Historia pewnego artysty
"Novecento" - reż. Iwo Vedral - Nowy Teatr w SłupskuMonodram jest niewdzięczną formą teatralną. Aktor skazany na sceniczną samotność przed widzami skupionymi tylko na nim, musi wykazać się całym swoim kunsztem. Pokaże, co potrafi albo polegnie. Muszę przyznać, że nie jestem wielbicielką monodramów. Jest to spowodowane kilkoma czynnikami, najważniejszym z nich jest poczucie, że oglądając monodram bez zaproszenia zaczynam wchodzić w osobiste odczucia reżysera i aktora. Wrażenia nie zmienia fakt, że twórcy zazwyczaj nie pracują na autorskich tekstach, zaś emocje odgrywane na scenie to fikcja. Przy każdym monodramie powraca ten sam dyskomfort odbiorczy. Jednak w teatrze nie chodzi tylko o to, żeby oglądać spektakle sprawiające nam przyjemność, dlatego w myśl tej zasady nie unikam monodramów.
4 czerwca w słupskim Nowym Teatrze odbyła się premiera monodramu „Novecento". Tekst Alessandro Barrico wyreżyserował Iwo Vedral, na scenie widzowie mieli okazję oglądać Dominika Nowaka, dyrektora słupskiej sceny. Ten sam duet przygotował „Novecento" kilka lat temu w Krakowie. Od tego czasu Dominik Nowak wykonywał monodram na różnych scenach w kraju i za granicą. W Słupsku spektakl został zaprezentowany w ramach festiwalu „Sam na scenie", który odbywał się w dniach 2-5 czerwca w Teatrze Rondo (działającym przy Słupskim Ośrodku Kultury) oraz na Małej Scenie Nowego Teatru im. Witkacego.
Warto zaznaczyć, że tekst „Novecento" nie jest przyjemny. To opowieść staczającego się muzyka, który stara się wykorzystać ostatnie chwile przemijającej sławy. Zresztą, sławy która nie należy do niego. Tim Tooney grany przez Dominika Nowaka miał zaszczyt i szczęście poznać największego pianistę XX wieku – Danny'ego Boodmanna T.D.Lemona Novecento. Grali razem na pływającym po Oceanie Atlantyckim statku pasażerskim „Virginian". Od tego czasu minęły całe lata, życie potoczyło się tragicznie i teraz Tim może tylko opowiadać o czasie spędzony na grze u boku geniusza jazzu. Podstarzały, tandetny muzyk pozujący na gwiazdę. Mogłoby to bawić wszystkich, jednak nie bawi nikogo. Pod efekciarską skorupą Tim chowa najcenniejsze wspomnienia związane z Novecento, który przez całe swoje życie nie zszedł na ląd. Przywołuje do życia cień człowieka mieszkającego na statku, kursującego między Europą a Ameryką. Echa dawnej przyjaźni, relacji podszytej uwielbieniem, zazdrością oraz troską o towarzysza. Tim szuka w swojej pamięci anegdot o Novecento, przypominając sobie coraz poważniejsze zmienia się, milknie, robi się jakby mniejszy. Już nie stara się wypełnić sobą przestrzeni, w której przyszło mu monologować. Geniusz Novecento przytłacza go nawet teraz, przez co marne próby zwrócenia uwagi na siebie, na Tima-trębacza, przestają mieć sens. Widzowie nie przyszli, ponieważ interesują ich losy przeciętnego muzyka. Chcą historii o cudownym Novecento. Dostają ją podaną w formie wyznań rodem z gabinetu terapeuty. Okraszoną sztucznym śmiechem tłumiącym strach, spowitą w opary whisky, gorzką.
Iwo Vedral zabawił się z widzami. Jeśli ktoś spodziewał się radosnego monologu o muzyku, przeliczył się. Wielbiciele anegdot również nie będą zachwyceni. Jeśli chcą ich posłuchać, powinni udać się na spotkanie autorskie z jakimś podróżnikiem, nie na ten monodram. Spektakl osadzony jest co prawda w konwencji tematycznego spotkania z artystą, dzieje się w tandetnej, dość uniwersalnej przestrzeni. Równie dobrze może być to aula w jakimś Domu Kultury, jak również świetlica w Domu Spokojnej Starości. Ludziom, którzy przyszliby jednak na prawdziwe spotkanie mające charakter, jaki przybrał monodram, można tylko współczuć. Nie dlatego, że spektakl jest zły, że został źle zagrany, czy z wielu innych powodów. Nie. Po prostu spotkania autorskie kojarzą się z przyjemnymi wspominkami, a opowieści Tima można scharakteryzować różnie ale na pewno nie jako optymistyczne i przyjemne.
Dla Dominika Nowaka był to słupski debiut sceniczny i nie poległ na nim. Początkowo jego bohater irytuje, jest żenujący do granic możliwości, jednak w miarę opowiadania poważnieje, im mniej stara się błyszczeć, tym bardziej dociera do widzów. Droga, jaką przechodzą widzowie - od litościwego uśmiechu do prawdziwego smutku - jest zasługą Nowaka.
„Novecento" zmęczył mnie ale nie rozczarował. Pozostawił też bez odpowiedzi na pytanie, czy Tim faktycznie musiał opowiadać o życiu słynnego przyjaciela? Czyżby w jego przeszłości nie wydarzyło się nic wartego własnej historii? Mógł wspomnieć o znajomości z muzykiem ale po co odtwarza ją w całości? Zamiast mówić o sobie, pogłębia tylko legendę Novecento. Myśl, że robi to, ponieważ nie ma własnej legendy jest bolesna. Podobnie jak cały spektakl.