Hrabina Marica ma się dobrze!

"Hrabina Marica" - reż. Henryk Konwiński - Gliwicki Teatr Muzyczny

Po dwudziestu niemal latach, na śląską scenę operetkową, dziś - Gliwickiego Teatru Muzycznego - wraca Hrabina Marica

Podobnie jak w 1990 roku, sztandarowy utwór Emmericha Kalmana wyreżyserował Henryk Konwiński, który operetkowej konwencji nie zwykł lekceważyć, zdając sobie jednak sprawę z jej ograniczeń, do staroświeckiego libretta i wszystkich naiwności opowiadanej historii podchodzi z eleganckim dystansem. W operetce wszak nie o prawdopodobieństwo wydarzeń chodzi, a o stworzenie maksymalnie bezpiecznego tła dla popisów wokalnych i pięknej muzyki.

Dystans nie oznacza bynajmniej parodii, a tylko zgodę na to, że operetka jest rodzajem scenicznej baśni; w gliwickim przedstawieniu dyskretnie zresztą uwspółcześnionej, dzięki nowym dialogom Jacka Mikołajczyka. Warto także przypomnieć, że "Hrabina Marica" jest operetką stosunkowo młodą w historii gatunku, powstała bowiem już w XX wieku, a kompozytor wprowadził do niej kilka nowoczesnych brzmień muzycznych.

Nowa premiera Gliwickiego Teatru Muzycznego zrazu mocno mnie jednak - przestraszyła. Do połowy I aktu wydawało mi się, że Henryk Konwiński traktuje teatralne tworzywo śmiertelnie poważnie, a inscenizacja potoczy się w melodramatycznym tonie. Postacie serio, tempo powolne, a Cyganie smutni jak na pogrzebie. Bogu dzięki, była to tylko reżyserska zmyłka. Dobrze rozegrana, bo konsekwentnie prowadząca do wypełniania postaci życiem.

Gdy z bohaterów opadają kolejne warstwy konwenansów, a sytuacje wymuszają natychmiastowe reakcje na zachowanie interlokutorów, nagle okazuje się, że sporo w nich namiętności, poczucia humoru, złości, a gdy trzeba to i zdrowego wyrachowania.

Aranżowanie w miarę naturalnych sytuacji w operetce to nie tylko zadanie dla reżysera, ale także dla śpiewaków. Z przyjemnością stwierdzam, że to kolejny spektakl w GTM, który jest nie tylko jest dopracowany wokalnie, ale i dobry aktorsko, a od słowa mówionego do arii przechodzi się w nim bez irytującej widza celebracji.

W przedstawieniu, które widziałam (21 listopada) hrabinę Maricę zagrała Anita Maszczyk. Obdarzona jasnym głosem o lirycznym zabarwieniu i silną sceniczną osobowością, nie pozostawiała wątpliwości, kto jest główną bohaterką tej historii, a jej popisowe arie kończyły się oklaskami publiczności.

Podobnie jak arie Adama Sobierajskiego w roli Tassila. Artysta zbudował postać rządcy w emocjonalnej opozycji do spontanicznej i władczej Maricy; jego Tassilo jest zdecydowanie zamknięty w sobie, choć w chwilach irytacji (starcie z Populescu) pokazuje, że i w nim krew przodków burzy się w obliczu zniewagi.

Temperatura spektaklu wzrasta wraz z komplikacjami akcji, podobnie jak jego komiczny wydźwięk. W akcie III, gdy już wszyscy bohaterowie wpadają w sieć nieporozumień, Henryk Konwiński sięga po lekko groteskowe (acz uzasadnione) środki wyrazu, w rysunku ekscentrycznej księżnej Cudenstein, brawurowo zagranej przez dawno niewidzianą na gliwickiej scenie Danutę Orzechowską i Penizka w zabawnej (jak zawsze) interpretacji Jerzego Bytnara. W bardzo dobrym stylu, unikając niebezpiecznej szarży ku karykaturze, postać Kolomana Żupana stworzył Michał Musioł. Żywiołowy, rozkoszny, no i doskonałą dykcją! W ogóle dobrze nakreślone postacie to zaleta tej inscenizacji. Mnie zaskoczyła Ewelina Szybilska w roli Lizy, która postać siostry Tassila wydobyła nieomal na plan pierwszy. Z pewnością o tej młodej śpiewaczce jeszcze usłyszymy.

Nie do końca usatysfakcjonował natomiast gliwicki balet, co o tyle dziwi, że Henryk Konwiński jest wybitnym choreografem. Odnosiłam wrażenie, że układy czardaszy zbudowane z poszanowaniem dla reguł tego tańca, zbyt mało miały w sobie jednak ognia i temperamentu, a zbyt wiele "pilnowania" czystości i kolejności kroków.

Publiczność przyjęła premierę gliwickiej "Hrabiny Maricy" gorąco i z jakąś wyczuwalną ulgą, ze jej realizatorzy nie wpadli na pomysł eksperymentowania z operetkową konwencją. Wielkie brawa zebrał Ruben Silva i orkiestra Gliwickiego Teatru Muzycznego, którzy z muzyki Emmericha Kalmana wydobyli całą jej urodę i spontaniczność. Wychodząc z przedstawienia słyszałam na ulicy jak ktoś gwiżdże motyw "Ach, jedź do Varasdin". Mam na to świadków!

Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
24 listopada 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...