I tylko w tej Polsce Polska
"Między nami dobrze jest" - reż. Agnieszka Glińska - Teatr PWST w KrakowieGdy dramat autorstwa głośnej pisarki bierze na warsztat znany reżyser, może wydać się on stracony dla młodych aktorów. Połączenie – być może już nie tak kontrowersyjnej, jednak wciąż dzielącej odbiorców i krytyków – Doroty Masłowskiej z aktorską ekipą Grzegorza Jarzyny (żeby wymienić tylko Danutę Szaflarską!) ma prawo odstraszać wciąż poszukujących studentów. W tym przypadku tak się jednak nie stało i całe szczęście. Studenci Wydziału Aktorskiego PWST w Krakowie wraz z reżyserką Agnieszką Glińską stworzyli przedstawienie na najwyższym poziomie.
Widzów wita siedmioro aktorów zgromadzonych w jednym "braku pokoju" i wielka pastelowa plansza, którą można nazwać mapą segregacji. Ikea, chleb, bułka "Paryska", kapusta włoska, kebab, kadzidełka i feng-shui – w ten sposób świat widzą mieszkanki warszawskiego osiedla z wielkiej płyty, choć sprawiedliwiej przyznać, że nie tylko one. "Między nami dobrze jest" nie rysuje bowiem portretu psychologicznego konkretnych postaci, lecz raczej karykaturę zbioru i tak już groteskowych stereotypów na temat peryferyjnego społeczeństwa tak zwanej Europy Środkowej. Mamy więc Osowiałą Staruszkę (Karolina Wasilewska), która w stroju inspirowanym mundurem harcerskim z rozrzewnieniem wspomina przerwane nadejściem wojny czasy swojej młodości, jej córkę Halinę (Małgorzata Biela), typową polską mamuśkę, która wraz z "grubą jak świnia" sąsiadką Bożeną (Karolina Burek) przegląda wygrzebany z pudła z makulaturą stary numer pisma "Nie dla Ciebie" i planuje kolejne wakacje, podczas których wyjedzie do "starego dobrego nigdzie", a także Małą Metalową Dziewczynkę (Zuzanna Czerniejewska) – zafascynowaną Zachodem nastolatkę, która nie jest żadną Polką i czasem, gdy babcia jest rzecz jasna obok, udaje pukanie do drzwi z okrzykiem na ustach: "Otworzę sprawdzę... A nie...Myślałam, że to przyszła druga wojna światowa". Tak jak najmłodsze pokolenie wyśmiewa traumy starszych, tak nie rozumie się tutaj nikt i nigdy. Między członkiniami rodziny brakuje rozmowy, żadna z nich w rzeczywistości nawet nie chce słuchać pozostałych i podobnie zostało to rozegrane w sposób formalny. Fabuła nie jest linearna, a wypowiadane kwestie są raczej zlepkami dobrze znanych i niekoniecznie cokolwiek znaczących frazesów i klisz, co zostaje zresztą obnażone poprzez nielogiczne zestawienie, na przykład w następującej kwestii Małej Metalowej Dziewczynki: "Nienawidzę nietolerancji. Szczerze to nienawidzę też Pierrotów i Bajecznych z mieszanki wedlowskiej. Pozdrawiam!".
Początkowo może wydawać się, że na scenie jest zbyt wielu aktorów, jednak gdy wprowadzona zostaje druga warstwa utworu, proporcje odnajdują się i dowiadujemy się, jakie właściwie są role męskiej części obsady. Reżyser (Mateusz Bieryt, którego postać nazwana jest po prostu Mężczyzną), Aktor (Patryk Szwichtenberg) oraz Prezenter (Marcin Wojciechowski) dodają nieco pikanterii nudnemu życiu naszych bohaterek poprzez wprowadzenie w nie zapachu sławy i pieniędzy. Tutaj muszę szczególnie wyróżnić Małgorzatę Bielę, która w doskonały sposób zagrała podwójną rolę. Błyskawicznie przeszła metamorfozę z przegranej Haliny w "zwężoną i wydłużoną" Monikę – gwiazdę! Obie postaci zostały zresztą zagrane przez nią w mistrzowski sposób.
Dramat Masłowskiej został przeniesiony na scenę w sposób literalny. Nie znaczy to jednak, że wyłącznie jej należą się oklaski za efekt końcowy. Reżyserce, aktorkom i aktorom udało się wyciągnąć z tekstu całą istotę. Na uwagę zasługuje też strona wokalna – co zostało ukazane w trailerze przedstawienia (wykonanym przez Franciszka Przybylskiego), film, o którym w przedstawieniu opowiada Mężczyzna, czyli "Koń, który jeździł konno", zainspirował aktorki i aktorów do stworzenia odpowiedniej melodii. To zresztą niejedyny muzyczny akcent, a za ich opracowanie odpowiadają Patryk Szwichtenberg i Mateusz Bieryt.
"Między nami dobrze jest" to spektakl, w czasie którego nie sposób się nie śmiać. Dzięki temu ogląda się go znakomicie. Jednocześnie mówi on o rzeczach ważnych i gorzkich, to raczej tragifarsa niż komedia. Na internetowej stronie PWST przywołane zostały słowa Masłowskiej o braku wspólnoty, która kiedyś ponoć istniała. Myślę, że to nie jedyny istotny aspekt tej sztuki i że poza wspominanym już braku międzyludzkiego porozumienia, głównym problemem jest wciąż nieprzepracowana transformacja ustrojowa, czyli zderzenie z nieudolnym, acz mimo to pożerającym własne dzieci (i cudze także) kapitalizmem. Stąd wypływa zatracenie się zaimka pierwszej osoby liczby mnogiej i stąd ten straszny kompleks polskości. W tej sytuacji jedynym rozwiązaniem staje się położenie na kozetce w Photoshopie. I śmianie się, śmianie do rozpuku.