Handel quasi-wymienny

"Samotność pól bawełnianych" - Teatr im. Żeromskiego w Kielcach

"Samotność Pól Bawełnianych" to sztuka niezwykła, różni się ona formą i wykonaniem od przeciętnego spektaklu teatralnego. Na scenie występuje dwóch aktorów, a tłem dla nich jest zespół muzyczny "Natural Born Chillers", który odgrywa w przedstawieniu niemałą rolę bo muzyka przez nich wykonywana jest głównym elementem widowiska

Dźwięki pochodzące z instrumentów muzyków w połączeniu z niebanalnymi dialogami oraz specyficzną grą aktorską wywołują spore wrażenie i zręcznie manipulują emocjami widza. Nie sposób oglądać inscenizacji nie angażując się w nią emocjonalnie. Widz mimowolnie zostaje intensywnie poruszony. Sama sztuka jest dosyć trudna w interpretacji, jej fabułą jest dialog pomiędzy dwoma młodymi mężczyznami, gdzie jeden z nich jest dealerem, drugi zaś klientem. Każdy z nich posiada niedostatek czegoś, który pragnie zaspokoić za pośrednictwem drugiej osoby. Jest to obraz, który ukazuje, w jaki sposób powstaje więź toksyczna, oparta na uzależnieniu, gdzie każda z osób rozpaczliwie stara się „sprzedać” własne w jej mniemaniu zalety, osobie, której tych zalet brakuje, w zamian otrzymując coś czego sama potrzebuje; podziwu, akceptacji, uwielbienia. Można pokusić się o stwierdzenie, że to miłość staje się formą transakcji. Nie jest bezinteresowna, a jest wymianą, w której zyski muszą równoważyć straty. Istotną wypowiedzią postaci „dealera” jest ta, w której mówi, że nie zniósłby on nigdy odmowy, a więc strach przed odrzuceniem, jest jego słabą stroną, zatem szuka on kogoś kto ulegając zaspokoi jego pragnienie. Nie jest to zatem miłość, a zabezpieczenie przed bólem. To co przemawia najsilniej ze sceny to poczucie osamotnienia postaci i silny lęk egzystencjonalny, który im towarzyszy, a także jakaś niezaspokajana i niezdefiniowana potrzeba posiadania czegoś co ten lęk ukoi .

Twórcą sztuki w wersji oryginalnej jest nieżyjący już francuski reżyser Bernard-Marie Koltès. A Polską, wyjątkowo udaną interpretację, tutaj omawianą, stworzył Radosław Rychcik. Wspomnieć należy, że sztuka ta w wykonaniu kieleckiej grupy wystawiana była na deskach teatralnych także w Amerykach: Północnej i Południowej, gdzie została bardzo dobrze przyjęta. W teatrze Żeromskiego przedstawienie to odgrywane jest na małej Sali, w tzw. „Pokoju Becketta”. Sądzę, że to celowy zabieg, aby wykreować nieco bardziej intymną atmosferę pomiędzy aktorem a widzem. Końcowy etap spektaklu został wypełniony projekcją video autorstwa Marty Stoces i to niestety w mój gust nie trafiło, uważam, że pomimo, iż klip zmontowany został dobrze i sam w sobie ma wartość, to jednak, według mnie, wykorzystanie go w tym przedstawieniu było aktem agresji wobec widza. Sięgnięcie po drastyczne obrazy w celu wywołania szoku to w pewnym sensie pójście na teatralną łatwiznę.

Zatem spektakl to jak najbardziej udany i poruszający, tylko dzięki samej już muzyce, grze i dialogowi. I to minimum byłoby wystarczające, aby wzruszyć widza. Jednak rozumiem, że teatr współcześnie musi sięgać po coraz mocniejsze środki, aby wywołać wstrząs. Ja jednak będę postulować, że „genialność tkwi w prostocie”.

Karolina Bugajska
Dziennik Teatralny Kielce
17 marca 2012

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia