I tak po czasu kres... Leningrad wciąż porusza

"Leningrad" - reż. Łukasz Czuj - Teatr Piosenki we Wrocławiu

Kiedy niepoprawna politycznie, nieszablonowa grupa Leningrad debiutowała w Rosji w klubie Gribojedow, którego nazwa nawiązywała do nazwiska jednego z najważniejszych rosyjskich dramaturgów, z pewnością nie spodziewała się, że oni sami zostaną przeniesieni na deski teatru. W wykonaniu sąsiadów, Polaków. I spektakl stanie się takim samym fenomenem, jakim pod koniec lat 90. stała się ich muzyka.

"Leningrad", grany od 2009 roku, będący niemal wizytówką wrocławskiego Impartu, w swoje dziesięciolecie wciąż budzi zainteresowanie. Kolejka, docierająca do końca korytarza, a w niej przekrój wszystkich grup wiekowych. Niektórzy widzieli spektakl już kilkanaście razy. Dla innych będzie to pierwsza taka okazja. Każdy z tą samą niecierpliwością wyczekuje, by zająć miejsce na plastikowym krzesełku w niewielkiej Sali Kameralnej. Co takiego jest w Leningradzie? Dlaczego chce się do niego wracać?

Opowieść Łukasza Czuja jest hybrydą. Ciężko określić, czy widz ma do czynienia z dramatem czy komedią, a może wręcz z żadną z klasycznych form teatralnych – a bardziej z koncertem, z elementami stand-upu? Wszystkie umiejętnie łączy Mariusz Kiljan, mający za sobą doświadczenie zarówno z muzycznego Capitolu, jak i w komediowych rolach w serialach telewizyjnych. Jest nie tylko centralną postacią – to również przewodnik po kreowanym przez Leningrad świecie, pośrednik między widzem a sceną, zacierający tę granicę umiejętnością improwizacji i znakomitą aktorską kreacją „gawędziarza". Spotkanie z nim rozpoczyna specyficzny monolog zniszczonego, zmęczonego otaczającą rzeczywistością człowieka. Gdy po dłuższej chwili, nieskrępowany setkami par oczu, podnosi się na kacu, by wypić w zasadzie cokolwiek i sięga po słoik ogórków czy wazon z kwiatami, momentalnie zjednuje sobie publiczność. Czy naprawdę chcemy słuchać prostych ludzi, co więcej – w teatrze? Wyjaśnienie jest proste – wierzymy im. A potrzeba wiarygodności potrafi zredefiniować wszystkie granice.

Identycznie da się wytłumaczyć fenomen rosyjskiej grupy Leningrad, punkrockowej nie tylko muzycznie, ale przede wszystkim – życiowo. Frontman, Siergiej Sznurow, znany z bezkompromisowych tekstów, przekuł swój światopogląd w światowy sukces, bawiąc i szokując. Kiljan w niczym mu nie ustępuje – jest kontrowersyjny, tańcząc w sukience udaje kobietę, żartuje z widzami, klnie ze sceny jak szewc – a wszystko to w sposób uzasadniony, gdzie nie brak jest miejsca na trafne, głębsze spostrzeżenia, ukryte pod pozorną warstwą dobrej zabawy. Najistotniejsza przyczyna niezmiennej popularności Leningradu to przede wszystkim muzyka. Znakomite piosenki przepełnione buntem, seksem i używkami w wiernym oryginałom tłumaczeniach Michała Chludzińskiego podrywają z krzeseł, doczekują się owacji jeszcze w trakcie spektaklu, czy chóralnego odśpiewania przez publiczność. Aktorzy nie tylko grają postaci – istotny jest aspekt dodatkowego „grania", wszystkie utwory kultowego Leningradu wykonywane są bowiem na żywo. Nie bez powodu są one bliskie polskiej publiczności. Historia rosyjskich zespołów muzycznych i poruszane przez nie tematy są Polakom z podobną przeszłością wyjątkowo znajome. Potwierdza to choćby sukces zeszłorocznego filmu Lato K. Serebrennikowa, skupiony wokół lidera radzieckiej grupy Kino. To nie tylko sentymenty – niektóre kwestie pozostają przerażająco aktualne.

Choć sześciu pijanych, wspólnie muzykujących mężczyzn zaprasza publiczność na rockową imprezę, sprytnie przekazuje też uniwersalne prawdy o miłości, czy po prostu – kobietach, budzącej niezadowolenie polityce, samotności. Imponuje to tym bardziej, że została zachowana jedność czasu, akcji i miejsca. Zagracone mieszkanie w suterenie raczej nie jest tym, gdzie spodziewamy się usłyszeć parę życiowych wskazówek. A może wręcz przeciwnie? Odnosi się wrażenie, że Leningrad, tak jak zespół, powstał po to, by łamać wszystkie stereotypy. I mimo spełniania typowej dla tragedii Sofoklesa zasady, bawi jak komedia, przełamuje tabu, wyznacza nowe ścieżki w myśleniu o tym, co wolno we współczesnym teatrze. W piekielnie dobry sposób. A skoro bez piekła tak źle, niech w głowach odbiorców wrze jak najdłużej.

Kto nie rozumie – niech wybierze się na kolejną odsłonę spektaklu. Gwarantowane, że ani piosenek, ani przekazu, tak szybko nie wymaże z pamięci.

Iga Gromska
Dziennik Teatralny Wrocław
23 grudnia 2019
Portrety
Łukasz Czuj

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...