Historia upadku rodziny
"Zmierzch bogów" - reżyseria: Grzegorz Wiśniewski - Teatr Wybrzeże w GdańskuSpektakl "Zmierzch bogów" w Teatrze Wybrzeże pod płaszczem politycznych wydarzeń nazistowskich Niemiec, ukazuje rozpad rodziny. Grzegorz Wiśniewski wzniósł się na wyżyny swych umiejętności - nie uległ filmowemu pierwowzorowi i wydobył z uśpionych dotychczas aktorów Wybrzeża wszelkie pokłady talentu.
"Zmierzch bogów" Luchino Viscontiego to głośny i kontrowersyjny filmowy obraz nazistowskich Niemiec. Przeniesienie włoskiego dzieła do teatru wydawało się dla wielu rzeczą nie do wykonania. Grzegorz Wiśniewski dokonał jednak sporych przekształceń w filmowym scenariuszu. Adaptacja, której dokonał wraz z Jakubem Roszkowskim nie straciła zawartej przez Włochów głębi, zyskała na swej uniwersalności.
Gdański spektakl spycha wątek polityczny na drugi plan. To co najistotniejsze i najbardziej wyraziste to historia wielkiego rodu von Essenbeck, który wraz z kolejną intrygą chyli się ku upadkowi. Zaczyna się od rodzinnej uroczystości. Przy wystawnie zastawionym stole swoje urodziny obchodzi Joachim (Władysław Kowalski), nestor rodu. Sielanka nie trwa dług. Szybko okazuje się, że wśród gości znajdują się czarne owce.
Propozycja morderstwa Joachima wychodzi z ust Aschenbacka (pierwsza tak ciekawa kreacja Grzegorza Falkowskiego na gdańskiej scenie), socjalisty i esesmana. Pada ona podatny grunt. Myśl o przejęciu władzy w rodzinnym przedsiębiorstwie leży na sercu niespełnionego Friedericha Bruckmanna i Sophie von Essenbeck. Przeszkodą w realizacji intrygi jest syn Sophie, Martin, który przejmuje władzę nad firmą.
Akcja spektaklu rozgrywa się w mrocznej, wymownej scenerii. Dwie pochyłe metalowe ściany, tory po których na scenę wjeżdżają esesmani i trumna z ciałem Joachima. Dzieła scenograf Barbary Hanickiej, dopełnił odpowiedzialny za znakomite oświetlenie Wojciech Puś oraz kompozytor Wojciech Blecharz.
W to wszystko wplecione liczne pierwszo i drugo planowe postaci. Aktorstwo to wielka siła spektaklu. Przed premierą mówiono o desancie warszawskich aktorów na Trójmiasto. Warto jednak zaznaczyć, że zarówno Mariusz Bonaszewski, jak i Ewa Dałkowska pełni zastępstwo za wybrzeżowych etatowców, którzy z różnych przyczyn nie mogli zagrać.
Pierwsze skrzypce w "Zmierzchu bogów" należą do młodego Piotra Domalewskiego. Jego Martin jest nieprzewidywalny, pełny szaleństwa, perwersji, tajemnicy, ale i niepewności charakterystycznej dla młodego człowieka. Nie daje o sobie zapomnieć scena napaści na roznegliżowaną matkę, w rolę której wciela się Ewa Dałkowska oraz sprzeciw, który wypowiada wobec decyzji Konstantina (Krzysztof Matuszewski) o przyszłości firmy. Ta scena jest początkiem wielkiej przemiany tego bohatera.
To spektakl przepełniony pięknymi obrazami. Pierwszy akt kończy scena, kiedy to Sophie i Friedrich (znakomity Mariusz Bonaszewski) samotnie siedzą przy stole, niczym bohaterowie szekspirowskiego dramatu. Cali w czerwieni, w ich oczach fanatyzm i pragnienie władzy. Do tego mocna w wymowie rozgrywka pomiędzy chcącą wyjechać z kraju Elizabeth (w tej roli Marta Jankowska), a esesmanami. Walka o paszport przybiera znamiona absurdu. Odtwarzana kilka razy scena, ten sam tekst, ten sam spokój po stronie urzędników. I to szaleństwo, w które popada przy kolejnym starciu kobieta. Absurd władzy, absurd bycia jedną z kukiełek w rękach aparatu władzy.
Wymowna jest scena podniesienia z podłogi pereł przez Sophie, która już na skraju fizycznej i psychicznej nędzy sięga po atrybut bogactwa i rodzinnej pozycji. A na koniec rozrachunek z oprawcami rodu. Sophie i Joachim przebrani w kostiumy rodem z Szekspira, ośmieszeni stają przed ołtarzem władzy. Ktoś decyduje o ich losie? Więc i oni są marionetkami.