I śmieszno i straszno
"Berlin Berlin" - reż. Wojciech Adamczyk - Teatr Współczesny w Warszawie„Berlin Berlin" to tytuł komedii francuskiego dramatopisarza Patrica Haudecoera, której premiera miała miejsce w grudniu 2022 roku na deskach Teatru Współczesnego w reżyserii Wojciecha Adamczyka.
Przenosi ona widza w świat Niemieckiej Republiki Demokratycznej, gdzie Stasi inwigiluje społeczeństwo oraz gdzie nieliczni śmiałkowie próbują uciec na zachodnią stronę Berlina. Spektakl opowiada właśnie o losach dwojga takich śmiałków: Emmy i Ludwiga, którzy mają plan przekopać się przez piwnice pod Murem Berlińskim, wiedząc, że w jednym z mieszkań znajduje się tajne przejście, mające ułatwić całe przedsięwzięcie. Problem tkwi w tym, że mieszkanie to należy do agenta Stasi, Wernera, u którego zatrudnia się Emma jako opiekunka dla jego będącej już w podeszłym wieku matki. Bohaterowie zatem muszą wykazać się niezwykłą finezją i sprytem, aby im się udało. Nie pomaga im fakt, iż Wschodni Berlin pełen jest agentów i nie wiadomo, czy i kiedy jest się obserwowanym.
„Berlin Berlin" w bardzo zręczny sposób obnaża absurdy ustroju komunistycznego jako przepełnionego terrorem i biurokracją nieudolnego systemu, który zresztą Polakom jest znany z autopsji. Powszechnie znane jest powiedzenie, że „za komuny" było „i śmieszno i straszno", co trafnie opisuje klimat spektaklu i charakter żartów, jakie pojawiają się na scenie. Starszym widzom da to na pewno impuls do wspomnień o szyderczym wydźwięku, młodsi zaś będą mieli szansę zobaczyć w krzywym zwierciadle, z jakimi problemami borykali się obywatele państw socjalistycznych.
Ale dość już tych refleksji o charakterze historycznym i społecznym. „Berlin Berlin" to przede wszystkim świetna, dynamiczna komedia, która wraz z rozwojem akcji przybiera coraz więcej cech charakterystycznych dla farsy. Komizm, który serwowany jest widzowi naprawdę bawi do łez, a co jeszcze lepsze, z każdą minutą jest go coraz więcej, przez co sam nie wiem kiedy upłynęły mi dwie godziny spektaklu. Oczywiście za dobrą rozrywkę odpowiedzialny jest dobry scenariusz, ale bez kompetentnych aktorów byłby on bezużyteczny. Cała obsada spisała się na medal. Główne role, odgrywane przez Lidie Sadową i Mariusza Ostrowskiego świetnie się uzupełniają. Emma w kreacji Sadowej to silna, stanowcza, jak również czuła kobieta, natomiast Ludwig to jej nieco nieporadny, flegmatyczny i łatwowierny, ale też oddany narzeczony. Rolą drugoplanową, która najbardziej zapadła mi w pamięć jest kreacja Sławomira Orzechowskiego, który wciela się w generała Munza, „zasłużonego ojczyźnie" wojskowego, cierpiącego na depresję z powodu utraty swojego ukochanego psa.
Całości towarzyszyła scenografia oddająca klimat tamtych lat. Meble z taniego forniru, książki o tematyce komunizmu, i inne tego typu charakterystyczne rekwizyty minionej epoki przybliżały widza do jej realiów. Zabawnym elementem, którego nie obejmował scenariusz, była notorycznie otwierająca się szafka, którą aktorzy dyskretnie starali się zamykać podczas przedstawienia. Przypomniało mi to wnętrze mieszkania moich dziadków, gdzie podobne meble używane są do dzisiaj. Takie niepozorne, przypadkowe smaczki potrafią dodać do całości wiele dobrego, w tym wypadku uczucie pewnej nostalgii.
Nie sądzę, aby dalsze rozważania nad tą sztuką miały jakikolwiek sens. Nie dlatego, że nie wiem, co jeszcze mógłbym napisać, ale dlatego, że dobra sztuka broni się sama i nie potrzebuje dużego wsparcia krytyka. „Berlin Berlin" to komedia z elementami farsy, ale nie nazwałbym tego spektaklu „prostą rozrywką". Jest w nim pewne nieuchwytne „coś", co powoduje, że niezwykle wręcz przypadł mi on do gustu. Jeśli są Państwo zainteresowani, czym owo „coś" jest, zachęcam do odszukania go na własną rękę.