Hamlet na dwa głosy

"Szaleństwo Hamleta" - 14. Międzynarodowy Festiwal Szekspirowski

"Kupenga kwa Hamlet", czyli po naszemu "Szaleństwo Hamleta" był jednym ze spektakli XIV Festiwalu Szekspirowskiego prezentowanym między innymi w ramach nurtu "Szekspirowskie Regionalia". Przedstawienie przywiózł ze sobą teatr Two Gents Productions, legitymując się pochodzeniem z Wielkiej Brytanii oraz z Zimbabwe

„Szaleństwo Hamleta” to spektakl bardzo skromny. Na scenie obecna jest tylko dwójka czarnoskórych aktorów, którzy kolejno wcielają się w przypisane im dramatis personae. Ze swobodą żonglują szekspirowskimi bohaterami – ich wymiana dokonuje się za pomocą odmiennego gestu, innego dla każdej z postaci czy też za sprawą modulacji głosu. Przykładowo: Ofelia to piskliwe młode dziewczę w błogosławionym stanie (ręce założone za plecy, wygięty tułów), Gertruda to wiecznie zatroskana o los swego melancholijnego syna matka (ręka wsparta o policzek), Król to zacięty, niezbyt miły władca (zaciśnięte pięści, ręce rozwarte jak do boju) itp. 

To właśnie aktorzy reprezentują na scenie zimbabwiańskie klimaty: czasem, pomiędzy recytowaniem szekspirowskich strof, odśpiewają z afrykańska brzmiącą pieśń, szepną sobie kilka niezrozumiałych słów w tylko sobie znanym języku, odtańczą radosny taniec. Wszystko to jednak przemycane jest półgębkiem – żadna pieśń nie wybrzmiewa do końca, a szkoda, bo właśnie te elementy przesądziłyby o oryginalności przedsięwzięcia.

Zimbabwiański regionalizm reprezentują również rekwizyty rodem z Czarnego Lądu: bambusowa mata oraz ozdobna, drewniana misa na wodę. I to właściwie wszystkie elementy spektaklu. Reszta należy do Szekspira. I co tu dużo pisać – bardzo okrojonego Szekspira, albowiem przedstawienie trwa zaledwie nieco ponad godzinę. 

Zwykle siła spektaklu skromnego pod względem inscenizacyjnym ukryta jest w aktorstwie. W przypadku aktorów z Two Gents Productions trudno powiedzieć, że stworzyli oni na scenie wybitne kreacje. Owszem, dwójka artystów dwoi się i troi na scenie, wydobywa z siebie siódme poty, aby wcielić się w przypisanych im bohaterów, jednak kosztem pośpiechu i wspomnianej skrótowości stworzenie pełnowymiarowych bohaterów jest, rzecz jasna, niemożliwe. Aktorzy wykorzystują na scenie jeszcze jeden trick: otóż obaj oni poza odgrywaniem poszczególnych ról również z owych ról rezygnują, pozwalając sobie na pewną prywatność oraz pole do improwizacji. Angażują również w przedstawienie niektórych widzów. Przełamywanie teatralności w sposób, jaki to czynią, zadziwia: przykładowo gdy z palca aktora wysuwa się obrączka (którą, nota bene, powinien ściągnąć na czas trwania spektaklu!) zwraca się do nas słowami: „Moja żona mnie zabije”. 

Skrótowość oraz wynikające z niej powierzchowność i pewna bylejakość  – takie myśli przychodzą do głowy po obejrzeniu spektaklu. Ma się wrażenie, że zamysłem reżyserskim było stworzenie „szkolnego bryka”, który ma na celu pobieżne zapoznanie widzów z treścią dramatu. Szkoda, że reżyser spektaklu, Arne Pohlmeier zdecydował o tak znikomej ilości egzotycznych wstawek, które niewątpliwie uatrakcyjniłyby niezbyt intrygującą formę spektaklu. Cały spektakl jest bowiem nazbyt skromny pod względem zarówno inscenizacyjnym jak i aktorskim. Być może, gdyby w pełni wykorzystano piękne głosy aktorów i ich umiejętności wokalne mielibyśmy do czynienia ze spektaklem pełnym magii i rytuału. Pozostało nam jednak ślizgać się po powierzchni zawiłego tekstu Szekspira, czyniąc mu tym samym tylko szkodę.

Marta Odziomek
Dziennik Teatralny
10 sierpnia 2010

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia