Hamlet 2025

"Hamlet" - aut. William Szekspir - reż. Jan Englert - Teatr Narodowy w Warszawie

Ta chyba najbardziej znana, najczęściej wystawiana tragedia świata jest marzeniem i klątwą w jednym. Piekielnie precyzyjna w ponadczasowości przesłania, doskonała w dramaturgii, od stuleci wyzywa chętnych na aranżacyjny pojedynek. Nieledwie każdy teatralny twórca, łączący w sobie dwa żywioły – aktorski i reżyserski, chciałby duńskiego księcia na początku kariery zagrać, a po jakimś, nie najkrótszym przecież czasie, tę wyjątkową historię zainscenizować.

Niewielu się to udaje, a jeszcze mniej wychodzi z tych prób zwycięsko. W owym elitarnym gronie należy z uznaniem powitać Jana Englerta. Aktor Hamletem, jakże wysoko ocenionym przez krytykę, był już przecież w Teatrze Telewizji w słynnej inscenizacji Gustawa Holoubka, wieńcząc w ten sposób pierwszy etap swojej kariery, zaś dramat wyreżyserował u jej szczytu, w ostatnim roku wieloletniej, znaczącej dyrekcji w Teatrze Narodowym. Na pożegnanie, te słowa cisną się na klawiaturę, ale nie byłyby właściwe, bo najnowszą premierą w najbardziej prestiżowej instytucji scenicznej w kraju artysta udowadnia, że jest w wysokiej, by nie rzec życiowej formie.

Sceniczna wizja Englerta jest intrygująca w koherencji estetyk. Rzecz rozpoczyna się ironiczno-sarkastycznie, z mocno kontekstualnym dystansem nawiązując do procesu zmiany, następstwa, tej oczywistej w każdym przecież przejawie ludzkiej egzystencji sztafety pokoleń.

Scena, w której w dole lądują portrety odchodzącego władcy stanowi świetny, jaskrawy kontrapunkt dla dalszej części narracji, poprowadzonej klasycznie, w najlepszym możliwym znaczeniu tego słowa, wiodącej do zaskakującego, wstrząsającego, choć słuszniej byłoby powiedzieć, mrożącego krew w żyłach finału, brutalnie osadzającego tę doskonałą w swoim uniwersalizmie opowieść w dzisiejszych, przerażających świat, który najwyraźniej trwale wychodzi z formy, realiach. Zamysł, w którym Elsynor staje się Kremlem, a Fortynbras ..., jest zuchwały w genialności. Wędrujemy zatem od kameralnej krotochwili, aż po końcowe dotknięcie absolutu w wystawnej, wbijającej widownię w fotele scenie ostatniej, podziwiając gwałtownie dynamizującą się narrację, precyzyjnie przekierowującą przesłanie od „ja" do „my", fascynująco spajającej subiektywne z obiektywnym.

Sukces spektaklu jest solidnie wsparty przez powściągliwą w formie, poddającą się wieloznacznej interpretacji scenografię autorstwa Wojciecha Stefaniaka. Na scenie możemy bowiem ujrzeć zarówno otoczony krużgankami królewski dziedziniec, szczyt ludzkich dążeń zatem, jaki i jego antonim, w postaci mrocznej przestrzeni klęski, swoistego podmościa, reinterpretując konstrukcję w rytmie nieodgadnionych meandrów losu. Także kostiumy Martyny Kander, w zasadzie współczesne, oszczędne z jednej, choć wyrafinowane w prostocie z drugiej strony, pozwalają widzowi skupić się na istocie przesłania dramatu, subtelnie rysując tło.

