Heavy metal świat jak pośladki Dody

"Kochanowo i okolice" - reż. Aldona Figura - Teatr Powszechny w Łodzi

Niemal rezygnując z muzyki i scenografii, łódzki Teatr Powszechny dał premierę, z którą nie za bardzo wiadomo co począć. "Kochanowo i okolice" nie jest komedią wybitną, obliczoną raczej na kameralne wystawienie. I potwierdza ona jedno. Bolączką teatru na ul. Legionów staje się scena, która, gdy brak silnej reżyserskiej ręki, nie wiedzieć czemu niechętnie przyjmuje inscenizacyjne koncepcje

Gdy inni kopali piłkę na boisku, Marcyś (Mariusz Witkowski), Jaromir (Artur Zawadzki), Lizzy (Tomasz Piątkowski) i Makar (Michał Maliszewski) na kijach od szczotki i kartonowych pudłach "grali" do hitów z taśmy. Dziś tworzą death-metalową kapelę Exterminator. Po studiach wrócili do rodzinnego grajdołka - Kochanowa, nie godzą się jednak, by proza życia stała się ich przyjaźni katem i co piątek pracują nad materiałem na płytę. Los odmienić może propozycja wójta (Piotr Lauks), zabiegającego właśnie o poparcie w kolejnych wyborach: występ przed Kombii... na lokalnych dożynkach. Warunek? Zmiana repertuaru. Nagroda? Europejskie stypedium dla zdolnej młodzieży, które umożliwia nagranie pierwszego albumu. Zaczyna się więc tournée po gminie, podczas którego klapa goni klapę.

Narratorem w spektaklu jest Marcyś. Jego opowieść układa się w serię retrospektywnych scen, w czasie których Witkowski swobodnie dialoguje z publicznością. Gdyby nie absorbujące uwagę podawanie tekstu, "Kochanowo..." byłoby niemrawą ramotką. "Powszechny" w każdej premierze inaczej aranżuje przestrzeń sceniczną. Tym razem oglądamy salę prób: instrumenty i nagłośnienie, "klimatyczna" płachta z trafiającym w metalową stylistykę logo zespołu. Jest nawet pentagram, dopięty trochę na siłę, rysowany już chyba jednak resztkami sił. Oto męski świat, do którego tylko czasem ma wstęp Marcysiowa żona (Karolina Łukaszewicz) lub sam wójt .

Reżyserski zamysł Aldony Figury ograniczył aktorom pole gry niemal do samego proscenium; wchodzą oni zza płachy i miejsca mają tyle, by siąść za instrumentami i dorzucać swoje trzy grosze do opowieści. W tak luźnej formie, wykorzystanie kulis i bocznych wejść na widowni jako wejść dla aktorów, wydaje się błędem. Więcej tu bowiem reżyserskiej bezradności niż pomysłowości. Tracą na tym dynamika scen i ciągłość spektaklu.

Spektakl ratuje niezłe aktorstwo. Zgorzkniały Marcyś, perkusista choleryk Jaromir, nieco sztywny gitarzysta Lizzy i wyluzowany i wszędzie się spóźniający basista Makar - kwartetowi aktorów udaje się nadać postaciom koloryt i wiarygodność. Gdy przychodzi do grania "na żywo", aktorzy prezentują się przeciętnie. Lekcje u Remo i MacKozera z Artrosis nie uczyniły z nich prawdziwych wymiataczy, ale przydały spektaklowi autentyczności. Prawdziwie zabawne są natomiast próby dorabiania do "Kochanowa..." ideologii, czy tzw. życiowej treści: że to satyra na realia polskiego show-biznesu, że o przyjaźni, wierności zasadom, spełnianiu marzeń. Tymczasem jest ono przede wszystkim niezobowiązującą zabawą ze schematami: metalowcy, jako wrażliwi absolwenci bibliotekarstwa, kapela, jako odskocznia od prawdziwego życia dla prawdziwych "dorosłych dzieci".

Marcyś próbuje wyjasnić laikom czym jest death-metal (nie jest to proste zadanie), jakimi zasadami rządzi się zespół (z czasem niemal wszystkie zostaną skompromitowane). "Ten gitarowy huk, jak ryk wściekłego lwa, to Heavy Metal Rock!" - ryczał w latach 80. Marek Piekarczyk z TSA. Tylko czy ktoś, kto nie brał wtedy podobnych pokoleniowych "manifestów" na serio, dziś odnajdzie humor w "Kochanowie..."? Oczywiście, bo dawne kontrkulturowe songi zmarniały do przebrzmiałych frazesów i są już taką samą częścią pop-kultury, jak pośladki Dody i publiczne konfesje jej Nergala.

Łukasz Kaczyński
Polska Dziennik Łodzki
22 maja 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia