Ich dwoje i ich dwoje
„Akt równoległy" – reż. Jarosław Tumidajski – Teatr Wybrzeże w GdańskuMałżeńskie zdrady niejednokrotnie bywały (i nadal są) jednymi z najpopularniejszych tematów komedii. Mąż wyjeżdża gdzieś w delegację czy inny służbowy wyjazd, żona przez przypadek na niego trafia w tym samym hotelu bądź na odwrót... i tyle! Możliwości do żartów jest co nie miara. I o tym właśnie traktuje „Akt równoległy" w reżyserii Jarosława Tumidajskiego. Pytanie tylko, czy sławetny „odgrzewany kotlet" w wykonaniu utalentowanych aktorów Teatru Wybrzeże wystarczy by rozbawić publiczność? Odpowiedź brzmi: zdecydowanie tak.
Dwóch panów: elegancki Roger (Michał Jaros) oraz trochę nieogarnięty Geoff (Piotr Chys) spotykają się w hotelu, który był reklamowany w gazetce parafialnej jako miejsce zaciszne usytuowane z dala od miejskiego zgiełku. Obydwaj postanawiają to wykorzystać i zameldować się pod fałszywym nazwiskiem. Los chciał, by wybrali tożsamość tego samego typowego „pana Smitha". Ostatecznie nikt nie może się dowiedzieć, że planują spędzić tutaj cały weekend, ze szczególnym uwzględnieniem ich żon. Niestety już pierwszego dnia okazuje się, że Helen (Katarzyna Dałek) mająca randkę z Geoffem, natrafia na swojego męża Rogera. Wtedy rozpoczyna się szaleństwo następujących po sobie nieoczekiwanych, komicznych zdarzeń, ku rozbawieniu publiczności, a także przedsiębiorczego portiera Ferrisa (Marek Tynda).
Jak już na wstępie zaznaczyłam, „Akt równoległy" to typowa komedia omyłek. Od pierwszych minut spektaklu widz odnajduje się w klimacie żartów sytuacyjnych, niejednoznacznych i jednoznacznych podtekstów, przy czym lawina śmiechu dopiero się rozkręca. Humor nie jest na szczególnie wyszukanym poziomie, choć też na pewno trudno było dodać coś więcej do znanego tematu małżeńskich zdrad. Dlatego też akcja nie należy do skomplikowanych, co w tym przypadku sprawdziło się doskonale.
Największym plusem „Aktu równoległego" nie jest scenariusz sam w sobie, tylko to, w jaki sposób został odczytany i urozmaicony przez – w moim odczuciu – pierwszorzędną grę aktorską utalentowanych artystów Teatru Wybrzeże.
Na uwagę zasługuje Marek Tynda, wcielający się w postać nieco nieokrzesanego, wścibskiego, ale na swój sposób pomocnego portiera hotelu, który wykorzystuje zaistniałą sytuacją na swoją korzyść. Jest jednym z najzabawniejszych bohaterów „Aktu równoległego". Lecz czym byłby ten spektakl bez ról kobiecych? Katarzyna Dałek i Agata Bykowska spisały się bardzo dobrze. Dwie różne postaci o całkowicie różnej osobowości zagrane w sposób, który pozwala nie tylko zrealizować komizm wynikający z tej sprzeczności ale jeszcze wzmocnić go powodując salwy zdrowego i szczerego śmiechu rozbawionych widzów.
Myślę, że będę reprezentantką opinii znacznej części widzów Teatru Wybrzeże, wyrażając aprobatę co do wyboru tytułu, doboru koncepcji inscenizacyjnych i znakomicie zrealizowanych pomysłów na sceniczne scharakteryzowanie wszystkich postaci, profesjonalną, bo świetną warsztatowo, dynamiczną, dobrze czującą widownię aktorską robotą.
Wypada tylko życzyć sobie, więcej takich spektakli, które ewidentnie poprawiają humor, niekoniecznie prowokują do refleksji, za to gwarantują miłe i beztroskie spędzenie czasu w gronie sympatycznych zawodowców zapewniających właściwie wszystko, co potrzebowałam dziś do szczęścia.