Hańba na zdrowie
6. Międzynarodowy Festiwal Teatralny BOSKA KOMEDIAFestiwal "Boska Komedia" zakończony. Niewiele jest w Krakowie międzynarodowych imprez kulturalnych o podobnym prestiżu.
Międzynarodowe jury festiwalu "Boska Komedia" za najlepszy spektakl uznało "Nietoperza" w reżyserii Kornela Mundruczó z TR Warszawa.
Najwięcej nagród trafiło jednak do Teatru Polskiego we Wrocławiu za przedstawienie "Courtney Love" tandemu Strzępka-Demirski (nagroda za reżyserię, scenografię i dla najlepszego zespołu aktorskiego), ucieszyły mnie wyróżnienia aktorskie: Marta Ścisłowicz i Tomasz Nosiński otrzymali nagrody za kreacje Katarzyny II i Stanisława Augusta Poniatowskiego w kieleckim spektaklu "Caryca Katarzyna" w reżyserii Wiktora Rubina. Poziom konkursu był na tyle wysoki, że głośne przedstawienia Kleczewskiej, Zadary czy Warlikowskiego tym razem wyjechały z Krakowa bez nagrody.
Subiektywny wybór reprezentatywnych zjawisk w rodzimym teatrze, dokonany przez dyrektora "Boskiej", Bartosza Szydłowskiego, pokazał że najciekawsze sceny wbrew zideologizowanym zamówieniom i burzliwym debatom prasowym z ostatnich tygodni, nie są wcale linią walki o wyświechtane frazesy typu polityczna rewizja współczesności.
Walka z demonami
Jeżeli autorski teatr walczy z czymkolwiek, to jedynie z prywatnymi demonami twórców przedstawień, które - to zawsze jest domena sztuki - prowokują do dyskusji z widzami.
Chodzi w gruncie rzeczy o sprawy, nazwijmy je, sercowe. Afekt do Courtney Love i zdefektowany obraz branży muzycznej we wrocławskim przedstawieniu Strzępki i Demirskiego, smutny prowincjonalny romans dwojga niedopasowanych outsiderów w sali gimnastycznej służącej jako zbiorowa sypialnia w "Kole kwintowym" Aleksandry Popławskiej (dyplom krakowskiej PWST) albo całkiem znośną ciężkość bytu zaprezentowaną w energetycznych "Amatorkach" Jelinek w reżyserii Eweliny Marciniak z Teatru Wybrzeże.
Zjawiska pomijane
"Boska Komedia" to także pobudzająca seria tematów nieobecnych w popularnych mediach, niemal wyeliminowanych przez rodzime kino.
Nie chodzi jedynie o kwestie obyczajowe (rzekomo obrazoburczy, konkursowy "Do Damaszku" w reżyserii Jana Klaty był jednym z najgrzeczniejszych i zdecydowanie najsłabszych przedstawień w konkursie), ale o dostrzeganie szerokiego marginesu zjawisk pomijanych przez artystyczny mainstream, chociażby religijność ("Na Boga!" Marcina Libera), problem eutanazji ("Nietoperz" Mundruczó) czy nie do końca fotogeniczną alienację i samotność młodych ludzi (świetna "Pływalnia" Lupy).
Uogólniając: polski teatr jest rozebraną kobietą. Owa nagość nie ma jednak erotycznego charakteru. To w gruncie rzeczy prosty komunikat. Jestem kobietą (mężczyzną), mam ciało (naturalny kostium), myślę i czuję. Cielesność staje się napędem nie tylko tematów tabu, ale i codzienności - jak w pracach Mariny Abramović, która nieoczekiwanie stała się główną patronką spektakli konkursowych. Ciało to fabryczny zapis, kulturowy kod, popkulturowy spam, pranie, filozofowanie i seks.
Ekstraklasa teatru
Przy tak subiektywnych wyborach konkursowych nieodmiennie chciałoby się przedstawić alternatywną, autorską listę spektakli pominiętych przez selekcjonerów "Boskiej Komedii". Tego rodzaju wyliczanki nie mają jednak sensu. Mamy do czynienia z reżyserską ekstraklasą, najważniejszymi nazwiskami polskiego teatru reprezentatywnymi dla kilku dialogujących ze sobą pokoleń.
Osobnej satysfakcji dostarczyła mi wizerunkowa praca u podstaw ekipy "Boskiej Komedii". Festiwal pokazał że w Krakowie może być międzynarodowo, profesjonalnie i bez kompleksów. Lajkonik, precle, "Piwnica pod Baranami" oraz wiersze Czesława Miłosza stowarzyszonego z Wisławą Szymborską walkowerem przekazane zostały innym imprezom. A zleksykalizowane hasło "hańba" służyło jedynie jako motto kolejnych toastów. Na zdrowie boskiego teatru.