Hitler dowiaduje się, że wystawili "Mein Kampf" w Powszechnym

"Mein Kampf" - reż. Jakub Skrzywanek - Teatr Powszechny w Warszawie

Motto: "Strasznie czuć tu czymś / Znowu na widownię ktoś wrzucił śmierdzący gaz? / Żeby zatruć powietrze mojego performensu? / Bezkompromisowego skandalu na którego smród w sumie czekałam? / Ooooo / Ale bym coś zszargała / Szarg / Szarg / Szarg / Szarg i mat mieszczuchy!" (Paweł Demirski, "Rok z życia codziennego w Europie Środkowo-Wschodniej")

Mam ten komfort, że spektakle Powszechnego nie muszą mi się podobać ani nie muszą mi się nie podobać. Ludzie myślący, ludzie coś uważający, ludzie "o poglądach", i dowolne jakich, nie mają tak łatwo, bo od nich się czegoś wymaga, jakiejś podstawowej lojalności ideowej, spójności wewnętrznej. Przedstawienia Powszechnego, te mi w każdym razie znane, są stuprocentową polityką tożsamości, ustawką tożsamości, więc to nie jest aż tak ważne, co ty o nich myślisz, bowiem jest o nich za ciebie myślane. Bardziej niż na scenie dzieją się na Fejsie. Nie są do podobania się lub niepodobania, lecz do mania zdania o. Tylko bezideowa artystowska tłuszcza, gorsza nawet od symetrystów, ma pewne szanse "nie dać się tak zrobić", nie dać się ustawić. Only idiots will survive.

Wystawić Hitlera to potrójnie sprytny pomysł, potrójnie "niegłupi":

1. Cel podstawowy - strollowanie wroga - bardziej jest niż osiągnięty. Nacjonalistom ten spektakl robi najgorzej i o to w nim głównie chodzi. Wyciąga ich najciemniejszą, najbardziej syfiastą kartę - for everyone to see. Publiczna przepierka, tyle że nie własnych brudów. "Twoja dusza niejedno przejdzie pranie, nim nad śnieg bielszą się stanie". To jak buchnąć komuś pamiętnik intymny, usiąść z kolegami i przeczytać na głos, i płakać ze śmiechu. Powszechny wciąż kombinuje, w jaki jeszcze sposób zaorać prawicę - i tym razem wpadł na taki. Nie potrzebuje już nawet reductio ad Hitlerum, po co jakaś redukcja, "sprowadzanie do faszyzmu", skoro można po prostu - wystawić Hitlera, Adolf Hitler unabridged. Zanurkować z kamerą do samego szamba i stwierdzić, że śmierdzi. Pierwszy "znak sceniczny", monolog otwarcia wygłoszony dupą, w którym widać inspirację filmem Ace Ventura (o to ci, Sebciu, chodziło, że "zapożyczenia z kina"?), zdaje się czytelny: posłuchajcie, dzieci, co tam Hitler wysrał. I przez następne prawie trzy godziny takie to będzie wielkie trollowanie, wielkie trolololo, jakby kółko teatralne zrobiło "grube" jasełka. Choćby zamalują twarz Matce Boskiej Częstochowskiej i dobra, niech będzie, oburzam się, żeby Wam nie było głupio.

2. Cel drugi, oboczny, ale w randze ważności kto wie, czy nie pierwszy, to zbicie punktów u swoich. Jedziesz po Hitlerze w ramach "wyjazdu integracyjnego". Masz wspólnego wroga z całością ludzkości i sam się zastanów, czy można mieć WIĘKSZĄ słuszność? To również wielka odwaga, jechać po Hitlerze. Sami przyznajcie. Jakby powiedzieć, że "jednak się kręci", ale dziś, nie wtedy.

3. Cel trzeci i równie ważny: zbicie punktów u nie swoich. Nieważne, jak mówią, byleby mówili. Jakim innym cudem Jakub Skrzywanek trafiłby do "New York Timesa"? Jeżeli to mu pomoże w karierze, niech podziękuje Adolfowi Hitlerowi.

Gwarantem, że spektakl ma się prawo zdarzyć, jest Grzegorz Niziołek, dramaturg spektaklu, autor "Polskiego teatru Zagłady". Jeśli ktoś taki, taki autorytet - i od teatru, i od Holokaustu, jeśli ktoś taki podejmuje się dramaturgii takiego spektaklu, to znaczy, że wolno. "Mein Kampf" było tak jakby brakującym ogniwem jego wielkiej książki, ukoronowaniem tezy, a że nikt nie miał pomysłu / odwagi / ochoty, by zrobić ten spektakl, musiał zrobić sam. Spróbuj tego w domu.

Programowa kontrowera stwarza pewien problem, bo jej programowość szkodzi kontrowersyjności. Trudno być kontrowersyjnym, jeśli chcesz być taki każdym porem skóry. To zupełnie jak wtedy, kiedy ktoś zamierza być na siłę fajny. Więcej szumu niż kontentu: wywiady przedpremierowe z reżyserem i dyrektorem były "gorętsze" od samego dzieła. Polegały na wytworzeniu atmosfery kontrowery oraz wyjaśnieniu, co reżyser ma na myśli. Mniej więcej tyle, że Hitler nie okej.

Stety, niestety - "Klątwy 2" nie będzie. Skrzywanek był asystentem Olivera Frljicia i nic się nie nauczył. Frljić to jest bardzo sprawny, porażająco sprawny artysta, troll, ale artysta, a Jakub Skrzywanek jest półamatorem, nadambitnym arywistą, który nie wiem, w jakim sensie kończy właśnie szkołę teatralną. Ma podstawowe braki warsztatowe, szczególnie powinien obczaić, na czym polega niemontowanie scen wyciemnieniem, nietraktowanie widowni jako kretynów i nierobienie trzech godzin spektaklu, jeśli ma się "do powiedzenia" tylko na dwadzieścia minut. Kolejna próba przebicia "Klątwy", zrobienia "bardziej niż Frljić", wzięła i się nie udała. Powszechny ma jeden produkt firmowy, swój torcik Sachera, i nie wiadomo po co marzy go powtórzyć.

A propos torcik. Przedstawienie "Mein Kampf" Jakuba Skrzywanka składa się z jednej trzygodzinnej metafory. Najpierw postaci jedzą ziemniaki i mówią Hitlerem, co bodaj oznacza, że się karmią jego bzdurą, a potem mają zjedzone i najedzeni tą ideologią, chodzą otłuszczeni oraz ogłupieni. Druga część to deser, what you've been all waiting for, rozdział "Mein Kampf" o eugenice, o czystości rasy. The end.

Ten spektakl chciałby być ważny, i jak tak pomyśleć, to może nawet jest, i jest z nim jak z ważnymi ludźmi, którzy rzadko są ciekawi. Jeśli celem było dowieść, że Hitler jest nudny, a przynajmniej jako pisarz, to okej, macie to. Praca z tekstem oznacza w tym wypadku wystawienie audiobooka, tautologicznie podpartego gestem.

Nie oceniam gry aktorskiej ani pracy scenografa, bo są "domyślne" jak font Times New Roman w Wordzie: po prostu są, czysty bejzik. Bardziej gra kostium niż aktor. A pamiętam czasy, gdy Klara Bielawka grała dobry teatr i w dobrym teatrze.

Ja też, jak Jakub Skrzywanek, oglądam trailery i widziałem trailer spektaklu "Hakoah Wien" w reżyserii Yael Ronen w Volkstheater w Wiedniu. Poprawianie wymowy "obcego etnicznie" kolegi z obsady to pomysł z tego spektaklu, z tego trailera.

Jakub Skrzywanek ma opinię taniego efekciarza i bardzo chce na nią zasłużyć, tylko po co, skoro już ją ma? Przeto stosuje bieda-interakcje, bieda-profanacje, które mają podnieść temperaturę dzieła, ale nie podnoszą. Albo to ja jestem tak "naoglądany", tak scenicznie wymacany i tak zblazowany, że na mnie nie działa. Inne środki stylistyczne: głębokie basy typu ASMR, styropianowość jak w tej przestrzeni w Matrixie, gdzie "ładujesz program", teatr lalkowy, teatr operetkowy, gimnastyka synchroniczna jak w "Triumfie woli" Leni Riefenstahl. Wymieniam to wszystko i sam też się nudzę.

"Mein Kampf" w Powszechnym wygląda jak te youtube'owe przeróbki "Upadku", w których "Hitler dowiaduje się, że...". Tym razem się dowiaduje, że w Powszechnym wystawili jego własne dzieło, jego onegdaj bestseller. I co się dzieje? To, co zawsze: ściąga okulary, krzyczy, wali pięścią w stół i tyle.

Jest 1 kwietnia, ale ten spektakl istnieje naprawdę i naprawdę tak wygląda. Skrzywanek, jesteś u pani.

Maciej Stroiński
Przekrój online
11 kwietnia 2019
Portrety
Jakub Skrzywanek

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia