Historia dojrzewania w dźwiękach i gestach

"Noże w kurach" - reż. Weronika Szczawińska - Teatr Jaracza w Olsztynie

Performance? Teatr fizyczny? Improwizacja? Jak określić spektakl o enigmatycznym tytule "Noże w kurach"? Sztuka zaprezentowana przez Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie inspiruje, pobudza do myślenia i bawi grą podjętą ze słowem i dźwiękiem

Najogólniej, można rzec, iż spektakl opowiada o losach kobiety poszukującej swej tożsamości, która utknęła gdzieś pomiędzy jego „chcieć”, a swoim „być”. Jednakże generalizacja ta nie oddaje wieloznacznej wymowy sztuki stworzonej na podstawie szkockiego  dramatu Davida Harrowera. Niewątpliwie jest to spektakl prezentujący magiczną moc sztuki słowa. Słowo urasta tu do rangi źródła wszelkiej wiedzy. Jest magiczne. To ono konstytuuje rzeczywistość, a zarazem dekonstruuje świat.
Spektakl jest także teatralnym studium przypadków sytuacji komunikacyjnych. Słowa. Słowa są wszędzie. Otaczają nas. Bywają wypowiadane przez aktorów, śpiewane, melorecytowane, wypisywane na murze, ludzkim ciele, czy wizualizowane na ekranie, symbolizując myśli głównej bohaterki. Ewangelia świętego Jana rozpoczynająca się od słów: Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. (...) Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało(…) być może natchnęła dramaturga do stworzenia oryginalnego tekstu, który w szatę wizualną odziała Weronika Szczawińska.

Problem poruszony w dramacie Davida Harrowera jest powszechnie znany, zbadany i często eksploatowany. Jednakże siła przekazu płynącego ze sceny zajmowanej przez olsztyńskich aktorów drzemie w niekonwencjonalnym koncepcie, który przedstawia świat ludzi mających problemy z komunikacją interpersonalną, jako zagubione i może nieco przerażone życiem dzieci. Kłopotami, z jakimi borykają się teatralny chłop i jego kobieta są nieścisłości związane z użytkowaniem języka. Utarczki słowne zachodzą na płaszczyźnie lingwistycznej, gdyż bohaterowie rozważają, czy kobieta jest polem, jest jak pole, czy też może być polem?

Pierwsze sekundy spektaklu i akcja rusza z kopyta. Kobieta siedząca na schodach, podczas zajmowania miejsc przez widownię, nerwowo trzęsie się, poczym błyskawicznie wstaje i biegnie, wkraczając w sferę gry, pozostawiając za sobą przestrzeń przeznaczoną dla widzów. Dociera do gigantycznej, czarnej tablicy, na której kredą napisano kilka niepołączonych ze sobą słów, układających się w krzyżówkę. Bohaterka energicznie zmazuje pojedyncze litery, a te nietknięte gąbką tworzą wyrażenie MŁODA KOBIETA. Tak, właśnie ona jest postacią, którą poznajemy na samym początku spektaklu. Jest przewodniczką, która przeprowadza widzów po swojej historii i wieńczy opowieść, pozostawiona w czterech ścianach swego umysłu, eksterioryzowanego dzięki inscenizacyjnym zabiegom (młynarz maluje na białych ścianach to, o czym myśli kobieta).

Bohaterka (Milena Gauer), zachowująca się jak dziecko, jest personifikacją niedojrzałości. Jej chłop, oracz (Grzegorz Gromek), zapewne mąż, znany ze skłonności do młodych klaczy, wygłasza autorytarne kwestie, modulując wymownie głosem. Jest patriarchalną głową rodziny, natomiast kobietę wziął sobie po to, by pracowała jak on i pociła się razem z nim! W centrum jego zainteresowania znajdują się konie i pole, na którym pracuje. Kobieta jest dodatkiem do pola. Natomiast, młynarz (Grzegorz Sowa) reprezentuje zdecydowanie odmienny światopogląd. Wydaje się, iż jest bardziej światły od pozostałych bohaterów. Uchodzi za szarlatana i mordercę, lecz przy bliższym poznaniu okazuje się, że padł on ofiarą mechanizmu plotki i stereotypu, a w rzeczywistości jest dojrzałym emocjonalnie młodzieńcem, którego cechuje żądza wiedzy. Każda z wykreowanych postaci dysponuje osobnym repertuarem słów i gestów, posługuje się odrębnym językiem, a także tworzy własne światoobrazy. Znajdują się w miłosnym trójkącie wzajemnego niezrozumienia. Wszyscy aktorzy zasługują na uznanie, gdyż rewelacyjnie wywiązali się z powierzonych im ról. Mimo, że akcja przybiera nieco paranoiczny wydźwięk, gra aktorska prowadzona jest konsekwentnie i różnorodnie, intrygująco.
Scenę opanowała estetyka dystansu. Osoby występujące w przedstawieniu zasadniczo nie patrzą na siebie. Ich kontakt jest połowiczny. Każdy z bohaterów tworzy sobie odrębny świat, w którym egzystuje, nie starając się wchodzić w bliższe relacje z otoczeniem.

Wsłuchując się w słowa wypowiadane przez aktorów, w myślach niczym mglista łuna zaczynają pojawiać się wersy piosenki „Dzień dobry kocham Cię”, zespołu Strachy na lachy, pochodzącej z płyty „Piła tango”. Kolejne sekundy spektaklu stanowią niejako paranoiczną ilustrację słów:    

Onomatopeiczne
Paranormalne
Paranoje
We dwoje


W świat dwójki bohaterów wkrada się trzecia postać- tajemniczy młynarz, który zrywa bezpieczną maskę, za którą kryje swą tożsamość bogobojna kobieta, reprezentująca zaściankowy światopogląd. Młynarz uchodzący w małej społeczności wiejskiej za wcielenie zła, uświadamia kobietę o konieczności samodzielnego myślenia. Jest obcym, który nie urodził się we wsi. Przybył spoza znanego terytorium, uświęconego sakralną mocą Boga. Jako przybysz jest Innym i z tego tytułu przypisuje się mu znajomość tajemnej magii, zielarstwa oraz skłonności mordercze. Czyż to nie idealny kandydat na kozła ofiarnego? Obnażona przez niego kobieta staje się naczyniem, w które on wlewa potencję tworzenia i rozumienia. Otwiera jej oczy, dokonując symbolicznego aktu opisania przestrzeni, będącego jednocześnie jej oswojeniem. Mężczyzna kreśli słowa na ciele kobiety, podpisując poszczególne miejsca, tworzy somatyczną mapę. Używa do tego czerwonego mazaka, którego barwa symbolizuje krew. Znaki zapisane krwią ustanawiają nowy początek. Są preludium do ponownych narodzin. Narodzin bogatszej w wiedzę jednostki, dążącej do poznania.

W finałowej, niezwykle wymownej scenie kobieta, żona koniarza, dotyka rękami głowy w geście zastanowienia, po czym rozpoczyna szaleńczy bieg po obwodzie wyimaginowanego koła. Jej myśli wędrują wokół świata. Podczas rozważań cofa się do początku istnienia, do momentu konstytuowania się jej świadomości. Bieg po obrębie koła symbolizuje niekończący się, cykliczny proces, wyrażający ideę ciągłości i wieczności. W ten sposób zaznaczono zasadę rządzącą światem. Widzowie mogli obserwować na teatralnej scenie ponowne narodziny kobiety, będące narodzinami nowego człowieka. Myślącego. Podczas biegu bohaterki na białej ścianie, umazanej wieloma napisami i rysunkami, pojawiają się komputerowe wizualizacje.  Migające na murze słowa układają się w myśli głównej bohaterki, która w wyniku uświadomienia, została postawiona przed koniecznością reorganizacji swego własnego świata. Jej oczy, będące metaforycznymi kamieniami zagrzebanymi pod ziemią (słowa młynarza), zyskały pierwotne właściwości percepcyjne.

Niezwykle ważna wydaje się także surowa, minimalistyczna scenografia, którą tworzy biała przestrzeń, przypominająca nieco pokój w szpitalu psychiatrycznym. Zdecydowanie lepszą konotacją będzie związek scenografii z białą, niezapisaną kartą. Arystotelesowska tabula rasa, w filozofii uchodzi za symbol pustego umysłu, pozbawionego doświadczeń. Filozof ten uważał, że umysł rodzącego się człowieka jest czystą kartą, która zostaje zapisywana w toku rozwoju doświadczeń. Tezę tą później rozwinął Johna Locke. Białe tablice ścian tworzących scenografię zostały zapisane podczas spektaklu, obrazując procesy myślowe zachodzące w umysłach bohaterów sztuki. W scenografii brak elementów wskazujących na konkretną czasoprzestrzeń, co pozwala sądzić, iż bohaterowie zawieszeni są w wiecznym „wszędzie”, które może znajdować się gdziekolwiek.

Najważniejszą tkanką, z której utkano tekst dramatu są słowa i towarzyszące im odgłosy. Podczas spektaklu słowa osaczają widzów. Pojawiają się na ścianach, płyną wraz z dźwiękami wydobywającymi się z przepony, są wyśpiewywane, recytowane, zobrazowane za pomocą prostych gestów. Rozpoczynając grę, aktorzy zapraszają widza do zanurzenia się w świat nieznanych im, zindywidualizowanych dźwięków, poruszających się w krętych korytarzach fonicznych. Szansa, że na swej drodze spotkamy osobę dysponującą podobnym doświadczeniem i repertuarem słownym jest minimalna. Zaryzykujmy.

Zapadającym w pamięci i znaczącym dla całej sztuki jest zdanie: „Muszę powbijać imiona w to, co jest, jak wbijam noże w brzuchy kur”. Pamiętne słowa, puentują całą sztukę, stanowiąc punkt wyjścia do dalszych refleksji, z którymi widz pozostaje sam, gdy tylko kurtyna idzie w dół. W teatralnym powidoku znajduje się rozbrajająco niewinna i czysta kobieta, której głowę zdobią gęste warkocze, a twarz rozjaśniają olbrzymie oczy rozszerzone w geście zdziwienia. Każdy z nas był kiedyś taką istotą, która została zmuszona do aktu konstytucji swego świata. Każdy z nas to kiedyś przeżywał….

Magdalena Mikrut-Majeranek
Dziennik Teatralny
18 maja 2011

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia