Historie zwyczajne, historie niezwyczajne

„Zimowla" - reż. Jakub Roszkowski - Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie

Zimowla to określenie na stan zimowania pszczół, okres pomiędzy ostatnim jesiennym a pierwszym wiosennym wylotem z ula. Stan uśpienia. Przeczekiwania. Ale u mieszkańców małej Cukrówki zimowla zdaje się trwać cały rok. Opowiadają o tym wydarzenia z pewnego lata 2005 roku ukazane w spektaklu Jakuba Roszkowskiego, stworzonego na podstawie powieści Dominiki Słowik.

Reżyser, Jakub Roszkowski, zaprasza swoich widzów w podróż podwójną, zarówno w czasie, do 2005 roku, oraz do miejscowości jaką jest Cukrówka. I robi to dosłownie - widzowie przed rozpoczęciem spektaklu podążają za jedną z bohaterek przez kolejne zakamarki krakowskiego teatru, by ostatecznie wejść na salę krakowskiego MOS-u nietypowo, bo od strony balkonu. Dopiero po tak niespodziewanym nadłożeniu drogi widzowie mogą zająć miejsca i zacząć wsłuchiwać się w opowieść o małej miejscowości, położonej gdzieś z boku, zapomnianej, bez ważnej (żadnej?) historii.

Przewodniczką po Cukrówce jest obca, przybyła z zewnątrz, podobnie jak widzowie, Agentka, która zjawia się w miasteczku, by rozwikłać zagadkę zniknięcia pewnego dziennikarza. Przesłuchuje kolejnych mieszkańców, odsłaniając powoli labirynt powiązań i tajemnic, obraz małej mieściny w marazmie oraz potransformacyjnym chaosie. Przed jej kamerą rejestrującą przesłuchania przewijają się kolejni cukrowianie, niby małomiasteczkowo stereotypowi, a jednak dziwnie osobliwi. Każdy z nich ma do opowiedzenia własne wersje wydarzeń, obecnych i tych z przeszłości, historie zwyczajne, nad którymi mimo to unosi się coraz cięższa nuta surrealizmu.

Kontrapunktem dla cudacznej, rozedrganej galerii mieszkańców jest postać Magdy Dygnar, młodej córki lokalnego biznesmena, będącej źródłem najnowszych plotek, a to za sprawą biegania nago nocą po mieście. I podobnie jak wszystko w Cukrówce, to z pozoru oczywiste zdarzenie zaczyna nabierać z czasem coraz większej aury niezwykłości. Czy to manifest? Krzyk rozpaczy? Cud? A może tylko wygłupy po zażyciu specyfików od miejscowego dilera? Ale kto nim właściwie jest?

Zaciekawienie obudzone we mnie już na samym początku nieoczekiwanym przebiegiem podróży do Cukrówki, pozostało ze mną już do końca. Było to możliwe dzięki ciągłemu mnożeniu pytań, przy jednoczesnym niedawaniu na nie odpowiedzi oraz wprowadzaniu kolejnych niesłychanych historii opowiadanych przez barwne postacie. Dobra gra aktorów również sprawiała, iż moja uwaga wciąż była skupiona. Przyjemnie było patrzeć na nieustające w wysiłkach postaci, próbujące nadać swym działaniom i życiom treść. A w międzyczasie podglądać je, gdy oddają się na drugim planie ekscentrycznym zajęciom, nieraz pozbawionym większego sensu. Każda z aktorek i każdy z aktorów stworzyli wyraziste postaci, przydające dynamiki przedstawieniu.

Z fascynacją śledziłam próby rozwikłania zagadki przez niestrudzoną Agentkę (Wanda Skorny) czy tragikomiczne losy wróża Arrevalda (Rafał Dziwisz), i jego momentami irytująco roztrzepanej córki Wiktorii (Agnieszka Judycka) oraz jej towarzysza Miszy (Marcin Kalisz). Jak na małą mieścinę przystało odnajdujemy w niej również Księdza (Feliks Szajnert) z najwierniejszą parafianką (Agnieszka Przepiórska), szemranego biznesmena (Wojciech Skibiński) oraz krewną przebywającą w Stanach (Anna Tomaszewska). Spośród tego krzykliwego bohatera zbiorowego wyróżnia się subtelna postać Dygnarówny (Magdalena Osińska), niepokojąco stonowana, nieco wyobcowana, zdająca się być jakby zwiastunem, ale właściwie nie wiadomo czego. Opowiadane, przez te na pozór stereotypowe postaci, historie utrzymują napięcie przez cały spektakl.

Niezwykłego klimatu nadają przedstawieniu podkreślające charakter bohaterów kostiumy oraz świetna scenografia Mirka Kaczmarka. Kampowa, tania, przepełniona tworzywami sztucznymi - zupełnie niczym Polska w początkach XXI wieku. Na niedużej scenie krakowskiego Małopolskiego Ogrodu Sztuki udało się zmieścić całą Cukrówkę z jej najistotniejszymi punktami, jak obowiązkowy posąg Matki Boskiej, wybudowana przez Księdza Wilka dzwonnica, wzgórze, czy jezioro z upiornie wystającymi rękami topielca, przypominającymi o drzemiących gdzieś głęboko niepokojach. Synteza wszystkich miejsc akcji do jednej dekoracji scenicznej dobitnie uwypukla klaustrofobię małych miasteczek. A wszystko to spowite tajemniczym dymem czy mgłą oraz subtelną muzyką Dominika Strycharskiego .

Jakub Roszkowski w ślad za Dominiką Słowik świetnie odmalowuje małą miejscowość czasów schyłku transformacji: pozorną nijakość podszytą wielością cichych indywiduów, z ich historiami, dramatami, marzeniami o niebyciu tak bezbarwnym. Nie byciu z boku historii. Bo stąd też bierze się cała przedstawiona historia, z potrzeby nadawania sensu wydarzeniom, potrzeby wiary czy to w boski porządek czy w horoskopy, z pragnień poznania prawdy, a może stąd, że ów prawda jest tak nieznośnie banalna, że trzeba ją trochę ubarwić?

Kamila Pietrzak
Dziennik Teatralny Łódź
11 lutego 2023
Portrety
Jakub Roszkowski

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...