Ich czworo nie do pary

„Ich czworo" - reż. Marcin Wrona - Teatr Telewizji Polskiej

W okresie świątecznym warto przypomnieć sobie pewien wyjątkowy spektakl telewizyjny z 2015 roku – „Ich czworo". Sztuka warta zapamiętania, albowiem jest to ostatnie dzieło w dorobku Marcina Wrony (reżyser zmarł 2 miesiące przed premierą). Nie jest to jednak jedyny powód, dla którego warto zainteresować się tą sztuką.

„Ich czworo" jest adaptacją komedii Gabrieli Zapolskiej (znanej m.in. z „Moralności pani Dulskiej") z 1907 roku. Historia dotyczy skłóconego małżeństwa, które od dawna utraciło ze sobą wszelkie porozumienie. Żona jest wiecznie niezadowoloną, zaborczą dewotką, gardzącą swoim mężem, którego regularnie zdradza, on zaś jest flegmatycznym, niepotrafiącym podejmować decyzji filozofem. Mają oni kilkuletnią córkę Lillę, która nie może liczyć na normalną wigilię w domu.

Sztuka przywodzić może na myśl film, który Marcin Wrona wyreżyserował w tym samym roku – „Demon". Również obserwujemy konflikt rodzinny w kameralnym środowisku, w trakcie trwania ważnej uroczystości, wszystko jednak utrzymane jest w konwencji satyry.

Groteskowe kłótnie rodzinne

Marcin Wrona od samego początku zaznacza, że rzeczywistość którą obserwujemy powinniśmy traktować z dystansem. Zaczyna się idyllą rodem ze świątecznej reklamy telewizyjnej – ciepłe kolory, światełka, kolędnicy, kochający się rodzice i uśmiechnięta córka. Wszystko jest tak pozytywne, że aż niemożliwe. Nagle następuje cięcie i odkrywamy, że oglądaliśmy jedynie wymarzoną wigilię Lilii. Prawdziwa wigilia odbywa się w grobowej atmosferze – brak świateł, szarobura kolorystyka, agresywna matka poniżająca ojca, krzycząca na córkę i rozmawiająca otwarcie o ich śmierci. Teoretycznie taka sytuacja powinna być szokująca dla widza, jednak wszystko jest do tego stopnia hiperbolizowane, że zdajemy sobie sprawę, że mamy do czynienia z groteską. Tutaj żadna postać nie zachowuje się jak człowiek w prawdziwym życiu, wszyscy są karykaturami.

Obsada składa się z popularnych aktorów znanych zarówno w teatrze, jak i w kinie. W małżeństwo wciela się Małgorzata Kożuchowska i Artur Żmijewski. Ponadto występują jeszcze Agata Buzek, Mariusz Ostrowski, oraz Maja Ostaszewska. Każdy z aktorów doskonale zdaje sobie sprawę jaką gra postać. Wręcz celowo grają przerysowane wersje samych siebie. Żmijewski, który znany jest ze swojego stoicyzmu, tutaj jest wręcz flegmatyczny. Kożuchowska kojarzona ze swojej przesadnej gry i donośnego głosu, tutaj jest najbardziej irytującą postać, jaką można było sobie wyobrazić. Najlepiej jednak prezentuje się drugi plan. Mariusz Ostrowski jako kochanek żony - Fedycki - jest showmanem, kiedy pierwszy raz wkracza na scenę, kamera i światła skupiają się wyłącznie na nim i na jego tańcu – nagle dostajemy sekwencję rodem z wideoklipu. Fedcyci jest charyzmatyczny, ale też zamierzenie teatralny. To postać bardzo powierzchowna i żałosna – próbuje tylko udawać chojraka i amanta, ale kiedy dochodzi co do czego, zaczyna uciekać się od obowiązków, czy tchórzyć przed flegmatycznym, chorowitym mężem kochanki. Agata Buzek gra Manię, prostą krawcową, mówiącą z ciężką gwarą – z pozoru prosta, bezpośrednia kobieta, ale okazuje się być najbardziej inteligentną postacią. Najlepiej pokazuje to świetny monolog w trzecim akcie, w którym tłumaczy postaci Artura Żmijewskiego jak powinien rozwiązać swój problem.

Kameralnie widowiskowa wigilia

Marcin Wrona żongluje tutaj różnymi konwencjami i estetykami. Mamy tutaj sztukę teatralną, sekwencje taneczne w stylu baletowym, oraz teledyskowe. Beata Barciś bardzo dobrze zmontowała całość, bardzo płynnie przechodzimy od jednej sceny do kolejnej, przez różne style i konwencje. Dobrze też jest budowane poczucie przestrzeni, nie tracimy orientacji w trakcie obserwowania bohaterów, wiemy gdzie znajdują się poszczególne postacie i obiekty. Warto tutaj docenić zdjęcia Macieja Koszałki, światła Pawła Cichockiego i Marka Bystrosza, którym udało się stworzyć zarówno skromny jak i widowiskowy spektakl. Intrygująco prezentują się też kostiumy Aleksandra Staszko, scenografia Anny Wunderlich i Agaty Przybył. Trudno nawet określić w jakim czasie dokładnie ma miejsce akcja. Mieszkanie bohaterów, albo niektóre stroje (szczególnie Artura Żmijewskiego i Mai Ostaszewskiej) przywodzą na myśl przełom XIX i XX wieku - czas w którym powstał literacki pierwowzór. Reszta jednak wygląda na czasy współczesne, albo przynajmniej koniec XX wieku, szczególnie w przypadku Fedyckiego, który ubiera się jak gwiazda pop, chodzi wszędzie ze swoim radiem, a mieszkanie swoje zdobi różnymi plakatami popularnych muzyków.

Scenografia pełni zresztą ciekawą rolę. Jest pełna detali budujących atmosferę, oraz opowiadającą nam coś o bohaterach. Wygląd mieszkania jest adekwatny do stanu małżeństwa. Na początku, kiedy obserwujemy skłóconych bohaterów świętujących wigilię, widzimy zgaszone światła, szarobure meble. Jest niby sporządzony stół i choinka, ale to tylko fasada, podobnie jak całe ich małżeństwo. Kiedy żona odbywa romans, powstaje coraz większy bałagan, choinka się rozpada. Jednocześnie scena ta jest pełna zmysłowego oświetlenia i kolorów podkreślających erotyczne napięcie między kochankami. Kiedy mąż odkrywa zdradę, jest zdruzgotany – chodzi po mieszkaniu zaniedbany, je brzydko sporządzone śniadanie, znowu wszystko jest szarobure. Po odbyciu ostatecznej rozmowy ze swoją żoną, mieszkanie dosłownie rozpada się – meble upadają, drzwi się urywają z zawiasów. Ostatecznie, kiedy bohaterowie decydują się na rozwód i planują nowe życie, widzimy remont odbywający się w mieszkaniu – odbudowa zarówno w domu, jak i w życiu bohaterów.
Wrona jeszcze mocniej zaburza realizm, pokazując że za scenografią ukrywa się blue screen, nadający epilogowi wręcz surrealistyczne wrażenie.

Karykatury takie jak my

Marcin Wrona za pomocą swojej groteski, karykaturalnych bohaterów opowiada o problemach dotykających w prawdziwym życiu wiele małżeństw, oraz ludzi w średnim wieku. Wszyscy bohaterowie których poznajemy, są w jakimś stopniu wypaleni, czują się cieniami samych siebie sprzed lat. Żona chwilowo (będąc naiwną młodą kobietą) zauroczyła się w intelektualiście z którym wzięła ślub, teraz żyje z nim tylko ze względu na obyczaje. Romansuje z Fedyckim, ponieważ przypomina jej o czasach beztroskiej młodości. Mąż jest z zawodu filozofem, jednak nie czerpie z tego żadnej korzyści, zamiast tego jest wiecznie rozkojarzony, flegmatyczny i żałosny w oczach żony. Panna Mania (postać Agaty Buzek) zdradza, że podobnie jak główni bohaterowie, również podejmowała błędne decyzje i związała się z mężczyzną z którym nie powinna (i być może teraz wiąże jakieś nadzieje z postacią Artura Żmijewskiego).

Kim są tytułowi „Ich czworo"? Rodzina składa się zaledwie z trzech osób. W pierwszym akcie żona opowiada zresztą o przesądzie, wg którego wigilię powinna świętować parzysta ilość osób, w przeciwnym razie jedna z nich umrze w przyszłym roku. Liczba parzysta oznacza spełnienie, satysfakcję. Mąż, po rozmowie z panną Manią dochodzi do podobnego wniosku. Szczęście zostanie osiągnięte tylko wtedy, kiedy zerwie ze swoją toksyczną żoną i każę jej uporządkować życie z Fedyckim. Tylko kiedy rodzina będzie składała się z czterech osób – córki, ojca, matki i jej kochanka – wtedy każdy z nich odnajdzie ukojenie. W przeciwnym razie czeka ją zguba, jak to przepowiadała postać Małgorzaty Kożuchowskiej.

Podsumowanie

Marcin Wrona zmarł niestety w młodym wieku. „Ich czworo" pokazuje, że przed reżyserem czekała jeszcze wielka kariera. Posiadał świetne wyczucie, wiedział doskonale jakimi środkami opowiadać historię i jak dobrać aktorów. Sztuka została doceniona na Festiwalu Teatru Polskiego Radia i Teatru Telewizji Polskiej "Dwa Teatry" w Sopocie w 2016 zdobywając Grand Prix i nagrodę za montaż. Dzieło jest do obejrzenia za darmo zarówno na stronie vod.tvp.pl, oraz ninateka.pl.

Michał Nadolle
Dziennik Teatralny Poznań
30 grudnia 2020
Portrety
Marcin Wrona

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia