I see dead people, czyli czarny balonik

"Martwe dusze" - reż. Janusz Wiśniewski - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

To miało być wydarzenie artystyczne z najwyższej półki. Los sprawił, że w ciągu kilku miesięcy widzowie Trójmiasta mogli dwukrotnie zetknąć się z twórczością jednego z najwybitniejszych przedstawicieli teatru plastycznego w dziejach polskiej sceny. Nieprzypadkowo, po dramatycznym zamknięciu okresu poznańskiego, jedna z pierwszych propozycji współpracy nadeszła od Marka Weissa, przyjaciela i współpracownika "od zawsze".

Miała być "Czarna maska", ostatecznie powstała opera "Ubu Rex" według Krzysztofa Pendereckiego. Po sukcesie na deskach Opery Bałtyckiej wzrósł apetyt miejscowych konsumentów wyszukanych potraw teatralnych i na "Martwe dusze" czekano ze szczególnym i tak rzadkim napięciem charakteryzującym Spotkanie. Także według przedpremierowych zapowiedzi miał to być spektakl wyjątkowy. Nie ze względu na inscenizację, bo Janusz Wiśniewski robi od kilkudziesięciu lat ten sam teatr, czyli panopticum a la Madame Tussaud, ale ze względu na przekaz. Deklaratywność i ostrość wypowiedzi miały osiągnąć stopień niespotykany do tej pory w twórczości zwycięzcy festiwalu BITEF i laureata Grand Prix Teatru Narodów, to miała być summa, opera omnia, w której wielki wizjoner rozprawi się ze światem, który go otacza, światem złym i niesprawiedliwym. Poza tym muzyka Jerzego Satanowskiego i blisko 30. aktorów w obsadzie - nadchodziła superprodukcja!

Ci, którzy przyjdą na spektakl dla Gogola, będą zawiedzeni i zdezorientowani. Dla jasności utwór zaprezentowany przez Teatr Wybrzeże powinien nosić zupełnie inny tytuł, w rozwinięciu powinno się dodać zapis "na motywach". Zawartość Gogola w Gogolu jest symboliczna. Owszem - mamy wiele postaci z powieści, jest mowa o kupowaniu dusz, można się domyślić, że Cziczikow to krętacz i bezwzględnik, ale satyry i smakowitych dialogów, które są okazją dla popisów aktorskich, nie ma. Mamy za to kolorowy teatr śmierci oraz rozpad, upadek i rozpacz podane w charakterystycznej stylistyce nawiązującej do sztuki Tadeusza Kantora i Jerzego Skarżyńskiego (patrz: scenografia i kostiumy do "Sanatorium pod klepsydrą") wzbogaconej muzyką Jerzego Satanowskiego, która pozostaje w uszach jeszcze długo po zakończeniu przedstawienia.

Mimo wielu prób z kombinacjami szyfrów, nie otworzył mi się sejf do wyobraźni reżysera. Nie znalazłem wyrazistej linii dramaturgicznej, moja percepcja jest zbyt słaba, by pokleić w sensy kilkadziesiąt scen i monologów. Nie muszę snobistycznie zachwycać się erudycją kompilatora, który wykorzystał ponad 60 utworów ponad 30. autorów. A jakby jeszcze było mało, dodał do tego narratora. Dla mnie to bardziej oznaka słabości dramaturgicznej, niż intelektualna szarża. Potrzebuję innego czasu w teatrze, teledyskowy, składankowy montaż atrakcji przez pewien czas zachwyca estetycznie, ale dość szybko zaczyna nużyć.

Janusz Wiśniewski konsekwentnie realizuje swą doktrynę sceniczną. Za nic ma rewolucje, jakie targają polskim teatrem, nie korzysta z odkryć innych, zamyka się w swoim świecie jak w skorupie. Reżyser podąża przede wszystkim za wyobraźnią plastyczną. Najpierw jest obraz, kostium, maska. Słowo jest dobre, gdy pasuje do obrazu. Gdy reżyser jest zmuszony do dyscypliny narracyjnej, jak w przypadku "Ubu Rexa", powstaje arcydzieło, którego filarami są właśnie inscenizacja, kostiumy i ogólnie oryginalna koncepcja plastyczna. Dzieło komunikuje się z widzem, sensy są rozpoznawalne, następuje interakcja między wszystkimi uczestnikami propozycji dzięki operowaniu kodem znanym wszystkim. Gdy reżyser samodzielnie przygotowuje partyturę, tak jak jest w przypadku "Martwych dusz", komunikuje się tylko z własną wyobraźnią. Widzowie przytłoczeni ilością znaków mogą w najlepszym przypadku zachwycać się kostiumami i muzyką lub się "wyłączyć". Z przykrością stwierdzam, że po pewnym czasie ten drugi stan zaczął u mnie przeważać.

Polska scena miała i ma nadal wielu wybitnych przedstawicieli teatru plastycznego. To bardzo efektowny model teatru, ale wbrew pozorom bardzo trudny. Często niecodzienna wizja plastyczna przytłacza pozostałe składniki, spychając, słowo lub aktora, a w najgorszym przypadku oba, do roli podrzędnej, co w rezultacie prowadzi do niepowodzenia, szczególnie gdy wizje realizowane są w teatrze zawodowym głównego nurtu. Przykładem do osobnej dyskusji na ten temat mogą być choćby realizacje Leszka Mądzika i Agaty Dudy Gracz. Wyraziście słabości i ograniczenia niezbilansowanego teatru plastycznego egzemplifikuje gdańska propozycja. Scenariusz powstawał do ostatniej chwili i jego ostateczna wersja mocno sie różni od tej, z jaką można się było zapoznać na kilka dni przed premierą: zmieniła się kolejność wielu fragmentów, część z nich wypadła w ogóle, część została mocno skrócona, co stawia pod znakiem zapytania cały koncept. Aktor w teatrze Janusza Wiśniewskiego pełni rolę podrzędną. Nie współtworzy spektaklu na etapie prób, jest podporządkowanym wykonawcą wizji inscenizatora. Irytujące po pewnym czasie deklamowanie tekstów przez wychodzących co chwila aktorów i brak interakcji między nimi powodują, że nawet najważniejsze kwestie są strzałami na wiwat. Głęboka charakteryzacja ogranicza, a czasami wręcz eliminuje, naturalne możliwości aktora. To teatr marionetek, panopticum, niestety coraz częściej muzeum. Bardzo głęboki kamuflaż niektórym widzom może dostarczyć zabawy w rozpoznawaniu swych ulubionych aktorów, ale w tym przypadku obniża wartość całości. W teatrze amatorskim, gdzie w ten sposób można ukryć niedoskonałości warsztatu, jest to zrozumiałe, ale nie w teatrze, który ma plejadę świetnych aktorów.

Mimo tych zastrzeżeń i braku podziwu dla archaicznej choreografii jest kilka scen i detali, które zapamiętałem. Oprócz kilku genialnych kostiumów i charakteryzacji warto wyróżnić choćby zaśpiew Roberta Ninkiewicza, który w towarzystwie Moniki Chomickiej prowadzony jest przez Ślicznego (Justyna Bartoszewicz) i Cudnego(Anna Kaszuba) Konika. To trochę egzotyczna (piosenka z "Wieczoru Trzech Króli") mikro zapowiedź rosyjskości i duszoszczypatielstwa, których mi szczególnie zabrakło. Zaskakuje skocznością komiksowego Jokera Krzysztof Gordon (Dyrektor teatru), przyciąga uwagę Cezary Rybiński jako Kopiejkin. Wzrusza Krystyna Łubieńska we fragmencie z Emily Dickinson (wiersz 279 - Uwiąż mój sznur), Sylwia Góra Weber jako Śmierć wprowadza rzadki w spektaklu komizm. Jej postać ma najbardziej dopracowane detale ( kroczki, rozbiegane oczy widoczne spod upiornego makijażu, ruchliwe palce dłoni, wyrażające zniecierpliwienie jak u osoby uzależnionej, czekającej na używkę, tak jak śmierć czeka na następną ofiarę). Monolog wygłoszony przez Śmierć mógłby być kluczowy dla spektaklu:

()Pobożność, bojaźń, pokój, cześć dla bogów,

Respekt dla starszych, prawda, sprawiedliwość,

Spokojny sen i życzliwość sąsiedzka

Nauka, dobry obyczaj, profesje,

Prawa, hierarchie, obrzędy, zwyczaje-

Niech je zastąpi zamęt ich przeciwieństw

I niech ten zamęt trwa! (Koriolan, Williama Szekspira)()

Innym kluczem mógłby być początkowy fragment z Edwarda Stachury ("Jest już za późno"). Powtarzana co jakiś czas kwestia mogłaby organizować całość, budować napięcie, którego ten spektakl jest pozbawiony. No właśnie: mogłaby, mógłby Wyjściowe "Martwe dusze" są jedynie pretekstem do uniwersalnej w zamyśle wypowiedzi na tematy najważniejsze. Niestety, jest to wypowiedź pozbawiona dramaturgii, gęstości i energii.

Piotr Wyszomirski
Gazeta Świętojańska
25 lutego 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia