, że jej arie, duety i ansamble usłyszeliśmy w innym, nowym kontekście. Ja, stary konserwatysta, pozostałem bezradny i odurzony pięknem muzyki Moniuszki... I tylko myślę, co powiedziałaby na to wszystko Maria Fołtyn...

A poza tym uważam, że tęcza na placu Zbawiciela powinna zostać zniszczona.

Stanisław Bukowski
Gazeta Polska codziennie
7 lipca 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia