Horror Narodowy, czyli weselny taniec śmierci

"Wesele" – aut. Stanisław Wyspiański – reż. Jan Klata – Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

Współczesne wesele. Wesele, które nie musi kończyć się chocholim tańcem, bo taniec ten trwa w nim stale. Od początku do końca jest hipnotyzującym pochodem postaci, tworzących błędne koło w rytm utworów black – metalowego Chochoła. Histeryczny śmiech, marionetkowe ruchy i grana na żywo muzyka, oddająca wymownie charakter stanu społeczeństwa polskiego... to na scenie krakowskiego Narodowego Starego Teatru Jan Klata, inscenizując Dramat Narodowy Wyspiańskiego, pokazał prawdę o naszej przeszłości i teraźniejszości – prawdziwy Horror Narodowy.

Pochód postaci z ,,Wesela" Klaty ciągnie się jak kadry z rasowego thrillera. W tym ,,Weselu" wszystko jest anormalne i nienaturalne. Jasiek (Krystian Durman) ma chyba w nocy kontakt z siłami nieziemskimi, bo wychodzi z ,,Wesela" jako młody chłopak, a wraca jako starzec (w roli starszego Jaśka – Andrzej Kozak). Państwo Młodzi (Radosław Krzyżowski i Karolina Staniec) razem z Rachelą (Katarzyna Krzanowska) i Poetą (Zbigniew W. Kaleta) transformują swoje twarze, odbijając je w małej szybce – symbol okna, przez którą przyzywają Chochoła, i tak już dawno obecnego w postaci trzech muzyków zespołu Furia, stojących nieruchomo na podwyższeniach. Zosia (Anna Radwan) i Haneczka (Ewa Kaim), bliźniaczo do siebie podobne, chodzą krok w krok za tłumem weselnych gości, przywodząc na myśl dziewczynki z ,,Lśnienia".

Drugą nierozerwalną parą jest Radczyni (Anna Dymna) i Klimina (Elżbieta Karkoszka), pojawiające się wszędzie razem i mówiące jeden monolog naprzemiennie, jakby były tą samą postacią (podobny zabieg jest obecny w innym spektaklu Jana Klaty, w ,,Państwie", granym obecnie w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie). Stańczyk (Jan Peszek) i Rycerz Czarny (Małgorzata Gorol) przychodzą półnadzy, obdarci z charakterystycznych dla siebie, tradycyjnych atrybutów a Wernyhora (Paweł Kruszelnicki) pozostawia zagubionemu Gospodarzowi (Juliusz Chrząstowski) złoty róg w plastikowej torbie. Bohaterowie zlewają się w transowym tańcu, bardzo mechanicznym, dalekim od ludowych kroków, których elementy pojawiają się raczej tylko dla kontrastu lub parodii. Tutaj wszyscy są sobie obcy i wszystko jest sobie obce. Ludzie nie mówią do siebie, tylko o sobie.

Ta niekonwencjonalna adaptacja arcydzieła literatury narodowej nie jest szarganiem świętości, lecz nowym, wybitnym dziełem scenicznym, stworzonym na fundamentach starego utworu. To dowód na to, że genialne teksty dramatyczne, z biegiem dni i zmianą czasów, są w stanie nadal oddziaływać na widzów tak samo silnie jak wtedy, gdy powstawały. Ostatnimi osobami, które wpadają w trans Chochoła są widzowie, często oburzający się na uwspółcześnienie tekstu, jednak w większości oczarowani i zmuszeni wręcz w napływie emocji do wstania z miejsc i urządzenia braw na stojąco (przynajmniej takie odniosłam wrażenie). Mnie finał poderwał od razu, zupełnie bezwolnie, właśnie tak jakbym była zaczarowana. Widzowie są przecież współwinni temu, że ,,Wesele" dzisiaj stało się horrorem.

Na weselu umieramy. Według Richarda Schechnera zarówno ślub jaki i pogrzeb są rytuałami przejścia – momentem, w którym przechodzimy przemianę. W ,,Weselu" Wyspiańskiego, co Klata niezwykle wyraziście wydobywa, dzięki zabiegom, zbliżającym gości weselnych do śmierci, te dwa rytuały są ze sobą nierozerwalnie związane. W dosłownym znaczeniu Panna Młoda i Pan Młody kończą pewien okres w swoim życiu i ze stanu panieńskiego/kawalerskiego przechodzą w stan małżeński. W szerszym znaczeniu jednak jest to moment, w którym wszystko na jakiś czas umiera. Za oknami weselnej izby jest noc listopadowa, przyroda gnije, na wiejskim cmentarzu palą się świeże świece, niedawno zapalone podczas Święta Zmarłych.

Gdy nadchodzi noc trupy wstają i zmieniają swoją obecnością nastroje wśród żywych. To one porywają we śnie Pannę Młodą, polską Persefonę. U Wyspiańskiego ten kontrast barwnego świata roześmianych dziewczyn ze wstążkami we włosach i smętnych Widm, Stańczyków czy Rycerzy był bardzo wyraźny. U Klaty właściwie kontrastu między bohaterami realistycznymi a fantastycznymi nie ma. Wszyscy są podobni do duchów – zachowują się tak, jakby tylko na chwilę wstali z grobów, aby, za pomocą tańca, udawać żywych.

Zespół aktorski doskonale odnajduje się w mrocznym klimacie spektaklu, korespondującego z siłami, których ludzka moc nie jest w stanie zbadać. Momentami dają popis naturalnej gry, co widać na przykład w scenach z Bartoszem Bielenią (Ksiądz) czy Jackiem Romanowskim (Żyd), aby potem znów zmienić się w gromadę trupów i dać się pochłonąć Furii. W tym nieustannym chocholim tańcu weselnicy sami się pogrzebują, schodząc do trumny z przestarzałych, narodowych ideałów, których nie udało się uratować.

We współczesnym ,,Weselu" duchy, choć są wciąż obecne jako uosobienie śmierci, nie są niezbędne – ludzie sami, własnymi czynami, wprowadzają się w stan odrętwienia. Chochoł mieszka również w nich. Oddała to Justyna Łagowska w wymownych kostiumach, wiążących prawie każdego bohatera z tą postacią przez materiał z nadrukowaną słomą, znajdującą się m.in. na chuście Panny Młodej (Karolina Staniec), pasku Pana Młodego (Radosław Krzyżowski), spodniach Maryny (Jaśmina Polak) czy muszce Poety (Zbigniew W. Kaleta).

Krzesełka, na których bohaterowie siedzą w niektórych scenach, również podobne są do snopków słomy. Łagowska odpowiedzialna jest też za scenografię – zmianę tradycyjnej izby weselnej w symboliczne miejsce z ubogą, wiejską kapliczką na drzewie i czerwono – żółto – niebieskimi frędzlami, opadającymi ze specjalnie dobudowanych otworów wyjściowych.

,,Wesele" zawsze opowiada o podziałach. Kiedyś było dramatem o nieporozumieniu między wykształconymi artystami z miasta – Krakowa a bronowickimi chłopami. Dzisiaj powstaje na nowo w dobie podziałów politycznych i błazeńskich wieców. To o współczesnych błaznach zapewne myślą Dziennikarz (Roman Gancarczyk) i Czepiec (Krzysztof Zawadzki) w pierwszej scenie, w której sama próba rozmowy o polityce kończy się jedynie śmiechem. To nowe ,,Wesele" hipnotyzuje współczesnych widzów bardziej niż tradycyjne realizacje tego dramatu, bo odbija w sobie naszą współczesność, nie odchodząc zarazem od historii.

Black – metal zespołu Furia jest najlepszą i najbardziej adekwatną muzyką jaka może prowadzić umierających weselników w chocholim tańcu śmierci. Bohaterowie wesela z 1900 roku odeszli, przyroda od tego czasu umierała i zmartwychwstawała wielokrotnie, Polska budziła się i zasypiała na zmianę.

Tylko podziały wciąż trzymają się przy życiu.

Zofia Ścigaj
Dziennik Teatralny Kraków
13 lipca 2024

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...