Ich troje, ta dziewczyna i morderstwo

"Faza Delta" – reż. Adam Orzechowski – Teatr Wybrzeże w Gdańsku

O istnieniu zła i tragicznych skutkach zażywania narkotyków powstała już niejedna książka, spektakl czy film. Na pewno pojawiają się jeszcze tysiące innych tytułów – jednych lepszych, drugich gorszych – i niezależnie od nich będę uważała, że Radosław Paczocha, autor dramatu „Faza Delta", stworzył coś nadzwyczaj trafnego w prosty sposób. Dlatego pewnie wielu reżyserów kusi się na inscenizację tego dzieła. Chociażby Adam Orzechowski, reżyser Teatru Wybrzeże w Gdańsku.

 

Historia opowiada o trójce znajomych z sąsiedztwa niewiele różniących się od siebie. Misiek (Michał Jaros), Liszaj (Piotr Witkowski) oraz Mastodont (Piotr Chys) lubią piłkę nożną, przy okazji czegoś się napić, a przede wszystkim dobrze się zabawić. Chociażby w pubie, w którym uwagę pierwszego z nich przykuła barmanka Justyna (Sylwia Góra-Weber). Cała czwórka postanawia zamknąć lokal i rozpocząć zamkniętą imprezę, wcześniej jeszcze odurzając się białym proszkiem. W ten sposób w ich głowach rozpoczyna się wielka „faza delta", podczas której łazienka staje się jaskinią pełną rozpędzonych byków. I w tym właśnie stanie odurzenia dochodzi do przypadkowego morderstwa.

Brzmi jak kryminał? Z podobnym gatunkiem „Faza Delta" nie ma wiele wspólnego. To może spektakl pragnął być namiastką powieści Fiodora Dostojewskiego zatytułowanej „Zbrodnia i kara"? Nie, ponieważ nie na psychologii postaci położony jest główny nacisk, bowiem w moim przekonaniu - zważywszy na młody wiek widowni oraz ich wartki śmiech - leży on po stronie komediowej. Akcja, mimo że kręci się wokół skutków zażywania narkotyków i krwawym morderstwie, została poprowadzona w taki sposób, że zmusza przede wszystkim do śmiechu. Motyw zbrodni i kary występuje, ale w bardzo skromnej formie. I słusznie, ponieważ ten spektakl służy przede wszystkim do poprawy humoru i nie doszukiwałabym się w nim niczego głębszego.

Bowiem kluczem do sukcesu „Fazy Delta" jest przystępność tekstu. Wątki są ciekawe, choć sama fabuła pozostała prostolinijna. Najważniejsi w wydźwięku są oczywiście portrety postaci. Aktorzy grają trochę dresiarzy, trochę kiboli, trochę zwykłych chłopaków z sąsiedztwa, którzy sami z siebie nie są złymi ludźmi. Mimo że podstawowym paliwem do przeżycia kolejnych dni była dla nich puszka piwa, a oni sami należą do bardziej agresywnego typu ludzi, nie wydawali się osobami potrafiącymi kogoś naprawdę skrzywdzić. Po kilku krótkich dialogach widz posiada pełny obraz Miśka, Liszaja oraz Mastodonta i całkowicie zatraca się w tragikomicznej opowieści o bohaterach, których ma wrażenie zna od dawna i dzięki temu scenariusz wydaje mu się jeszcze bliższy.

Choć niewątpliwie w podobnym procesie kształtowania się bohaterów kolosalną pomoc otrzymuje się od aktorów. Niestety Sylwia Góra-Weber nie miała możliwości zademonstrować w pełni swój kunszt aktorski, ponieważ przez dużą część spektaklu jedynie milczała, pozostając na uboczu. Co innego, gdy chodzi o męską część teatru, zachwycających swoim często wręcz psychopatycznym zachowaniem. Jaros, Chys oraz Witkowski stanęli przed niemałym fizycznym wyzwaniem: niemal przez cały spektakl byli w ruchu poprzez skakanie, turlanie czy nawet wchodzenie na sam szczyt metalowej rury. Wszyscy weszli w rolę znakomicie, a mimo to jednemu z nich udało się mnie szczególnie zachwycić. Na tle tej trójcy wyróżnił się Piotr Witkowski. Poprzez gesty, mimikę czy tonację głosu dodał do sztuki jeszcze więcej humoru.

Sceneria opiera się w dużej mierze na grze świateł, choć początkowo patrzymy jedynie na trzy krzesła stojące na środku sceny. W momencie, gdy bohaterowie odczuwają wpływ działania narkotyków, obraz ulega zmianie. Na oczach widza zniża się platforma wyłożona puchatym czerwonym dywanem, nad którą zwisają kryształowe kule. To wszystko w połączeniu z czerwonymi neonami tworzy pozory klubu bądź dyskoteki. Dodając do tego jeden, przeciągający się w nieskończoność dźwięk, „Faza Delta" jawi się minimum jako wizja chwilowego odurzenia alkoholowego, jaką niewątpliwie miała się stać.

„Faza Delta" to prosta recepta na rozkochania młodego widza w teatrze, który po prostu chce miło spędzić czas na widowni. Raczej nie zmusza do głębszych refleksji, choć niewątpliwie podczas spektaklu rodzi się pytanie, jakie wydarzenia będą miały jeszcze miejsce. To ciekawa, trwająca zaledwie półtorej godziny odskocznia od codziennego życia, podczas której wchodzimy w głowę tych, których każdy na pewno niejednokrotnie spotkał w swoim życiu w pobliżu sklepu czy blokowiska. Z mojej strony mogę polecić, a wszystkim fankom Michała Jarosa proponuję od razu zasiąść w pierwszym rzędzie, gdyż mogą się miło zaskoczyć pewnym gestem z jego strony.

Marta Cecelska
Dziennik Teatralny Trójmiasto
23 listopada 2017
Portrety
Adam Orzechowski

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...