Ideały czekają na odstrzał

"Siekiera! Tańce polskie (...)" - reż: Ł. Czuj - Teatr Łaźnia Nowa

"Siekiera! Tańce polskie w tonacji punk" może wzbudzić pewne zamieszanie i emocje wśród ortodoksyjnych wielbicieli teatru. Będzie to jednak zamieszanie wyłącznie genologiczne

Łukasz Czuj lubi obwąchiwać estetyki. Lubi wywracać zagadnienia na drugą stronę, żeby zobaczyć, co wyjdzie po rozpruciu szwów. Tak było w przypadku spektaklu muzycznego "Pan Kazimierz", który opowiadał historię żydowskiej dzielnicy Krakowa w sposób jakże odmienny od tradycji mówienia o chałatach, menorach i całej tej paracepeliowej otoczce. Tomasza Marsa znam z "Pana Kazimierza", ale również z jego autorskich projektów "Męski burdel" i "Koncert pod tytułem". Niewątpliwie jest on indywidualnością sceniczną o wielkim potencjale, ale każda produkcja teatralna niesie ze sobą pewne ryzyko, należało więc zawczasu pohamować nazbyt wielkie nadzieje i oczekiwania.

Niby-koncert, niby-spektakl, niby-teatr... a jednak od samego początku coś nie gra. Określenie "spektakl koncertowy", które weszło do dziennikarskiego żargonu po premierze "Siekiery!", nie pasuje do tego, co dzieje się na scenie. To jest koncert, i proszę nie naciągać teorii Ervinga Goffmana, Hansa-Thiesa Lehmanna i im podobnych. We wspomnianym "Panu Kazimierzu" mamy do czynienia z wyraźnie przeprowadzonym, dramatycznym nerwem. Tutaj parę miarowych kołysań na ławeczce i parę kroków po wyimaginowanych torach - to dla mnie trochę za mało, żeby od razu epatować przymiotnikiem "teatralny". Na podobnej zasadzie teatralizacji ulegają występy Nergala i grupy Behemot, a jednak nikt ich spektaklami nie nazywa. Koncert pozostaje koncertem, teatr teatrem, chodniki są do chodzenia, a jezdnia do jeżdżenia.

Niewątpliwym atutem tego koncertu-"spektaklu" jest piękna reżyseria świateł. Dochodzi do jakiegoś fizycznego paradoksu, światło uzyskuje konsystencję materii, która buduje przestrzeń sceniczną, nadając jej głębię. Wiele sytuacji jest skomponowanych w taki sposób, że sprawiają wrażenie ujęć fotograficznych. Tylko patrzeć. I cierpliwie czekać na kolejną realizację z udziałem Tomasza Marsa. Niestety, w innych produkcjach ma on większe pole do zaprezentowania swojego talentu.

Wątpliwości narastają, gdy widz zaczyna wsłuchiwać się w wykonywane teksty. Trudno jest jednoznacznie stwierdzić, kto ma być odbiorcą tego spektaklu. Chwilami miałam wrażenie, że jest on przygotowany dla dorosłych, którzy mają przyprowadzić swoje gimnazjalne pociechy, by te zobaczyły, jak się bawili ich rodzice. Taki skansen... Z buntem uruchamianym w określonych godzinach, gdzie metalowym prętem uderza się tak, by nie uszkodzić scenografii. Patrzymy, słuchamy - słowa o stłumionej wolności uderzają w synapsy, a podświadomość, która nie chce dać się uśpić "teatralnej" (?) iluzji, przyklepuje i wygładza. Nie daje się omamić i niezdrowo podniecić, szybko zbywa wszystkie niepokorne sensy, bo przecież gdy wyjdziemy z teatru, wrócimy do świata, w którym nie ma się przeciw czemu buntować. Ten "spektakl" to słuchanie pieśni tyrtejskich w czasie pokoju. Kiedy Tomasz Mars krzyczy ze sceny: "POLSKA!!!", słowo to dla widza nic nie znaczy, a przecież coś powinno zagrać, coś powinno się poruszyć.

Choć na samym końcu, gdy padają słowa:

Gdy znów do murów klajstrem świeżym
przylepiać zaczną obwieszczenia,
gdy do ludności, do żołnierzy
na alarm czarny druk uderzy
i byle drab, i byle szczeniak
w odwieczne kłamstwo ich uwierzy,
że trzeba iść i z armat walić,
mordować, grabić, truć i palić,
gdy zaczną na tysiączną modłę
ojczyznę szarpać deklinacją...

- twórcom udaje się znaleźć odpowiedni przycisk i menos1 zaczyna działać...

***

1 Homer w "Iliadzie" używa słowa "menos" na określenie pierwiastka znajdującego się w człowieku, odpowiedzialnego za siły witalne i bojowe.

Olga Śmiechowicz
Teatralia
7 lutego 2012

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia