I nie było już nikogo... żywego na widowni
"I nie było..." - reż.A.Konieczna - Teatr Dramatyczny w WarszawieAleksandra Konieczna po raz kolejny spróbowała sił jako reżyserska. Wcześniej wyreżyserowała m.in. Imieniny Marka Modzelewskiego w Teatrze Narodowym w 2006 r., spektakl, który okazał się nieudany i nudny. Wydawało że tym razem będzie inaczej - Agatha Christie oraz jedna z jej najbardziej znanych książek Dziesięciu Murzynków czyli I nie było już nikogo. Świetny tekst, świetni aktorzy... i niestety trup na widowni ścielił się gęsto...
Branie na warsztat takich gatunków jak kryminał czy thriller, które wydają się być stricte filmowe i nieprzekładalne na język teatru, wymaga nie lada wyobraźni od reżysera. Z pewnością jest to wiele trudniejsze i wiąże się z wysokim ryzykiem. Jaki zatem trzeba mieć pomysł czy ile trzeba mieć odwagi by sięgać po Christie, jedną z najbardziej znanych pisarek kryminalnych? Zaskoczyć widza nie można, wszyscy wiedzą, który z bohaterów zabił. Jednak w I nie było już nikogo następuje pewna przewrotka – ostatecznym mordercą staje się sama reżyserka.
Trzeba Koniecznej przyznać, że miejsce w którym rozgrywała się ta zbrodnia czyli foyer dużej sceny było intrygujące. Scenografia wykonana ze smakiem – jak umierać, to przynajmniej z klasą. Spektakl zaczyna się niewinnie, mała dziewczynka zjawia się w ciemności z zawieszonymi na szyi, niczym korale, lampkami i jej enigmatyczna postać oraz szept rozlegający się z głośników przyprawia o lekką gęsię skórkę. Ciekawym jeszcze zabiegiem jest projekcja filmowa – aktorzy znajdują się w wodzie, a ich monologi słyszymy z każdego zakątka sali. Nic nowatorskiego, ale miłe dla oka i ucha. Potem czar pryska. Z prawej strony sceny stoi dziesięć wazonów z zielonymi łodyżkami na których tkwią białe uszy i znikają po lub przed dokonanym morderstwem. Można wyczuć tu pewną analogię z widownią – po każdej zbrodni umiera jeden rząd bądź zapada po prostu w letarg. Nudny bałagan.
Reżyserka upiększa spektakl motywami disnejowskimi z lat 30. i 40., które stanowią raczej (jak to pięknie ujęła kiedyś Elżbieta Zapendowska) ohydniki niż ozdobniki. Najbardziej szkoda aktorów takich jak Agnieszka Roszkowska, Henryk Niebudek czy Miłogost Reczek, którzy są świetni i można ich zobaczyć w o wiele lepszych spektaklach Teatru Dramatycznego. W tej masakrze teatralnej najdłużej przyszło się męczyć Roszkowskiej- wszyscy już wokół zostali zamordowani, na scenie i na widowni, a ona pozostaje sama. Aż w końcu i ona dokonuje swego żywota przez porażenie prądem. . .
Smutny jest fakt, że tego rodzaju spektakl został dopuszczony na deski Teatru Dramatycznego, który stanowi jedną z najciekawszych scen warszawskich. To zbyt ważne miejsce na kulturalnej mapie Warszawy by pozwolić aktorce na zabawę w teatr, a raczej zabawę w reżyserowanie. W spektaklu jest pełno infantylności i nie pasujących do siebie elementów. Mamy raczej do czynienia z chaotycznym wytworem, w którym gubi się sama reżyserka.
Trzeba mieć nadzieję, że jest to jedynie małe potknięcie w repertuarze Teatru Dramatycznego. Przecież tyle pięknych przedstawień tu powstało, a na ich tle ta mała zbrodnia pozostanie tylko małą, czerwoną kropelką.