Wieczór należy aktorsko, bezapelacyjnie, do Hugo Tarresa. Ten ledwie dwudziestojednoletni student Akademii Teatralnej magnetyzuje publiczność od pierwszego wejścia. Jego Hamlet, niedbały o kostium, sensu largo oczywiście, wyzywająco paradujący w tunice z wyciągniętego swetra, to wnikliwy w diagnozach ponad miarę wieku anarchista społeczny i konsekwentny apostata kręgu władzy w jednym. Uroczy w obejściu do tego. Świat go fascynuje swoją brzydotą, rażąc jednocześnie konformistycznym fatalizmem, ale tych ambiwalencji jest znacznie więcej, zaś aktor twórczo się w nich odnajduje. Tarres starannie zbudował postać jakże polemiczną we wnętrzu, wydobywając z roli to, co najistotniejsze.

Książę w tej interpretacji jawi się jako wnikliwe studium przyspieszonego dojrzewania, gorzkawy melanż młodzieńczej naiwności i starczego cynizmu. Jest życiem w pigułce, rozpiętym z konieczności na dni, w miejsce zwyczajnych dziesięcioleci, a w konsekwencji kondensatem nieuniknionej, choć chwilami melancholijnej mizantropii. Jan Englert po raz kolejny udowodnił, iż ma niesamowity zmysł wynajdywania talentów, bo z takim właśnie, czystej bezsprzecznie wody, mamy tu do czynienia. Jeśli warsztat adepta (jeszcze), już sytuuje się na takim poziomie, z niecierpliwością czekać trzeba na następne, godne sceniczne wyzwania, którym, a ma wszelkie dane po temu, jest w stanie podołać.

W drugim planie trzeba koniecznie wyróżnić niezawodnego Jerzego Radziwiłowicza, w błyskotliwy, autoironiczny sposób interpretującego postać Króla-Aktora, uwypuklającego groteskę i grozę, nieodłączną kwintesencję jednego z najtrudniejszych zawodów świata. Artysta perfekcyjnie żongluje tą dialektyką, tworząc niezapomnianą kreację. Także Horacjo Przemysława Stippy jest rolą godną uwagi. Nie jest łatwo grać człowieka pozornie nieskomplikowanego, aktor robi to powściągliwie, misternie i bezlitośnie tkając subtelną sieć. Nie daje też o sobie zapomnieć rubaszno-eschatologiczny Pierwszy Grabarz w wykonaniu Arkadiusza Janiczka.

Przedstawienie, przygotowywane w aurze kontrowersji, a w niektórych mediach wręcz kreowanego skandalu, broni się w całej rozciągłości. Zupełnie niezrozumiałe dla człowieka obdarzonego choćby elementarnym słuchem teatralnym są zarzuty o, najdelikatniej rzecz ujmując, choć adwersarze subtelni nie byli, nietrafione decyzje obsadowe, jako że ich tu po prostu nie ma. Jest za to wszystko, czego winniśmy oczekiwać od spektaklu wybitnego, zapadającego na długo w pamięć. Englert dał nam „Hamleta" wyjątkowego, uwypuklając crème de la crème szekspirowskiego przesłania, ów dramat wyzucia ze złudzeń, równie bolesny na początku, jak i na końcu drogi. To z kolei rysuje tropy do innego kontrapunktu, czyli niedawnego „Lira" z reżyserem w roli tytułowej, bo i tam bohaterowi, który zdecydował się trwać w królewskich szatach, los niczego nie oszczędza. Egzystencjalna egzekucja jest jedynie odroczona w czasie, to cała różnica.

Jan Englert żegna się z Narodowym tworząc w najwyższych artystycznych rejestrach, ofiarowując widzom, żeby sparafrazować klasyka, wszystko czego powinniśmy, żyjąc tu i teraz, chcieć. Spektakl, i ta wartość jest również nie do przecenienia, finezyjnie łączy zadumę godnego reżyserskiego finału z magią wspaniałego aktorskiego debiutu. Pałeczka, choć może słuszniej byłoby rzec berło, zawisła zatem wysoko w powietrzu, reszta jest działaniem, obecnego zresztą na premierze, Jana Klaty...

Tomasz Mlącki
Dziennik Teatralny Warszawa
26 kwietnia 2025

Książka tygodnia

Małe cnoty
Wydawnictwo Filtry w Warszawie
Natalia Ginzburg

Trailer tygodnia