Herbatki i koza dla Chopina
rozmowa z Martą PtaszyńskąAkcja w operze, podobnie jak w dramacie, toczy się wartko. Wszystko rozgrywa się w formie dialogu, są tylko dwie wielkie arie George Sand i dwie Chopina - kompozytorka MARTA PTASZYŃSKA przed premierą swojej opery w łódzkim Teatrze Wielkim
Co Panią zafascynowało w dramacie Janusza Krasińskiego "Kochankowie z klasztoru Valdemosa", że postanowiła Pani napisać do tego tekstu operę?
- Muzyczność tekstu. Czytając dramat wręcz usłyszałam muzykę, ona jakby drzemała pod słowami, tylko trzeba było ją wyprowadzić na wierzch. Poza tym epizod z życia Chopina, pokazany w dramacie, czyli czas, gdy przebywał na Majorce jest fascynujący, w swej dźwiękowości, odmiennej od chopinowskiej. Zderzenie różnych światów: żywiołowości hiszpańskiej z klimatem sztuki Chopina, daje nieprawdopodobne możliwości kompozytorskie.
- Czyli muzyka wyznaczy miejsce akcji opery?
- Absolutnie. Studiowałam zbiór muzyki ludowej Majorki i Katalonii. Okazało się, że ta muzyka jest fascynująca. W listach do Juliana Fontany Chopin stwierdza, że muzyka hiszpańska jest piękna, że niemal całą noc grają wkoło na gitarach. Widać Chopin, tak samo jak ja, był zafascynowany hiszpańszczyzną.
- "Kochankowie z klasztoru Valdemosa" to opowieść o wielkiej miłości, ale miłości, w której zaczynają się pojawiać pewne rysy.
- Pokazany został bardzo specyficzny moment w historii życia Chopina i George Sand. Kochankowie udają się na Majorkę. Są zachwyceni podróżą i świadomością, że wreszcie będą razem. Okazuje się jednak, że los im się przeciwstawia. W zimie - bo spędzają tam listopad, grudzień i styczeń - trafiają na straszną pogodę; jest chłodno, pada cięgle deszcz, a nawet śnieg. Nie są na to przygotowani. Denerwują się sytuacją, a nawet sobą i wychodzą z nich prawdziwe charaktery. Zaczynają się kłócić, co można odebrać, jako ślad przyszłego rozpadu tej wielkiej miłości.
- Przychodzi jeszcze choroba Chopina, która także wystawia ten związek na próbę.
- George Sand robi dobrą minę do złej gry, ale później w swoich książkach opisując ten czas nazywa Chopina wręcz inwalidą. Ma pretensje, że, zamiast pisać, musiała się nim opiekować, robić mu okłady, herbatki, że musiała nawet kupić kozę. Podobał mi się ten ruch dramaturgiczny w tekście Krasińskiego, bo akcja, jaka tam się dzieje, jest niezwykle emocjonalna, nasączona dramatyzmem.
- Ten dramat Janusz Krasiński napisał dla Andrzeja Wajdy.
- Tak. Janusz Krasiński opowiadał mi później, że przewertował całe życie Chopina i wybrał właśnie ten moment, bo jest najciekawszy. Akcja w operze, podobnie jak w dramacie, toczy się wartko. Wszystko rozgrywa się w formie dialogu, są tylko dwie wielkie arie George Sand i dwie Chopina. Ale one zostały wkomponowane w akcję i nie stanowią odrębnej muzycznej całości.
- Opowiada Pani swoją muzyką o kompozytorze będącym świętością. Ta świadomość paraliżuje?
- Nie, choć myślałam o tym wiele. W dramacie Krasińskiego Chopin jest odbrązowiony, jest normalnym człowiekiem, bardzo naturalnym, który mógłby dzisiaj żyć i zmierzyć się z tymi samymi problemami. Chopin będąc na Majorce wiele komponował...
- ...czy to znaczy, że w Pani operze będzie brzmiała muzyka Chopina?
- Nie będzie żadnych cytatów. Pojawią się jedynie elementy jego muzyki, charakterystyczne motywy. Wytrawne ucho znajdzie je przetworzone. Jedyny cytat w całej operze, to cytat Bachowski. Jak wiadomo, Chopin wielbił Bacha, pisał nawet w liście do Fontany, że zabrał ze sobą na Majorkę preludia i fugi Bacha. W mojej operze Chopin będzie grał utwory Bacha. Natomiast w warstwie muzycznej opery pojawi się harmonika Chopina.
- Jak długo Pani pracowała nad operą?
- Pomysł podpowiedziała mi Hanna Chojnacka, która była reżyserką i scenografką w Teatrze Wielkim w Warszawie mojej opery dziecięcej "Pan Marimba". Stwierdziła, że "Kochankowie z klasztoru Valdemosa" są doskonałym utworem, świetnie nadającym się na scenę. Przeczytałam i zachwyciłam się. Zaczęłam myśleć, jak to zrobić i to myślenie było długie, trwało kilka lat. Mam taką zasadę, że dopóki nie wiem, jak utwór będzie wyglądał do końca, nie zaczynam pisać. Do pisania usiadłam dopiero w 2007 roku. A potem był to już zbieg okoliczności; obecny dyrektor Opery Łódzkiej Marek Szyjko usłyszał, że piszę operę o Chopinie i z miejsca powiedział, że wystawi ją u siebie.
- Prapremiera w Łodzi odbędzie się 18 grudnia. Od wielu dni uczestniczy Pani w próbach. Czy tak właśnie wyobrażała sobie Pani swoją opowieść o Chopinie?
- Tak. Bardzo mi się to podoba. Reżyser Tomasz Konina robi spektakl niezwykle fascynujący. Wprowadza na scenę dwa żywioły: ogień i wodę. Do tego ma świetnych śpiewaków. Np. obydwie George Sand - Agnieszka Makówka i Bernadetta Grabias, są tak znakomite, że obie powinny wystąpić w premierze, jedna w I akcie, druga w II. Adam Zdunikowski, jak i Tomasz Jedz są również znakomitymi odtwórcami roli Chopina. Śpiewacy doskonale nauczyli się swoich partii i poruszają się w tym świecie bardzo dobrze. Moja opera jest bardzo teatralna, wszyscy wykonawcy mają duże role aktorskie. Do tego Zofia de Ines zrobiła fenomenalne kostiumy, współczesne, stylizowane, niezwykle piękne. Już nie mogę się doczekać premiery.
- Zobaczymy tę operę w Krakowie?
- Nie wiem. Wiem, że na prapremierę przyjedzie dyrektor Opery Krakowskiej. Jeżeli mu się spodoba, kto wie?